Kolarstwo. Setką z góry na pazury

Chris Froome wygrał górską czasówkę, pokonał coraz szybszego Alberto Contadora. Michał Kwiatkowski znów pojechał fantastycznie i awansował w klasyfikacji generalnej na 9. miejsce.

Kiedy Contador zobaczył na mecie, że Froome go pokonał, pokręcił tylko głową z niedowierzaniem. Hiszpan wiedział, że był lepszy na każdym pomiarze czasu. Z wyjątkiem najważniejszego - na mecie.

Zdecydował ostatni zjazd 32-kilometrowej czasówki.

Jak szybko trzeba było tam zjeżdżać? Nie wiemy, ile na godzinę pędził Froome, aby wyprzedzić na mecie dwukrotnego zwycięzcę TdF o dziewięć sekund, ale wiemy, z jaką szybkością gnał Kwiatkowski. Polak wrzucił na swój profil na Facebooku zdjęcie licznika ze swoją rekordową prędkością - 97,8 km/godz.!

Była to ryzykowana gonitwa - gdy jechała czołówka, zaczął kropić deszcz, zamieniając niektóre odcinki w ślizgawicę. Pokazała to kraksa Jeana-Christophe'a Pérauda, chyba najdzielniejszego z dzielnych - na zakręcie 1,2 km przed metą sklasyfikowany przed Kwiatkowskim Francuz upadł na złamany na porannym treningu obojczyk.

Czasówka przez dwa wzniesienia 2. kategorii trochę przypominała szachy, a trochę Formułę 1. Kolarze decydowali się (lub nie) na zmianę rowerów, jak kierowcy F1 na zmianę opon - zwykle przesiadali się z "górskich" na "czasowe" na drugim szczycie, aby wykorzystać tylne, pełne koło na zjeździe. Niektóre ekipy robiły to ze sprawnością teamu Red Bulla w F1.

Okazało się, że taka decyzja miała poważne konsekwencje. Froome zmienił rower, tracąc kilka sekund, ale między innymi jego największy rywal Contador zdecydował, że od startu do mety będzie pędził na rowerze do jazdy na czas. Kto wie, czy to nie zdecydowało o jego nikłej porażce. Roman Kreuziger (podobnie jak Contador z grupy Saxo) podjął inną - że pokona trasę na rowerze do jazdy w górach. Skończył jazdę zaskakująco wysoko - na czwartym miejscu.

Zmienił rower również Kwiatkowski. 23-letni Polak w górskiej czasówce nie miał szans odrobić straty do górskiego specjalisty Nairo Quintany, lidera klasyfikacji młodzieżowej. Na każdym podjeździe tracił do Kolumbijczyka, na każdym zjeździe zyskiwał. Ale po 20 kilometrach i po ostatnim wzniesieniu strata był zbyt duża do odrobienia.

Mimo to Polak jest jednym z najwszechstronniejszych kolarzy Tour de France. Na pierwszej czasówce - w St. Michel - był piąty, na środowej siódmy, na płaskich etapach trzyma koło najlepszych sprinterów, zjeżdża jak szatan.

I dziś znów będzie miał okazję pokazać kunszt zjazdowca. Ale chciałoby się krzyknąć: Ostrożnie, panie Michale! Otóż dziś kolarze jadą do l'Alpe d'Huez i będą musieli wspinać się do tego narciarskiego kurortu dwukrotnie. Jest to wyzwanie wyjątkowe, choć wyścig przejeżdża przez l'Alpe d'Huez od 1952 r.

Kolarzy gnębią jednak nie sadystyczne skłonności tego, który wymyślał trasę pod górę. Męczy ich zjazd. Aby drugi raz pokonać 21 serpentyn na l'Alpe d'Huez, peleton musi najpierw podjechać wyżej, na Col de Sarenne, a następnie puścić się w dół w kierunku do Bourg d'Oisans. I właśnie ten zjazd przyprawia nawet najodważniejszych o ciarki na plecach. Z górki na pazurki, tyle że jedzie się przez 26 kilometrów, osiągając prawie setkę na ośmiokilowym rowerze, w którym hamulce mają kształt i wielkość gumki myszki i gdy się na nie patrzy znad kierownicy, naprawdę nie wzbudzają szacunku.

- Jechałem tam na treningu przy okazji Criterium Dauphine Libere. To bardzo niebezpieczny zjazd. Cóż, nawierzchnia nie jest gładka - powiedział bez emocji jak prawdziwy Englishman Chris Froome, lider wyścigu.

I owszem, są tam odcinki popękanego asfaltu. Organizatorzy wyścigu w tym roku położyli co prawda kilka odcinków nowej nawierzchni, ale nie na całym zjeździe. Na dwie godziny przed przybyciem peletonu w dół mają zjechać dwa samochody czyszczące trasę.

Tylko że one nie założą przy zawijasach górskiej drożyny barierek nad przepaściami! Nie ma ich nawet na najbardziej jeżących włosy sektorach.

- Jestem rozczarowany, że nikt nie bierze pod uwagę naszego bezpieczeństwa. Droga jest stara i wąska. Brak barierek powoduje, że najmniejszy błąd może skończyć się upadkiem 30 metrów w dół - mówił Tony Martin, mistrz świata w jeździe na czas.

We wtorek kolarze zjeżdżali z Col de Manse, też nie było łatwo i przyjemnie, choć to zaledwie 11,5 kilometra, a różnica wzniesień - około 500 m. Froome omal nie wbił się w hamującego w panice i przewracającego się Contadora. Napisał po etapie do Hiszpana na Twitterze: "Przejechałbym ci przez głowę! Może następnym razem będziesz bardziej uważał?".

Z Col de Sarenne trzeba pokonać w pionie prawie 1300 m.

Transmisja w Eurosporcie od 12.15, relacja na żywo w Sport.pl.

Wyniki 17. etapu:

Klasyfikacja generalna:

Nowa edycja Wygraj Ligę już jest! Załóż swoją ligę i zaproś znajomych do gry ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA