Turbozagadka: silniki jako kolarski doping? "To jest jak nowe EPO". "Oszustwo trwa od 17 lat". "Możecie rozkręcić rower, a i tak niczego nie zauważycie"

Czy może być większy wstyd dla kolarstwa niż EPO? Tak, silniczki w rowerach. Krążą o nich legendy, dowodów na razie brak. Ale Międzynarodowa Unia Kolarska przyznaje: doping technologiczny istnieje, polujemy na takich oszustów. Nawet z policją u boku.

Odjechał jak na motorze, mówią czasem komentatorzy wyścigów. Ale Fabian Cancellara naprawdę odjeżdżał wtedy jak na motorze. Na brukowanym podjeździe Grammont w Wyścigu Dookoła Flandrii przyspieszył - nawet nie wstając z siodełka - i zgubił Toma Boonena, jedną z legend tego wyścigu. W Paryż - Roubaix ruszył po zwycięstwo, aż się kurzyło, tuż po zmianie roweru.

 

Mija właśnie pięć lat od tamtych wiosennych cudów Cancellary i nadal nie ma pewności, czy to był geniusz kolarza w życiowej formie, czy może coś jeszcze. Te przyspieszenia były zadziwiające nawet jak na Cancellarę, kolarza zadziornego i z wyjątkowym silnikiem w mięśniach, wówczas mistrza olimpijskiego w jeździe na czas. Sypnęło teoriami spiskowymi, analizami dziwnych zachowań Szwajcara tuż przed tymi ucieczkami. Pokazywano na powtórkach, jak Cancellara tuż przed atakami manipuluje przy kierownicy prawą dłonią, choć miał rower, w którym się przełożenia zmienia lewą. Do dziś, gdy się wpisze "Cancellara" do wyszukiwarek, same podpowiadają: "engine", silnik.

A wątpliwości na pewno nie uciszyło to, że ówczesny szef Cancellary w grupie CSC Bjarne Riis nie pozwolił operatorom telewizyjnym na wejście do ciężarówki zespołu i przyjrzenie się rowerowi. Ani to, że Cancellara nie wyjaśnił, z jakiego powodu niedługo przed atakiem zmienił rower.

Silnik: cichy, wydajny, nie zakwasi mięśni. Nic, tylko używać

Wtedy, w 2010, o rzekomym ukrytym napędzie rowerów było najgłośniej. Davide Cassani, były kolarz grupy Carrera i komentator włoskiej telewizji RAI, prezentował przed kamerami taki rower ze wspomaganiem, stworzony przez węgierskiego inżyniera Istvana Varjasa. - Silniczek był w rurze podsiodłowej, napędzał oś przy pedałach. Cassani przekonywał też, że Cancellara w ogóle nie pił z bidonu i tam musiała być bateria. Szwajcar wynajął prawników, ale łatka do niego przylgnęła - mówi Sport.pl Czesław Lang, były kolarz, dziś organizator wyścigów, m.in. Tour de Pologne i Tauron Lang Team Race.

 

Varjas zapewnił wtedy, że wśród jego klientów byli nie tylko bogaci amatorzy, ale też zawodowcy. Że silniki są ciche, wydajne, a mechanizmy tak zaawansowane, iż można połączyć je z pulsometrami, by odcinały napęd powyżej zadeklarowanego tętna, żeby nie zakwasić mięśni. Krótko mówiąc, nic - tylko używać. Oczywiście: mądrze. Czyli oszczędzając baterie na najważniejsze momenty i pilnując, by przy takim turbodoładowaniu nie stracić kontroli nad rowerem i nie zwrócić na siebie uwagi.

Międzynarodowa Unia Kolarska (UCI) kupiła wówczas specjalne skanery i zaczęła w wybranych wyścigach prześwietlać te rowery, co do których miała najwięcej wątpliwości. Nie znalazła silniczków, temat przycichł. Ale niedawno wrócił po dziwnym upadku Rydera Hesjedala w ubiegłorocznej Vuelta a Espana. Rower Kanadyjczyka po upadku zaczął się kręcić po asfalcie. Szybko zatrzymał go nadjeżdżający motocykl, więc trudno było rozstrzygnąć wątpliwości: czy to był zwyczajny przypadek hamowania rozpędzonego mechanizmu, czy czymś jeszcze to koło było napędzane.

 

UCI: Mamy problem. I traktujemy go poważnie

I znów zapadła cisza. Ale obecnej wiosny UCI wróciła do tematu. I to z przytupem. Pod koniec marca zrobiła razem z policją najazd przy mecie wyścigu Mediolan - San Remo. Czternaście lat temu w podobnym nalocie na Mediolan - San Remo chodziło o środki dopingujące w hotelowych pokojach kolarzy. Teraz - o silniczki. 37 wybranych rowerów zostało rozkręconych na części w namiocie przy mecie. UCI poprosiła przede wszystkim o rowery, na które kolarze przesiedli się na trasie. Sprawdziła sprzęt czterech grup: Etixx-Quick Step Michała Kwiatkowskiego, Astany, Tinkoff-Saxo Rafała Majki. I Trek, czyli zespołu Cancellary.

