"Wyścig Tajemnic" cz. V. Oddać dwa woreczki krwi, przetoczyć trzy - szczegóły transfuzji krwi w świecie kolarstwa

- Moja pierwsza transfuzja w 2000 roku była prosta - pobrany jeden woreczek krwi, włożony do lodówki na cztery tygodnie, a następnie, podczas wyścigu, przetoczony z powrotem. Jednak przygotowanie większej liczby woreczków było bardziej skomplikowane. Nie mogłeś oddać dwóch lub trzech cztery tygodnie przed wyścigiem, ponieważ utrata krwi uniemożliwiłaby treningi. Opracowano metodę, która rozwiązała ten problem. Była to prosta rotacja: oddać świeżą krew, natomiast przechowywaną przetoczyć z powrotem do ciała - pisze Tyler Hamilton, były wyśmienity kolarz, autor wstrząsającej książki "Wyścig Tajemnic".

Relacje na żywo w twoim smartfonie. Pobierz aplikację Sport.pl LIVE ?

Książka pt. "Wyścig Tajemnic" to spisana przez Daniela Coyle'a spowiedź Hamiltona, niegdyś najbardziej zaufanego "porucznika" Lance'a Armstronga, byłego numeru jeden wśród kolarzy.

Hamilton wyrzucił z siebie wszystko o dopingu, kłamstwach i latach spędzonych u boku Armstronga w zespole U.S. Postal. Wyjawienie prawdy stało się dla niego równie ważne jak jeszcze kilka lat wcześniej wygrywanie Tour de France.

Rezultatem tej determinacji jest "Wyścig Tajemnic" - wybuchowa książka, która odsłania kurtynę i zabiera nas w podróż po nieznanym świecie zamieszkanym przez niewiarygodnie ambitne i niedoskonałe postaci, jak Armstrong, Michele Ferrari, Ivan Basso i Jan Ullrich. Zabiera czytelnika za kulisy najbardziej skomplikowanego, profesjonalnego i dopracowanego programu dopingowego w dziejach, ukazuje szokujące praktyki przetaczania krwi w hotelach, fałszywe recepty i tajemnicze wizyty w laboratoriach. To brutalna prawda o kolarstwie, egoizmie, samotności, sile, kłamstwie i zdradzie. Jest poruszającym świadectwem miłości do sportu i rywalizacji. Premiera książki wydanej przez Sine Qua Non już 20 marca ( Tutaj możesz ją kupić w przedsprzedaży ). W Sport.pl - codziennie, aż do dnia premiery - publikujemy najciekawsze i najmroczniejsze fragmenty książki.

Przeczytaj cz. I: Kiedy Hamilton poznał Armstronga

Przeczytaj cz. II: Jako paniagua jesteś nikim - zasada 1000 dni i pierwsze "czerwone jajeczko" Hamiltona

Przeczytaj cz. III: Edgar - najlepszy przyjaciel Armstronga i Hamiltona

Przeczyta cz. IV: Armstrong i jego filozofia: Doping jest naturalny. Jak powietrze i grawitacja

Rozdział IX: Nowy początek

Riis dał mi numer telefonu do człowieka, który miał zdefiniować moje życie na najbliższe parę lat - doktora Eufemiano Fuentesa. Powiedział mi, że to ceniony, hiszpański lekarz, bardzo doświadczony, który od lat pracuje z najlepszymi kolarzami. "Jego osobowość jest nieco inna - powiedział Riis - ale nie ma się czym przejmować. Fuentes jest bezpieczny. Nie powinieneś się martwić". (Oto kolejna zależność, którą później zauważyłem: kiedy ktoś podkreślał, jak bardzo coś jest bezpieczne, to często było dokładnie odwrotnie).

Następnej jesieni pojechałem na spotkanie z Fuentesem do jego gabinetu w Madrycie. Wyglądem przypominał bardziej gwiazdę filmową niż lekarza. Wysoki, czterdziestokilkuletni, ciemne oczy, włosy zaczesane do tyłu, okulary, lniany garnitur, włoskie mokasyny. Mówił szybko i tak też się poruszał. Miał przyjazne podejście do pacjenta - miłe, nawet entuzjastyczne. Używał chyba z sześciu tajemnych telefonów. Wydawało się, że ma asystentów i koneksje w całej Europie. Słyszałem, że uczestniczył w konferencjach medycznych, podczas których nosił przebrania. Pomagał sobie próbkami farmaceutycznymi, które chciał wypróbować na sportowcach. Z policyjnych nagrań wychodziło, że Fuentes nazywał siebie "El Importante" - Ważny. Ja nazywałem go Ufe.

