Kolarstwo. Co napędza kolarzy w erze post-EPO

Dlaczego kolarze wjechali w środę na Mur de Huy dużo szybciej niż rekordowy Lance Armstrong w czasach szalejącego dopingu? - Kolarstwo się zmienia. Nie po to płaci się miliony mechanikom, dietetykom, trenerom, naukowcom związanym z ekipami, aby stało w miejscu. Lepsze są rowery, osprzęt, stroje, trenerzy to i szybsi zawodnicy - mówi trzykrotny zwycięzca Tour de Pologne Dariusz Baranowski, dziś komentator Eurosportu

Sprawdziliśmy czasy, jakie kolarzy mieli, wjeżdżając wczoraj na Mur de Huy. Okazało się, że zwycięzca Alejandro Valverde pokonał pioruńsko stromą ściankę w 2 minuty 54 sekundy.

Wynik sam w sobie o niczym nikomu nie powie. W końcu Mur de Huy ma tylko 1300 metrów (liczony jest ostatni kilometr) i średnio 9,6 procent nachylenia. Fakt, stojąc przy podwójnym zakręcie, gdzie nachylenie wynosi 26 procent, można się zastanawiać, jakim cudem w ogóle można go pokonać. Zresztą, całkiem zaawansowani amatorzy, których ogromny wysiłek i determinację obserwowaliśmy z bólem oczu, próbowali to zrobić dzień przed wyścigiem. Wielu nie dawało rady i schodziło z roweru.

Ale prawdziwe znaczenie tego wyniku bierze się z kontekstu.

Valverde wczoraj pokonał ostatnie 1000 metrów o ponad 10 sekund szybciej niż Lance Armstrong w 1996 roku, gdy na ściance ścigał się ostro z Didierem Roux. Hiszpan jest na Mur de Huy rekordzistą - w zeszłym roku pojechał 2 min 41 s. Czyli aż 24 sekundy szybciej niż Armstrong przed 19 laty. Amerykanin w tamtym czasie stał się rekordzistą na Mur i utrzymał rekord do 2004 roku, kiedy pobił go Davide Rebellin, dziś w polskiej grupie CCC. - Trzeba pamiętać, że każdy wyścig jest inny, czasem tempo jest ostre już na samym dole, czasem dopiero w końcówce podjazdu, stąd różnice - mówi 12. zawodnik Tour de France 1998 r. Dariusz Baranowski, dziś komentator Eurosportu.

Jednak przez dekadę od 1993 do 2003 żaden zwycięzca nie zszedł poniżej 3 minut, a w następnej tylko dwóch było powyżej. Trend jest więc widoczny.

Prawdopodobnie nie ma na świecie tradycyjnej, czyli o długiej historii, dyscypliny i konkurencji sportowej, w której najlepsze wyniki poprawiły się aż o 13 procent w 20 lat. Porównywalne konkurencje biegowe - np., na 1500 m lub na 800 m, stanęły z rekordami. Co kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat pojawiają się fenomeny jak David Rudisha. W 2010 roku Kenijczyk ściął 13-letni rekord Wilsona Kipketera o... 0,1 procenta, czyli 130 razy mniej niż Valverde rekord Armstronga.

Jeszcze większy podziw budzi wynik Valverde w porównaniu z Fleche Wallonne w 1994 roku. Otóż wtedy doszło do czegoś absolutnie wyjątkowego w 79-letniej historii wyścigu. Mianowicie trzech kolarzy grupy Gewiss-Balan zajęło całe podium, przy czym zwycięzca Moreno Argentin i drugi na mecie Giorgio Furlan miało czas o 1 min 14 s lepszy niż goniąca ich grupa kolarzy. Trzeci na Mur był Jewgiej Bierzin, który odstał od kolegów z grupy o 22 sekundy.

Tego samego dnia dziennikarz L'Equipe Jean-Michel Rouet zapytał lekarza ekipy Gewiss-Balan, czy podaje swoim kolarzom EPO. Ów 41-letni lekarz już się zasłużył w kolarstwie prowadząc Francesco Mosera do rekordu w jeździe godzinnej i miał ukształtowany wizerunek cudotwórcy. Dr Michele Ferrari powiedział coś, co potem cytował cały kolarski świat i co my też tutaj przytoczymy. - Recept nie dawałem. A nawet jeśli ktoś by EPO użył, nie widziałbym w tym nic oburzającego. EPO nie jest niebezpieczne, tylko jego nadużywanie. Wypicie 10 litrów soku pomarańczowego może być też niebezpieczne.

W każdym razie Moreno Argentin, znany jako Il Capo, czyli Boss - jak Armstrong - pokonał Mur de Huy 33 sekundy wolniej niż Valverde w rekordowym 2014 roku.

