Kolarstwo. Gdzie dojedzie "Bałtycki Tygrys"?

Michał Kwiatkowski doścignął gwiazdy Tour de France, jadąc nierównymi gruntowymi drogami maleńkiego Działynia, a później obok tirów, poboczem osiemdziesiątki łączącej Toruń i Bydgoszcz

Rower czy samochód? Rower. Co z tego, że wolniej? Za to znacznie przyjemniej - powiedział Kwiatkowski, gdy odbierał prawo jazdy. Przyjemność przerodziła się w pasję. Pasja w zawód.

Kwiatkowski zajął właśnie 11. miejsce w Tour de France. Tak wysoko Polak nie skończył tego wyścigu od 1993 r., gdy Zenon Jaskuła był trzeci. W klasyfikacji młodzieżowej Kwiatkowskiego wyprzedzili tylko Nairo Quintana i Andrew Talansky.

Hiszpańskie gazety nazywają 23-letniego Polaka "Bałtyckim Tygrysem", angielskie - "Flowermanem" [flower - ang. kwiat]. Sławy światowego kolarstwa prześcigają się w porównaniach go do innych gwiazd dyscypliny.

Skąd wziął się największy talent w polskim kolarstwie?

Wygra Tour jak zmężnieje

Na rowerze uczył się jeździć w rodzinnym Działyniu mającym ledwie 800 mieszkańców i na regularnie łatanych ulicach Torunia. W nim jest zameldowany, tu ma mieszkanie. Gdy trenuje, często wybiera kurs na Bydgoszcz. Na osiemdziesiątce jest równa nawierzchnia i pobocze na tyle szerokie, że ryzyko potrącenia staje się stosunkowo niewielkie. I można skręcić na ścieżkę rowerową z Unisławia do Torunia. Stan trasy - niezły. Z wyjątkiem około trzykilometrowego odcinka, którego na rowerze pokonać się nie da.

Zawodowym kolarzem Kwiatkowski został w klubie Pacific. Klub, istniejący dzięki miejskiej fabryce płatków śniadaniowych, od lat specjalizuje się w przeistaczaniu pasjonatów w zawodowców. Nie oferuje potężnych stypendiów, ale stabilizację. - Wiem, że on zadziwi. Polskę i świat. Jest ambitny, wojowniczy. Nie ma słabych punktów - mówi Leszek Szyszkowski, jeden z najlepszych polskich trenerów związany z Pacifikiem

Nie ma w Toruniu presji, nie ma oczekiwania szybkich sukcesów. To przekłada się na komfort zawodników. Kwiatkowski od lat rywalizuje z inną gwiazdą kolarstwa Peterem Saganem. Kiedy Słowak zaczął robić karierę w peletonie, Szyszkowski odpowiadał na zaczepki. - Mówili mi: patrz, gdzie jest Sagan, a gdzie Michał. A ja odpowiadałem: "Spokojnie, niedługo zobaczycie".

- Trenerzy z Torunia pomagali mi piąć się coraz wyżej. Dzięki atmosferze, jaka tam panowała, jestem tam, gdzie jestem - mówi Kwiatkowski.

Szyszkowski i inni szkoleniowcy postawili na wychowanie kolarza wszechstronnego. W świecie, gdzie grupy zawodowe dobierają zawodników według ściśle określonych predyspozycji - tak, by mieć specjalistów od górskich etapów i asów sprintu - Kwiatkowski łączy wszystko co najlepsze.

Czesław Lang, pierwszy Polak startujący w Wielkiej Pętli i wicemistrz olimpijski z Moskwy, porównuje Kwiatkowskiego - właśnie ze względu na wszechstronność - do Eddy'ego Mercxa, który na przełomie lat 60. i 70 pięć razy wygrał Tour de France. Kwiatkowski reprezentujący belgijską grupę Omega Pharma-Quick Step dobrze jeździ na czas, w górach nie odstaje od najlepszych. - A króla sprinterów Marka Cavendisha rozprowadzał na finiszu tak mocno, że ten ledwie trzymał koło. Strach pomyśleć, jaka czeka go kariera - mówi Lang.

Ryszard Szurkowski, mistrz świata sprzed 40 lat: - Kwiatkowski wykorzystuje swoje szanse. Jeździ inteligentnie.

Lech Piasecki, jednodniowy lider TdF z 1987 r.: - Stać go właściwie na wszystko.

Zenon Jaskuła, jedyny Polak, który wygrał etap we Francji, uważa, że za kilka lat Kwiatkowski może wygrać wyścig. - Jak zmężnieje - mówi Jaskuła. Dziś Kwiatkowski na tle rywali wygląda niczym chłopiec, który wpadł w dorosłe towarzystwo.

Stołówka była ciut za duża

Najlepszy polski kolarz nie ma mentalności gwiazdy, bezczelny jest tylko na trasie, gdy walczy na łokcie z rywalami. Gdy schodzi z roweru, jest skromny, zaskoczony tym, co dzieje się wokół niego. Na igrzyskach olimpijskich w Londynie narzekał, że stołówka jest za duża. Trudno mu było znaleźć w niej polskich siatkarzy, z którymi chciał zamienić kilka słów. - Dziwnie było znaleźć się nagle w tym samym miejscu co oni - mówił.

We Francji stwierdził, że największa trudność w kolarstwie polega na tym, że wyniki bywają bardzo zmienne. - Po etapowym zwycięstwie trafia się na okładki, ale gdy później przyjeżdża się sporo za czołówką, nagle słyszysz, że jednak nic nie potrafisz - podkreślił.

Kwiatkowski dawał też do zrozumienia, że nie czuje się kolarskim cyborgiem odpornym na zmęczenie i kryzysy. Po debiucie w Giro d'Italia w 2012 r. mówił: - Byłem na skraju wyczerpania, momentami miałem dość. Chciałem zjechać z trasy, wrócić do domu. Miałem zwyczajnie dość kolarstwa.

Tak było też na mistrzostwach świata juniorów w Meksyku. Wtedy poddał się. Zrezygnował, ze względu na ogromne upały.

We Włoszech nie odpuścił. Pomógł mu Michał Gołaś, kolarz związany z Pacifikiem, dziś również jeżdżący w grupie Omega Pharma. - Powiedział: "Włączysz telewizor i kiedy zobaczysz, że my jedziemy, a ty siedzisz na kanapie, będziesz wściekły na siebie" - wspominał Kwiatkowski.

W Giro zajął wtedy 136. miejsce. Rok później był 11. w Tour de France. Gdzie dojedzie za rok?

Relacje z najważniejszych zawodów w aplikacji Sport.pl Live na iOS , na Androida i Windows Phone

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.