Przez pewien czas studiował we Wschodnich Niemczech i w Polsce, a następnie wrócił do domu, by pomóc ojczyźnie odnieść sukces podczas igrzysk w Barcelonie w 1992 roku. Kiedy go poznałem, był u szczytu sławy, pracował już ze wszystkimi największymi hiszpańskimi drużynami - ONCE, Amayą, Seguros i Kelme. W odróżnieniu od Ferrariego, który nieustannie musiał się martwić o włoską policję, Ufe miał tę przewagę, że żył w systemie, który tolerował doping. Kolarze zwykli mówić, że w Hiszpanii mógłbyś mieć wypisane na czole "mam wstrzyknięte EPO", a i tak nie zostałbyś zdyskwalifikowany.

Istnieje pewna opowieść o Ufem z Vuelta a Espana z 1991 roku. Leciał samolotem na Wyspy Kanaryjskie, miejsce finałowego etapu wyścigu. Był z nim jakiś dziennikarz, który zauważył małą chłodziarkę na jego kolanach. Zapytał: "Co w niej jest?". "Klucz do zwycięstwa", odpowiedział Ufe. W tamtym roku jeden z jego zawodników, Melcior Mauri, wygrał wyścig, choć w pięciu poprzednich wielkich tourach osiągał miejsce nie wyższe niż siedemdziesiąte ósme.

Od mojej pierwszej wizyty u Ufego stawiałem sprawę jasno: nie jestem zainteresowany bajerami. Chciałem tylko, aby zapewnił mi testosteron i "Edgara" oraz wykonywał transfuzje. Zgodził się - zawsze był bardzo miły. Pobierał opłatę za każdą transfuzję, za leki (EPO i testosteron) oraz "Primas" - bonusy, które miałem mu płacić, gdybym wygrał etap dużego wyścigu. "Primas" nie były małe: pięćdziesiąt tysięcy euro za zwycięstwo w Tour de France, trzydzieści tysięcy, jeżeli stanę na podium; trzydzieści tysięcy, jeżeli wygram Giro d'Italia, dwadzieścia tysięcy za podium; i trzydzieści tysięcy za zwycięstwo w mistrzostwach świata.

Ufe przedstawił mnie swojemu asystentowi, José Luisowi Merino Batresowi - uprzejmemu, śnieżnowłosemu, siedemdziesięcioletniemu dżentelmenowi, który był szefem oddziału hematologii w La Princesa - szpitalu w Madrycie. Po tym, jak dostałem swój pierwszy woreczek z krwią, Batres zapytał, jakiego tajnego imienia chciałbym używać. Zasugerował, abym wybrał imię swojego psa. Nie chciałem tego zrobić, bo Tugboat był znany w świecie kolarstwa, więc wybrałem "4142" - cztery ostatnie cyfry numeru telefonu Jeff a Buella, mojego najlepszego przyjaciela, z którym dorastałem w Marblehead.

Ufego nazwałem "Sam", natomiast Batresa - "Nick". Sam i Nick: moi nowi asystenci. Od razu rozpoczęło się planowanie. Celem było posiadanie dwóch gotowych woreczków z krwią na Giro d'Italia i być może również na Tour de France (jeśli termin "woreczki z krwią" was obrzydza, możemy od teraz nazywać je WK). Przewóz WK był skomplikowany. Wszystko przez to, że komórki krwi są żywe. Mogą przeżyć poza ciałem około dwudziestu ośmiu dni.

Moja pierwsza transfuzja w 2000 roku była prosta - pobrany jeden WK, włożony do lodówki na cztery tygodnie, a następnie, podczas wyścigu, przetoczony z powrotem. Jednak przygotowanie większej liczby woreczków było bardziej skomplikowane. Nie mogłeś oddać dwóch lub trzech WK cztery tygodnie przed wyścigiem, ponieważ utrata krwi uniemożliwiłaby treningi. Opracowano metodę, która rozwiązała ten problem. Była to prosta rotacja: oddać świeże WK, natomiast przechowywane WK przetoczyć z powrotem do ciała. Ta metoda zapewniła świeży zapas w lodówce, jednocześnie utrzymując ciało w dobrej formie, zdolne do ciężkich treningów. Woreczki wymienialiśmy co mniej więcej dwadzieścia pięć dni. Przykład: jeżeli potrzebowałeś trzech WK na Tour de France, musiałeś zacząć dziesięć tygodni przed wyścigiem.

Twój plan powinien wyglądać następująco:

Ufe nauczył mnie, że każda transfuzja powinna być wykonana według ustalonej kolejności: najpierw oddać nowy WK, a następnie przetoczyć przechowywane WK. Miało to zapobiec napełnieniu nowych worków starymi krwinkami, które zdążyły się już zestarzeć

w lodówce. Świeżość była najważniejsza. W rzeczywistości tak to właśnie nazywaliśmy - odświeżaniem WK.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.