Jest cała grupa naukowców, którzy w związku z tym sądzą, że doping w kolarstwie się nie skończył, tylko wkroczył w inną fazę. Ta grupa wskazuje - Valverde pojechał wczoraj na ostatnim kilometrze o dwie sekundy szybciej niż w zwycięskim 2006 roku. To znaczący rok, wtedy bowiem w Barcelonie policja hiszpańska wkroczyła do laboratorium dr. Eufemiano Fuentesa, zabezpieczając w trakcie rewizji prawie 100 woreczków z krwią. Wśród nich był też woreczek oznaczony "VALV (Piti)" - Piti wabił się pies Alejandro.

Ta grupa naukowców, wśród nich główną rolę gra Antoine Vayer, były trener grupy Festina (od niej zaczęła się afera dopingowa w Tour de France 1998 roku), obecnie krzyżowiec antydopingowy, nie mając materialnych dowodów na doping posługuje się poszlakami.

Jeździ i mierzy odcinki, tempo jazdy, zwłaszcza w tych najlepiej opisanych, znanych podjazdach, głównie na trasach Tour de France, tam gdzie zapisuje się wyniki od dziesiątek lat, jak na Mont Ventoux, Alpe d'Huez, czy właśnie Mur de Huy. Jeden z tych krzyżowców podaje, że od 1993 i zwycięstwa Maurizio Fondriesta, czyli czasów szalonego dopingu, czas podjazdu na ostatnim kilometrze Mur de Huy poprawił się o minutę.

Grupa ta sprawdza też moc wyzwalaną przez kolarzy na podjazdach, przy czym Vayer uznaje, że jak moc wynosi powyżej 410 W to wynik jest podejrzany. Tych zawodników, którzy kręcą powyżej 450 W, nazywa mutantami.

Tylko, że zmieniło się kolarstwo, a oni stosują skalę sprzed lat. Według dzisiejszych standardów pewnie połowę trzeba by uznać za mutantów. Chyba po prostu kolarstwo zawodowe, tak jak inne najważniejsze, najbogatsze sporty, obrosło nauką.

Zaś krzyżowcy nie mają dostępu do precyzyjnych danych związanych na przykład z wagą zawodnika. Opierają się na danych "mniej więcej", na chwiejnych informacjach takich jak wilgotność powietrza, wysokość nad poziomem morza, siła i kierunek wiatru, sytuację w peletonie. Nie mają dostępu liczników mocy, jaki mają "na żywo" trenerzy i każdy kolarz. W związku z tym co rusz pojawiają się głosy, aby dane o mocy wyzwalanej przez zawodników, były publiczne.

Tymczasem obecnie waga zawodników idzie w dół, bez straty siły. Niektórzy - jak kozica górska Paweł Poljański - mają zaledwie 3 procent tkanki tłuszczowej, co jest znacznie poniżej poziomu niedoboru u zwykłego człowieka.

Christophe Bassons, jedyny kolarz w osławionej grupie Festina, który nie zgodził się brać dopingu i jego kariera w peletonie się skończyła, napisał w swojej książce, że kolarze są coraz chudsi, mają coraz mniejszą wagę, coraz "suchsze" mięśnie w szalonym wyścigu o jak najlepszy stosunek mocy do wagi ciała. Nie tak dawno sieć obiegły zdjęcia Franka Schlecka na imprezie na Karaibach - wyglądał trochę jak tylko nieco lepsza wersja zabiedzonego Svena Hannawalda. Kolarze walczą o zrzucenie każdego kilograma, aby go nie musieć wtarabaniać na górę. Moc wyzwalana przez nich w związku z tym jest większa w przeliczeniu na kilogram wagi ciała. Stąd być może coraz lepsze wyniki jazdy pod górę.

Wystarczy podać, że Wilco Kelderman (185 wzrostu, 65 kg wagi, granica drastycznej niedowagi) osiągnął na Mur de Huy moc 529 W. Był 10.

Być może to jest właśnie wytłumaczenie trendu, że im mniej dopingu, tym lepsze czasy zawodników. Może ten trend trzeba nazwać inaczej i wprowadzić do kolarstwa limity wagi, jak w skokach narciarskich. - Być może tu się coś zmieniło - mówi Dariusz Baranowski, wielokrotnie pokonujący Mur de Huy w swojej karierze. - Kolarstwo się zmienia. Nie po to płaci się miliony mechanikom, dietetykom, trenerom, naukowcom związanym z ekipami, aby stało w miejscu. Lepsze są rowery, osprzęt, stroje, trenerzy to i szybsi zawodnicy - kończy trzykrotny zwycięzca Tour de Pologne.

O świecie kolarstwa, dopingu i Tour de France przeczytaj w książce "Wyścig tajemnic" >>

źródło: Okazje.info

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.