Tour de France. Fruuu(m) po zwycięstwo

Pięć lat zajęło Christopherowi Froome'owi zdobycie dominacji w świecie kolarstwa. Po pierwszy triumf w Tour de France powinien był sięgnąć już rok temu, ale wtedy o tym, kto wygra Wielką Pętlę, zadecydowała ludność Wielkiej Brytanii. Dziś już nikt nie jest w stanie odebrać mu zwycięstwa w najważniejszym wyścigu na świecie.

W 2008 roku 23-letni wówczas Froome zadebiutował w TdF. Jako zawodnik teamu Barloworld zajął 84. miejsce w klasyfikacji generalnej. Przez dwa kolejne sezony skupiał się na Giro d'Italia, ale nie odniósł żadnego sukcesu - w 2009 r. był 34., a rok później został zdyskwalifikowany za chwytanie się jadącego motocykla.

Przełom nastał jesienią 2011 r. W hiszpańskiej Vuelcie wygrał 17. etap i ostatecznie zajął drugie miejsce w "generalce", przegrywając z Juanem Jose Cobo ledwie o 13 sekund. Rok później wystąpił w TdF i był w nim zdecydowanie najmocniejszy. Problem w tym, że jako zawodnik Sky Team musiał pracować na konto lidera grupy, kochanego przez Brytyjczyków 33-letniego Bradleya Wigginsa. Froome szalał, mógł wygrać nawet kilka górskich etapów, ale pod naciskiem dyrekcji zespołu, której ze względów finansowych bardzo zależało na zwycięstwie Wigginsa, skupił się na pomocy dla starszego kolegi. Ostatecznie to 33-latek sięgnął po końcowy triumf.

Dziś to Froome dominuje we Francji. 28-latek wygrał etap kończący się słynnym podjazdem pod Mont Ventoux, a swoją przewagę w klasyfikacji generalnej wypracował już w Pirenejach. Przed nim jeszcze środowa jazda indywidualna na czas, której będzie faworytem. Czwartkowa wspinaczka na Alpe d'Huez nie powinna niczego zmienić w "generalce". Froome dowiezie żółtą koszulkę do Pól Elizejskich i wygra wyścig.

Niezwykła historia niezwykłego kolarza

Froome nie miał łatwo, droga na szczyt nie była usłana różami. Po pierwsze, Brytyjczyk urodził się... w Nairobi, stolicy Kenii. Jego rodzice wyemigrowali, by zająć się uprawą roli. Tam rozpoczął treningi, z początku traktując je jako przygodę, a nie sposób na życie. Ale z czasem Froome zakochał się w kolarstwie, był niezwykle zdeterminowany, by wyrwać się z Kenii i rywalizować w Europie.

By wystąpić na mistrzostwach świata w 2006 roku, sfałszował swoje dokumenty i podał się za kenijskiego działacza. Na imprezę pojechał jako totalny żółtodziób - co prawda silny, charakterny, ale nieumiejący jeszcze dobrze jeździć na rowerze. Podczas czasówki spowodował groźny wypadek, wjeżdżając w organizatorów imprezy.

Rok później pokazał się w malutkim wyścigu Giro delle Rigioni, w którym wygrał etap. Na oferty z grup zawodowych nie musiał długo czekać. Najpierw podpisał kontrakt z Team Konica Minolta. Rok później, po niezłej jeździe w Tour of Japan, przeniósł się do ekipy Barloworld.

Jego sportowe ambicje okazały się na tyle ważne, że w 2008 roku postanowił rozstać się ze swoją dziewczyną - modelką z RPA - i przenieść do włoskiego miasteczka Chiari, które znajdowało się niedaleko siedziby zespołu. Dwa lata później podpisał kontrakt ze Sky i otrzymał brytyjski paszport. W międzyczasie zdiagnozowano u niego bilharcję, chorobę, którą się zaraził w Afryce, a która osłabia czerwone krwinki, czyli mówiąc kolokwialnie, działa odwrotnie do EPO. Gdy zaczął kuracje, zdecydowanie poprawił swoje wyniki.

Dziś Sky chucha i dmucha na Froome'a. Zespół zna jego możliwości, wie, że jego moc i odporność na ból są ponadprzeciętne. Brytyjczyk szybko zyskał sobie status lidera zespołu i powszechny szacunek wśród rodaków. Kibice nadal kochają Wigginsa, ale na Froome'a patrzą z większym podziwem.

Chris Froomestrong

28-latek coraz częściej musi odpowiadać na pytania dotyczące dopingu. Po pierwsze, Sky Team porównuje się do owianego złą sławą zespołu U.S. Postal, którego gwiazdą był Lance Armstrong. Brytyjczycy, podobnie jak Amerykanie w latach 90., dominują w peletonie. Po drugie, podczas tegorocznego TdF Froome demoluje rywali, m.in. dwukrotnego zwycięzcę Wielkiej Pętli Alberto Contadora.

Pod Mont Ventoux Froome wspinał się z prędkością, jaką kiedyś notowali Armstrong i Marco Pantani. Jedyne, co działa na korzyść Brytyjczyka, to fakt, że tego dnia wiatr wiał kolarzom w plecy. To wyjątkowa sytuacja - zawodnicy wjeżdżający na Olbrzyma Prowansji niemal zawsze musieli się zmagać z czołowymi podmuchami wiatru.

Na razie więc tylko jedna rzecz łączy Brytyjczyka z Amerykaninem - styl jazdy. Szczególnie w górach Froome wygląda jak Armstrong. Ich sposób pedałowania specjaliści określają jako "kręcenie młynka". Gdy podjazd staje się coraz bardziej stromy, większość zawodników, chcąc wykonywać jak najmniej męczących ruchów nogami, przechodzi na twardsze przełożenie. Próbują oni całym ciałem naciskać na pedały. Froome reaguje odwrotnie - włącza lżejsze przerzutki i z dużą prędkością kręci korbą. Nie wstaje, cały czas jedzie na siedząco, tempo jazdy koryguje samymi nogami.

Dla kolarzy "kręconych młynek" najważniejszy jest rytm jazdy i odpowiednie oddychanie. Nie atakują pojedynczymi zrywami, lecz regularnym tempem. Gdy już rozpędzą się do maksimum, są nie do zatrzymania.

- To niesprawiedliwe, że wszystkich nas maluje się tym samym pędzlem co Armstronga. Aż strach się poprawiać, bo to wzbudza podejrzenia... - żali się Froome. Brytyjczyk nie boi się jednak pytań o doping, nie unika ich. - Lance oszukiwał, ale ja jestem czysty - zapewnia.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.