Nawet w dniu przerwy nie dali mu spokoju. "Drużyna Tinkoff Saxo informuje, że Peter Sagan znów dotarł drugi na śniadanie. Ale najbardziej wygłodniały" - żartował na Twitterze jeden z dziennikarzy obsługujących Tour. Francuzi nazwali Sagana "Monsieur Deuxieme", Pan Drugi. Słowak z Tinkoff Saxo kończył na tym miejscu już pięć etapów obecnego Touru i aż 16 od 2012 roku. Kiedyś udawało mu się wygrywać, cztery razy w 2012 i 2013. Teraz wciąż czegoś mu brakuje na końcowych kilometrach. Czasem, tak jak podczas ostatniego etapu przed dniem przerwy, brakuje tylko grupki, która by z nim chciała gonić lidera. I samotnie walczący Sagan znów był drugi, tym razem za Hiszpanem Rubenem Plazą. Trzeci dzień z rzędu był w ucieczce, na zjazdach jechał - cytując Simona Geschke z Giant-Alpecin - jak Valentino Rossi. - Nie wiem już, co mam zrobić. Chyba wszystko robię dobrze i jeśli Bóg będzie chciał, żebym wygrał, to wygram. Nie ma co się smucić. Życie jest zbyt krótkie, by się smucić - mówi Sagan. Na pociechę ma zieloną koszulkę lidera klasyfikacji punktowej. Wszystko wskazuje na to, że dowiezie ją na Pola Elizejskie. Już czwarty raz z rzędu. A premii finansowych nałowił tyle, że zarobił już na trasie obecnego Touru więcej niż 18 z 22 startujących zespołów.
Gdyby w kolarstwie była też koszulka dla robiącego największe wrażenie, to i taką by zakładał. - On jest dziś najlepszym kolarzem na świecie. Gdyby był w mojej grupie, już wygrałby trzy etapy. Bo czasem na ostatnich kilometrach robi drobne błędy albo źle ocenia sytuację - mówi Patrick Lefevere, dyrektor sportowy Etixx Quick Step, czyli szef Michałów Kwiatkowskiego i Gołasia. Sagan i Kwiatkowski są z tego samego rocznika 1990, rywalizowali ze sobą w juniorskich wyścigach i obu wróżono wielką przyszłość. Sagan wystrzelił potem do przodu bardzo szybko, Michał Kwiatkowski wolniej, ale krok po kroku odrabiał straty. Gdy Kwiatkowski zaczynał swoją wspaniałą serię w roku 2014 od zwycięstwa w Strade Bianche, to ruszył po zwycięstwo, zostawiając z tyłu właśnie Sagana. Lato 2015 należy jednak do Słowaka.
- Każdy, kto się zna na kolarstwie, rozumie, że Sagan, a nie Chris Froome, jest najmocniejszym kolarzem tego wyścigu, i to z dużą przewagą - mówi Oleg Tinkow. A jeszcze wiosną właściciel Tinkoff Saxo, niezadowolony z formy Sagana, złościł się publicznie na siebie, że źle negocjuje kontrakty: gdy kolarz jedzie świetnie, to Tinkow jest mu winny premię, a gdy jedzie słabo, to kolarz nie jest Tinkowowi nic winien. A Sagan zarabia bardzo dużo. Tinkow wyciągnął go z grupy Cannondale, kusząc czterema milionami euro rocznej pensji.
Tristan Hoffman, dyrektor sportowy Tinkoff Saxo, mówi, że każdy kibic kolarstwa musi się trochę kochać w Saganie. A Bernard Hinault dodaje, że "Sagan to dokładnie taki kolarz, jakiego ten lekko nudny dziś sport potrzebuje. Wielu powinno brać z niego przykład. Uwielbiam jego temperament, zwłaszcza gdy wokół wszyscy przejmują się tylko taktyką - mówi Hinault. Słowak z Żyliny, niedaleko granicy z Polską, ma niebywały ciąg do przodu, odwagę na zjazdach, świetnie panuje nad rowerem. Specjaliści mówią, patrząc na niego w Tourze 2015, że drugie miejsca odebrały mu trochę pewności przy podejmowaniu decyzji i raz włącza swoje turbo minimalnie za wcześnie, raz minimalnie za późno. Ale prędzej czy później trafi w punkt.
Na rowerze to jest wulkan energii, a gdy z niego zsiada, pierwszy błazen kolarstwa. Nosi długie włosy, gdy wszyscy wokół w peletonie przystrzyżeni jak rekruci. Nie gryzie się w język. Czasem go ponosi. Jak kiedyś, gdy podczas dekoracji uszczypnął w pupę hostessę. Dostało mu się za to po uszach i potem publicznie ją przeprosił. Ale to jest żywioł nie do opanowania, niejedna ekipa telewizyjna się o tym przekonała. Również w obecnym Tourze. Dziennikarz holenderskiej NOS trzy razy go pytał za metą ostatniego etapu, czy się cieszy, że żyje po takich szalonych zjazdach. Ale Sagan najpierw był zajęty zagadywaniem stojącego obok Froome'a, a potem podwijaniem mu daszka w czapce, żeby zabawniej wyglądał przed kamerą. Gdy chińska telewizja zapytała Słowaka, skąd bierze się jego siła jako kolarza, odpowiedział: z lędźwi. Inny dziennikarz na pytanie, skąd u niego tyle zapału do ataków, usłyszał: bo mam wielkie jaja. I tak dalej. W poniedziałek, gdy Sagan piąty raz przyjeżdżał drugi, mijał linię mety, bijąc się miarowo w piersi. - Jest jakiś podtekst tego gestu? - zapytał reporter z Belgii. - Ja z tego czerpię energię - powiedział Sagan. I zaczął znów uderzać się pięścią w piersi i nucić jak Matthew McConaughey w "Wilku z Wall Street". - Nie znasz tego? - dopytywał reportera. - To z "Wilka...".
Teraz, gdy peleton wjechał w Alpy, Saganowi będzie trudniej odciągnąć uwagę widzów od rywalizacji tych, którzy walczą o końcowe zwycięstwo. Ale już na poniedziałkowym etapie, tym ze zjazdami jak Valentino Rossi, miał odpoczywać. Tak mu sugerowali szefowie. Ale on porozmawiał z Andre Greipelem, z którym się ścigają o zieloną koszulkę, i wyczuł, że musi zaatakować. Tylko on sam wie, co jeszcze wymyśli.