Duet Jaroński - Wyrzykowski od kuchni: O kanapkach, czereśniach, prezesie PiS i chodzeniu za małą potrzebą za wiejski dom

Tomasz Jaroński i Krzysztof Wyrzykowski komentują Tour de France w Eurosporcie od ponad dekady. W swoim duecie nie wyznaczyli jeszcze szefa, choć technikę lepiej ogarnia Jaroński. Wyrzykowski ma za to lepsze kanapki, na które nie zamieni się za nic w świecie. Kiedy się myli, nikt nie jest w stanie tego wychwycić, a odkąd zgolił swoje "pekaesy", rozpoznają go tylko po głosie. Obaj byli gośćmi Przemysława Iwańczyka w audycji Radia TOK FM "Przy niedzieli o sporcie".

Przemysław Iwańczyk: Dla was wakacje zawsze rozpoczynają się w sierpniu po Tour de France?

Tomasz Jaroński: Krzysztof, byłeś kiedyś w lipcu na wakacjach?

Krzysztof Wyrzykowski: Żona uświadomiła mi niedawno, że nigdy. Zawsze w tym czasie byłem na wyścigach kolarskich.

Nie macie dość Tour de France, zwłaszcza że podczas wyścigu siedzicie w Warszawie?

K.W.: Nigdy nie mamy dość. Z Warszawy lepiej się komentuje, bo we Francji panuje ogromne zamieszanie, a widzi się tyle samo. Przed telewizorem człowiek się mniej męczy, przejazd razem z kolarzami to mordęga.

Dla was Tour de France to nie tylko kolarstwo.

T.J.: Tour jest malowniczym wyścigiem, a kolarstwo wręcz wymusza i zachęca do pokazywania widoków. Na Korsyce nie ma jakichś superzabytków, ale są widoki. Piękne.

K.W.: My już z Tomkiem umówiliśmy się, że ja opowiadam o stołach, kulturze, zabytkach, a on się zajmie Cavendishami, Kwiatkowskimi i autobusem, który na pierwszym etapie utknął na mecie.

Jak przygotowujecie się do Tour de France?

K.W.: Tomek, nie patrz tak na mnie.

T.J.: Chciałem ci dać zacząć.

K.W.: Ja powiem, jak szykuje się Tomek, a on powie jak ja. Tomek od 22 lipca, kiedy z reguły kończy się Tour, zacznie przygotowania do następnej edycji. Wyjmie swoje notatki, kartki, będzie układał, przekładał. Ja nie mogę przygotować się wcześniej niż przed październikiem, bo dopiero wtedy znana jest trasa. Dopiero otwieram jakieś przewodniki, mapy, albumy z zabytkami. Ja mam trudniejszą robotę, bo Tomek ma 198 kolarzy, których wyśmienicie zna, a ja podczas samego etapu na Korsyce, choć wydaje się, że jest to region ubogi architektonicznie, muszę mieć sporo do powiedzenia o dwudziestu zabytkach. Oczywiście mylę się przy tym, ale kto to wie. Nawet Tomek tego chyba nie wie.

A kiedy Tomek się myli...

K.W.: Wszyscy wiedzą. Przejmuje się tym, kiedy zadzwoni ktoś, że to nie był ten kolarz, o którym opowiadał. Ja mu mówię, żeby się nie przejmował, że jedna osoba wytknęła mu błąd.

T.J.: Mój kolega lubi koloryzować. Pochodzę tak jak Krzysztof z dawnego pnia dziennikarstwa, gdzie komentowanie i opisywanie wydarzeń to praca całoroczna, więc trzeba być blisko dyscypliny, by mieć momenty odniesienia. Ja tak pracuję jakieś 30 lat.

K.W.: Aż tak się postarzałeś?

