Tour de France 2015. Lance Armstrong powraca na trasę. Szef UCI: "To zupełny brak szacunku". Armstrong: "A co, jeśli Francuzi, Boże uchowaj, dobrze mnie przyjmą?"

Wreszcie Tour de France bez wspominania Lance'a Armstronga? Nie ma szans. Zdyskwalifikowany dożywotnio Amerykanin przejedzie w tym roku trasę dwóch etapów, dzień przed kolarzami. Tylko w celach charytatywnych czy żeby jeszcze raz przypomnieć o sobie?

Karawana Tour de France 2015 jest już w Utrechcie, gdzie w sobotę wyścig ruszy z Holandii, przez Belgię, do Francji. Cień Armstronga zawiśnie nad Tourem dopiero w drugim tygodniu ścigania. W czwartek 16 lipca faworyci wyścigu mają stoczyć jedną z najważniejszych bitew, na trzecim z rzędu pirenejskim etapie, z Lannemezan do Plateau de Beille. A Lance wyjedzie wówczas na trasę następnego, trzynastego etapu, z Muret do Rodez. Dzień później pojedzie trasą czternastego, z Rodez do Mende.

Pomóc chorym na białaczkę

Jego przejazd jest częścią akcji charytatywnej nazwanej One Day Ahead, czyli: "z jednodniowym wyprzedzeniem". Nazwanej tak i dosłownie, i w przenośni, bo ważniejsze od tego, by być dzień przed karawaną Touru, jest zebranie pieniędzy, by być o krok przed białaczką. Akcję wymyślił były angielski piłkarz - kilkukrotny reprezentant Anglii - Geoff Thompson. On pokonał białaczkę, a podczas tej walki z rakiem stał się wielkim pasjonatem kolarstwa. Oczywiście pod wpływem Lance'a Armstronga i książek o nim. Pierwszy raz trasę Touru Thompson przejechał w roku nawrotu choroby. To był też rok ostatniego zwycięstwa Armstronga w Tourze, 2005. Przez następnych 10 lat pomnik Armstronga coraz mocniej pękał, aż trzy lata temu runął po śledztwie amerykańskiej agencji antydopingowej (USADA). Teraz pierwszy raz wróci na miejsce swojego dopingowego przestępstwa. Ten "najbardziej wyrafinowany system dopingowego oszustwa, jaki znał sport" - tak go opisała USADA - powstał dla zwycięstw Armstronga właśnie w Tour de France.

Pozew na 100 mln dolarów

Lance został po śledztwie USADA pozbawiony wszystkich siedmiu zwycięstw w Tourze, wyrzucony ze sportu dożywotnio. Nadal jest ścigany w sądach, trwa właśnie rozgrywka, która może doprowadzić Amerykanina na skraj bankructwa. Amerykańskie władze domagają się od niego blisko 100 mln dolarów odszkodowania za to, że 30 mln dolarów przekazane jego grupie kolarskiej przez sponsora, US Postal (to firma państwowa, czyli chodziło o pieniądze podatnika), sprzeniewierzył, uciekając się do sportowego oszustwa. A majątek Lance'a ocenia się na 125 mln dolarów. Oskarżyciele przekonują, że Lance nadal kłamie, wybiera media, którym się zwierzy, by unikać trudnych pytań o to, kto mu pomagał, skąd brał środki dopingujące. Ostatnio wezwali do złożenia zeznań jego narzeczoną Annę Hansen, która pomagała mu zatuszować wpadkę za kierownicą (Armstrong miał stłuczkę, przyznał, że siadł za kierownicę po alkoholu). Prokuratorzy chcą przekonać, że Hansen mogła nie mówić prawdy również w istotniejszych dla Lance'a sprawach.

Takiego właśnie bohatera Thompson zaprosił do swojego wyścigu. Armstrong się wahał, czy przyjąć zaproszenie. Ale jednak pojedzie z grupą kilkunastu zebranych przez Anglika kolarzy amatorów. Oni przejadą cały Tour, on z nimi wspomniane dwa etapy. Celem jest zebranie miliona funtów na walkę z białaczką (jeden ze sponsorów akcji wycofał się po ogłoszeniu pomysłu ze startem Lance'a).