Znów nic nie znaleziono, ale to było ostrzeżenie. Już drugie obecnej wiosny. Pierwsze znalazło się na początku marca w raporcie niezależnej komisji do spraw reformy kolarstwa (CIRC), która miała opisać błędy i wypaczenia czasów Armstronga i jemu podobnych i zaproponować, jak urządzić lepsze kolarstwo. Skupiała się na dopingu farmakologicznym, jego tuszowaniu i błędach w zarządzaniu UCI, ale jak się okazało, świadkowie stający przed komisją - to była może nieudolna, ale jednak jakaś forma komisji prawdy i pojednania - opowiadali też o dopingu technologicznym.

"Doniesiono komisji o różnych próbach łamania przepisów sprzętowych, w tym o ukrywaniu silników w ramach. Problem jest traktowany poważnie, zwłaszcza wśród najlepszych kolarzy, i nie można mówić o odosobnionym zjawisku" - czytamy w raporcie CIRC opublikowanym 9 marca.

Za oszustwo nawet 2 miliony franków kary

- Plotki o silnikach uparcie powracają. To jest zupełnie realna groźba, istnieje taki sprzęt i można go wykorzystać. Ale nie mamy tak mocnego potwierdzenia, by wskazać kolarza, konkretny wyścig, etap lub grupę - mówił szef UCI Brian Cookson w wywiadzie dla portalu Cyclingtips.

A niedawno powtórzył to w wywiadzie dla "L'Equipe", która silniczkom w rowerach poświęciła całą kolumnę. - Wiemy, że takie technologie istnieją i że są rozwijane - mówił Cookson. UCI zorganizowała niezapowiedziane kontrole rowerów nie tylko w Mediolan - San Remo, ale też w wyścigu Paryż - Nicea.

W kolarstwie wyścig technologiczny trwa cały czas. Niektóre rozwiązania są przenoszone z Formuły 1 i innych sportów samochodowych. Grupa Sky na wyścigi na bruku dostała rowery z tylnym zawieszeniem produkowane we współpracy z Jaguarem Land Rowerem. Ale jakiekolwiek sztuczki z napędem są zabronione. Od 2014 jest już w regulacjach technicznych UCI napisane czarno na białym, że jakakolwiek pomoc mechaniczna albo elektryczna jest wykluczona. Grozi za to kara co najmniej pół roku zawieszenia i uderzenie po kieszeni. Kolarz może dostać aż 200 tysięcy franków kary, a grupa kolarska nawet 2 miliony franków.

Władza liczy na donosy. Czesław Lang: - Kolarze najszybciej namierzą oszusta

- Ostrzegam: konsekwencje dla złapanych będą straszne. Nie chcę stopniować oszustwa jak na skali: tutaj farmakologia, tutaj technologia. Ale używanie silniczka w sporcie, w którym się liczy siła fizyczna, to jednak inny wymiar oszustwa. Chcemy to kontrolować regularnie. Mamy ten nowy przepis o technologicznym oszustwie i chcemy z niego korzystać. Może będziemy polegać więcej na metodach śledczych, bo nie chcemy wszędzie robić policyjnych nalotów - mówi Brian Cookson. Daje też do zrozumienia, że bardzo liczy na donosy.

- I słusznie, bo najwięcej widzą sami zawodnicy. To oni najszybciej namierzą oszusta i powiedzą: sprawdźcie tego człowieka. Skanery wprowadzone kiedyś przez UCI działają tak, że przechodzi się przez bramkę i widać, czy coś jest w ramie, czy nie. W Tour de Pologne też robię takie kontrole, to jest usługa zewnętrzna, przyjeżdżają specjaliści ze skanerem, wskazani przez UCI. Przed każdą jazdą na czas rower jest mierzony, ważony i przechodzi przez skaner - mówi Czesław Lang.

Nie chce wierzyć w dużą skalę technologicznego oszustwa, ale też go nie wyklucza. - Dziś wyścig technologii mamy już nawet w skokach narciarskich, więc trzeba pilnować. Pokusa jest ogromna, bo nawet taka nieznaczna pomoc może być nieoceniona. To działa tak, jakby ci ktoś pod górę pchał siodełko. Wystarczy, że da kolarzowi doładowanie 20 wat i już jest lżej. Ramy kolarskie są teraz monolitami, nie rurkami. Kiedyś miały być jak najcieńsze, bo chodziło o wagę. Teraz jest włókno węglowe, można eksperymentować z aerodynamiką. W takiej ramie na pewno łatwiej jest coś ukryć niż kiedyś. Ale najlepsi do wykrywania są nadal sami kolarze. Mają wprawne oko, widzą, gdy ktoś odjeżdża w nienaturalny sposób. Ale moim zdaniem to raczej problem w wyścigach amatorów, tam łatwiej oszukać, a nie brakuje tam ludzi bogatych i z ambicjami do popisu i pokazania kolegom, kto rządzi - mówi Lang.