Wszystko się zmieniło. Pracujemy we dwóch, a to wynalazek ostatnich kilkunastu lat. Pamiętam Wyścigi Pokoju komentowane przeze mnie w publicznej telewizji, gdzie przy zawodach brały udział maksymalnie dwie osoby - jedna robiła wywiady, a ja komentowałem. Nie mówiliśmy razem. Praca samemu to ciężka robota, nie możesz przestać mówić i zebrać myśli. Dziś problemy są inne. Dostajemy z centrali z Paryża stacji masę informacji. Nie możemy ułożyć planu transmisji, że teraz powiem coś o Korsyce, bo nagle dostajemy informację, że jakiś dyrektor sportowy lub trzeci menedżer jakiegoś teamu będzie miał wywiad. Czasem nawet nie dosłyszymy nazwiska, więc dopiero, jak go widzimy, wiemy, kim jest. Trzeba słuchać wielu rzeczy, jest dyrektor mówiący po francusku, tłumaczenie po angielsku i dopiero my przekazujemy informacje państwu. Jest wiele przerywników i zrobiło się to skomplikowane.

T.J.: W wyniku rozwoju środków komunikacji zrobiło się to zagmatwane. Jak sam mówiłeś, kiedyś komentowałeś sam, przekazywałeś swoje odczucia z wyścigu, miałeś co najwyżej listy startowe. Dzisiaj możemy sobie w każdym momencie przeczytać opinie na forach, informacje o każdym zawodniku.

Kto jest szefem w waszym duecie?

K.W.: Chyba tak współpracujemy, że się nie sprzeczamy.

T.J.: Nie ma szefa i jego zastępcy, ale możemy to wprowadzić, co?

Kto ma większe predyspozycje?

K.W.: Myślę, że Tomek, bo częściej jest w Warszawie. Ja chciałbym dowodzić większą grupą. Na przykład radiem, moim ulubionym jest TOK FM i "Jedynka", bo na niej się wychowywałem.

Dobrze, powiem, że Tomek jest szefem, sprawi mu to przyjemność.

T.J.: Ja ogarniam sprawy techniczne. Tak jak Krzysztof mówił, jestem bliżej Warszawy i komentuję więcej, bo cały sezon kolarski.

K.W.: Nie ma chyba potrzeby kierownictwa, ja w ogóle nie odczuwam potrzeby kierowania mną lub kimś.

T.J.: Sam powiedziałeś, ze chciałbyś kierować radiem.

K.W.: Nie powiedziałem, że chciałbym kierować, ja bym chciał występować czasem w radiu.

T.J.: Ale o czym byś mówił? O politykach, zwierzątkach?

K.W.: Raczej o politykach, o moich faworytach.

T.J.: Chyba zapraszałbyś jakichś ludzi, których by można było potem cytować, ale dla mnie największą dziwotą jest, że komentując kongres PO, zaprasza się kogoś z PiS lub na odwrót.

K.W.: Masz rację, Tomku, mówiłem to parę razy. Nie mogę sobie uprzytomnić, dlaczego żyjemy w kraju, gdzie pytamy się opozycji o partię rządzącą.

T.J.: Przede wszystkim u nas nie ma niezależnych ekspertów. To może skoro gadamy o wszystkim, to zapytajmy prezesa PiS o Tour de France.

K.W.: Możemy. Może się zna, chociaż on na wszystkim się zna.

Nie upomniał was nikt za to, że wasze dygresje zupełnie odbiegają od wyścigu?

T.J.: Były jakieś nieudolne próby, ale raczej nie. Największą satysfakcję sprawia nam, kiedy ktoś rozpozna nas po głosie w terenie, a dla mnie najlepiej, kiedy jakaś osoba powie mi, że relacja z Tour de France jest jedyną, jaką może oglądać jego żona, bo nie interesuje się sportem i nie zniosłaby gadania non stop o rowerach i kolarzach. To jest super.

Jakie były wasze początki?