Na przyjęciach z Abramowiczem

Armstrong był twarzą najsłynniejszej w sporcie fundacji wspierającej walkę z rakiem - Livestrong. Ale odszedł z niej po aferze, bo ciągnął fundację za sobą w dół. Amerykanin coraz rzadziej jeździ na rowerze, coraz rzadziej ogląda wyścigi. Wydał już 20 mln dolarów na prawników i odszkodowania, musiał sprzedać dom na Hawajach. Ale zostały mu jeszcze dwie posiadłości, kolekcje dzieł sztuki, wpływowi znajomi (na przyjęciach u niego w Aspen bywa Roman Abramowicz). Lance skruszony, chodzący na terapię, próbujący przepraszać tych, których oczernił albo oszukał, cały czas walczy w nim z Lance'em butnym, przekonanym, że został zrobiony kozłem ofiarnym, a wielu nie mniej grzesznych od niego uniknęło kary. Lubi prowokować, pokazywać, że był tylko częścią oszukańczego systemu, a nie jego szefem, że został przeczołgany jak nikt inny.

Jestem Voldemort. Ludzie boją się wymawiać moje imię

"Mój upadek był większy niż FIFA. Dużo większy. Nikt w świecie nie myślał, że ten sku...el (Blatter) tak naprawdę jest w porządku. A o mnie przez 15 lat wszyscy na świecie myśleli, że jestem dobry. To ten gość od raka, to swój chłop. Dlatego mój upadek jest większy" - mówił niedawno w rozmowie z "Timesem". "Świat usłyszał, że jestem największym oszustem w historii. Nie sądzę, że to prawda" - mówił wtedy. W innych wywiadach przyznawał, że gdyby miał decyzję podejmować jeszcze raz, pewnie też brałby EPO. Pytał nawet, dlaczego wszyscy nie winią właśnie EPO: dopingu zbyt dobrego, zbyt niewykrywalnego wówczas, żeby peleton nie uległ pokusie. "Co mieliśmy robić? Uwierzcie, wszyscy w tym siedzieliśmy" - mówił w "Timesie". "Ja jestem jak ta postać z "Harry'ego Pottera". Voldemort? Ten, którego imię nawet boją się wymawiać. Ludzie wolą udawać, że nigdy mnie nie było".

Armstrong banitą, a Winokurow szefem

W lipcu na trasie Touru przypomni wszystkim, że był. Znów w jakimś sensie, używając charytatywnego celu jako tarczy, tak było również wówczas, gdy w 2009 wracał do Tour de France po przerwie w karierze i było już wokół niego sporo kontrowersji. Teraz dzieli, co oczywiste, dużo mocniej. Szef Międzynarodowej Unii Kolarskiej (UCI) Brian Cookson nazwał jego charytatywny przejazd "kompletnym brakiem szacunku dla Touru", dla jego uczestników, dla tych, którzy ścigają doping. Zabronić Armstrongowi takiego przejazdu nie może, ale apelował, by Amerykanin zrezygnował z tego pomysłu.

"Nie znam Briana Cooksona. Nie wiem, jaka jest jego wizja kolarstwa. Nie wiem, czy w ogóle jest w stanie mieć jakąś wizję. Wiem natomiast, że ja i Geoff jadący po trasie Tour de France to najmniejszy z jego problemów" - odpowiedział Armstrong Cooksonowi. Ma do szefa UCI pretensje np. o to, że nie potrafił doprowadzić do odebrania licencji Astany, choć było tam mnóstwo dopingowych wpadek. Nie rozumie, dlaczego Aleksander Winokurow, łapany na dopingu, może być menedżerem grupy Astana, a jemu, Armstrongowi, nie wolno wystartować nie tylko w wyścigu kolarskim, ale nawet w triathlonowym Ironmanie. Daje do zrozumienia, że on został poświęcony, a peleton pojechał dalej, nierozliczony do końca. I że kolarstwo jeszcze nie ozdrowiało.

Kocham Francję. Co będzie, jeśli mnie dobrze przyjmą?

Pewnie i chęć pomocy chorym na raka, i ego są w grze, jeśli chodzi o udział w "One Day Ahead". Armstrong nie boi się reakcji Francuzów. "Ludzie myślą, że moje relacje z Francją są szorstkie. A ja lubię tam jeździć. Kocham Francję. Ludzie są tam jak wszędzie: jedni w porządku, inni nie. Może popełniłem błędy, popełniałem ich wiele w życiu, ale byłem we Francji po tym, jak to wszystko się stało. W kawiarni, restauracji, na spacerze nie odczuwałem niechęci" - mówi Armstrong. I pyta: "A jeśli teraz, Boże uchowaj, reakcja będzie pozytywna? Co wtedy?".

Partner - materiał

Schweinsteiger i inne WAGS. Pięknie na trybunach Wimbledonu!

Więcej o:
Copyright © Agora SA