Bateria słoneczna, silniczek jak pamięć USB

Wielu specjalistów mówi, że UCI budzi się ze snu za późno, że przez lata ignorowała problem, z lenistwa albo celowo. Odezwał się nawet słynny dopingowy doktor Michele Ferrari i na swojej stronie internetowej wykpił UCI, że obudziła się poniewczasie i robi wciąż za mało. "W raporcie CIRC przy dopingu technologicznym jest o silnikach w ramach pół zdania. A ten problem istnieje od 10 lat i UCI nigdy się na jego temat nie zająknęła" - napisał.

Belg Jean Wauthier, doradca UCI w czasach byłego prezesa Heina Verbruggena (dziś bardzo mocno atakowanego za przymykanie oczu na doping i tuszowanie wpadek Armstronga), ostrzegał przed oszustami właśnie już 10 lat temu, po wizycie w fabryce Shimano. Tam mu pokazano elektryczny rower, zapowiadając rychłą miniaturyzację wszystkich mechanizmów.

Chris Boardman, były brytyjski kolarz szosowy i torowy, jeden z najlepszych specjalistów od kolarskich technologii, producent rowerów sygnowanych własnym nazwiskiem, opowiadał już dawno temu o mechanizmach z Formuły 1, które dają rowerom napęd dzięki zwykłej, łatwej do ukrycia sześciowoltowej baterii. Silniczek też jest miniaturowy, czasem wielkości pamięci USB. Wspomniany już Istvan Varjas w magazynie Bikemag.hu opowiadał, że do produkcji swoich napędów używa technologii wojskowych, tak zaawansowanych, że kontrolerzy mogą rozebrać rower na części i nie zobaczą niczego niepokojącego. Mówi się o wykorzystywaniu do napędzania takich silniczków nawet baterii słonecznych.

Wynalazca do UCI: Szukacie nie tam, gdzie trzeba

A kontrolowanie sprzętu na razie przypomina szukanie igły w stogu siana. Skanery czy też kamery endoskopowe (lżejsze, mniejsze, więc tańsze w eksploatacji niż skanery) przestają już wystarczać, rozkręcanie na części sprawdzi się tylko, jeśli kontrolujący będzie dorównywał wiedzą oszustom. I takich kontrolujących musiałaby być cała rzesza, bo jak pisze "L'Equipe" "najlepsze grupy kolarskie mają średnio po 300 rowerów". Rower wspomnianego Hesjedala został po Vuelcie skontrolowany. Ale cztery dni po tamtym upadku.

A silniczek wcale nie musi być w ramie. Można go umieścić w piaście, w pedale. Varjas nie chce zdradzać szczegółów, ale daje do zrozumienia, że kontrolerzy szukają nie tam, gdzie trzeba. Za zainstalowanie wspomagania w rowerze bierze, jak twierdzi, około 100-120 tysięcy euro. Sprzedaje swoje mechanizmy przez pośredników, nie pyta o nazwiska klientów. Ale wie, że silniczki trafiają też do zawodowców. - To nie muszą być kolarze, których znacie ze scen dekoracji. To mogą być ci, którzy pracują na innych, nie lubią się wychylać - tłumaczy. Mówi, że to oszustwo trwa już od 17 lat. Od 1998 roku, gdy się pojawił silniczek cylindryczny schowany w rurze pod siodełkiem. Przy obecnych technologiach ten mechanizm wygląda śmiesznie.

Jest paszport biologiczny, będzie kiedyś energetyczny?

- To jest jak nowe EPO. Dziesięć lat minęło, zanim ludzie uwierzyli, że peleton jest napędzany przez erytropoetynę. W sprawie silników też się kiedyś ockną - mówi Varjas. Z takimi jak on nigdy nie wiadomo, jakie mają intencje: czy Węgier ostrzega, czy też robi reklamę swojej firmie, tak jak kiedyś reklamowali się wśród kolarzy lekarze specjaliści od EPO i transfuzji, przepytywani przez dziennikarzy jako eksperci. Choćby wspomniany Ferrari.

Tak czy owak, Varjas mówi ciekawie. I ostrzega, że kontrola sprzętu już nie wystarczy. Proponuje stworzenie kolarzom paszportów energetycznych. Na wzór tych biologicznych, w których są zapisane parametry kolarza ustalone na podstawie regularnych badań i za odstępstwo od normy można dyskwalifikować. - Trzeba mierzyć co kwartał, ile watów są w stanie wyprodukować mięśnie danego kolarza. I karać odstępstwa. Z 410 watów kolarz może skoczyć na 520, ale nie dłużej niż na minutę czy dwie. Specjalista wychwyci oszustwo - mówi Varjas. - Można oszukać przy kontroli sprzętu, ale fizjologia nie skłamie.

źródło: Okazje.info

Copyright © Agora SA