K.W.: Na początek Tomek był trochę zestresowany, ale jesteśmy już 12 lat partnerami w tym komentowaniu. Mnie najbardziej irytuje to, że ten doping się za nami ciągnie. Mamy dzisiaj bohaterów, ale jutro mogą się okazać dopingowiczami. Teraz sami nie wiemy, komu mamy przypisywać żółte koszulki w poprzednich wyścigach, skoro Lance Armstrong był na dopingu. Udzielając ostatnio wywiadu, powiedział, że skoro jego nazwisko zostało wypisane z listy zwycięzców, to ktoś inny musiał wygrać. A zdarzało się, że aż do 12. zawodnika wszyscy byli umoczeni.

T.J.: Ale w każdym sporcie zdarzają się kwestie dopingowe, podobno w brydżu jest największy odsetek.

K.W.: Ale tam tego nikt nie sprawdza.

T.J.: Owszem, sprawdzają. Są prowadzone badania i tam jest największy procent przyłapanych.

Jak brydżysta może się dopingować?

T.J.: Nie wiem, może jakiś kieliszek, żeby się lepiej grało. Kiedyś opowiadali takie dowcipy, że się dopingują oznaczonymi kartami.

Denerwuje mnie to, że nie ma jakiejś takiej spójnej polityki przeciwko dopingowi. Czemu teraz wyciągamy sprawy, których nie da się już odkręcić? Najciekawsze jest to, że komentując kolarstwo, moglibyśmy stworzyć własną listę podejrzanych. Na ogół ta lista pokrywa się z tym, co później wychodzi na jaw.

Niektórzy widzowie siadają przed telewizory dla was.

T.J.: Na nasze szczęście. Chociaż my też się dopingujemy.

K.W.: Jak?

T.J.: Siedem kaw przed wyścigiem to nie doping?

K.W.: Kiedyś pojawił się list, żeby sprawdzić, czy panowie Wyrzykowski i Jaroński nie są na dopingu, bo gadają takie głupoty.

T.J.: Może raczej wąchają coś.

K.W.: Nie wiem, w każdym razie list był adresowany do szefostwa Eurosportu.

Pijecie wino, opowiadając o winnicach?

K.W.: Nie, raczej nie ma takiego zwyczaju. Moim zdaniem bardzo dobrze, bo mam inne programy, gdzie jest taki zwyczaj, i tam nawet już kieliszki stoją na stole.

T.J.: Nigdy nie opowiadałeś mi o tych programach.

Macie ze sobą kanapki, termosy?

T.J.: Termosy nie, bo mamy świetną kawę w stacji, ale kanapki są. Wynika to głównie z tego, że nasza redakcja jest na biznesowej pustyni, szczególnie w weekendy ciężko jest cokolwiek gdzieś w pobliżu kupić. Jedna taka biedna stacja benzynowa z hot dogami nas ratuje.

K.W.: Tomek kanapki sprzed dwóch dni popija etyliną.

Z czym ostatnio miałeś kanapkę, Tomku?

T.J.: Moja żona zaopatrzyła się ostatnio w urządzenie do opiekania kanapek, więc dzisiaj mam je ze sobą, do tego dwa jajeczka z pomidorkiem i mozzarellą.

K.W.: Wymieniłbym się, ale nie lubię takich rzeczy.

T.J.: Ale to jest dla mnie, specjalnie przygotowywane przez moją małżonkę. Kilka stopni opiekania, wiesz...

K.W.: A ja mam kanapki z wędlinką włoską, ze specjalnego sklepu, tak cieniutko pokrojone, że za 10 zł masz kanapek na cztery dni. Przełożone cieniutkim pergaminkiem, mogę ci pokazać, tylko z daleka, bo ci nie dam. A przywiozłeś wreszcie czereśnie z działki?

T.J.: Już ci mówiłem, że trzeba wejść na drabinę.

K.W.: Ale ty wchodzisz na tę drabinę od kilku lat.

T.J.: Przyjedź i sam sobie zerwij.

Nie żałujecie, że was nie widać, tylko słychać? Moglibyście zostać celebrytami.

T.J.: Młodsi może nie pamiętają, ale przecież Krzysiek był twarzą telewizji podczas Wyścigu Pokoju. Krzysio jest rozpoznawalny.

K.W.: Nie przesadzajmy, zauważyłem, że ludzie przestali mnie rozpoznawać po wyglądzie, a raczej po głosie, bo trochę się zmieniłem.

T.J.: Baczki miałeś.

K.W.: No zgadza się. Teraz nie mam "pekaesów".

Jak to jest z waszą sławą?

T.J.: Nie mam wielkiego parcia na szkło, cieszę się, że pracuję w firmach, które są lubiane. Taka minimalna popularność, z którą się spotykam, zdarza się na wyścigach kolarskich. To w zupełności wystarcza mi do zaspokojenia mojego ego.

Moglibyście panowie bardziej konsumować waszą popularność.

T.J.: W reklamach występować? Generalnie jesteśmy otwarci. Fajnie byłoby zareklamować jakiś francuski produkt związany z Tour de France. Jesteśmy otwarci, masz jakąś propozycje?

Widziałbym was w reklamie tabletek na głos, bo macie z tym doświadczenie.

K.W.: Faktycznie, są takie.

T.J.: Pastylki też możemy reklamować. Kurczę, pastylki, doping...

K.W.: Może jacyś Francuzi nas wyłowią, bo my im co roku taką reklamę robimy. Ludzie piszą do nas listy o tym, że faktycznie we Francji było tak, jak opisywaliśmy, że dziękują nam, ale najwyraźniej Francja nie potrzebuje takiej reklamy, bo jeszcze nikt się do nas nie zgłosił.

Jak wasze partnerki życiowe znoszą rozłąkę na miesiąc podczas Tour de France?

K.W.: Lipca nie spędziliśmy razem. Zresztą to specjalny miesiąc dla mnie, bo w lipcu urodziły się moje dwie z trzech córek. Na pewno ciężko to znoszą, ale my też i po trzech tygodniach marzę o spakowaniu się do domu.

T.J.: Moja żona nie interesuje się kolarstwem, może parę nazwisk zna, to jest chyba zdrowe podejście. Interesuje się tym jako pracą, dba, żebym był wypoczęty.

Mieszkasz daleko pod Warszawą, codziennie dojeżdżasz. To męczące.

T.J.: Nie po to się wyprowadziłem z Warszawy, żeby teraz wracać. Wiesz, jak pięknie jest na wsi?

Krzysztof żyje na co dzień we Francji.

K.W.: Raczej nie miałem wyboru, bo kiedy wprowadzono w Polsce stan wojenny, straciłem pracę. Później Francuzi, z którymi współpracowałem jako korespondent, zaproponowali mi pracę i po krótkim wahaniu pojechałem na stałe. Najpierw sam, potem żona dojechała z córkami. Później, kiedy komunizm upadł, chcieliśmy wrócić, ale byłoby to trudne ze względu na córki, które tam rozpoczęły naukę. Ciężko mi również było zostawić "L'Equipe", gdzie dbano o mnie jako pracownika. Zostaliśmy już tam, w Warszawie mam najstarszą córkę i tak kursujemy trasą Francja - Polska.

Tomek, a ty skąd wziąłeś pomysł na Chojnatkę daleko od Warszawy?

T.J.: Mieszkanie na wsi daje wiele uroku. Powiem w skrócie: rano wstaję, robię kawę, biorę papierosa i wychodzę za małą potrzebą na dwór w piżamce.

K.W.: Strasznie szczegółowo to opowiadasz...

T.J.: Ale tego rytuału brakuje mi na przykład w hotelu. Kiedyś w delegacji nie można było otworzyć okna, bo była klimatyzacja, i wpadałem w klaustrofobię. A na wsi wszędzie powietrze. Mogę też spać na tarasie, mój syn, kiedy przyjeżdża, śpi na tarasie.

K.W.: Za karę?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.