Alberto Contador. Król gór chce odzyskać tron

Uznany za winnego dopingu Alberto Contador wrócił, aby rozerwać Vuelta Espana na strzępy. We wtorek pierwsza szansa

Sport.pl w mocno nieoficjalnej wersji... Polub nas na Facebooku ?

Hiszpanie nie wierzą w winę Contadora. W niedzielę rano w Pampelunie, przed startem do 2. etapu, wokół autobusu jego zespołu SaxoBank-Tinkoff zebrał się wielki tłum fanów. Nieoczekiwanie z wnętrza autokaru wyszedł Contador, stanął przy drzwiach i zaczął rozdawać autografy. Z pewnością nie była to przemyślana akcja piarowska, raczej spontaniczny akt, podziękowanie za długie miesiące bezwarunkowego wsparcia.

Tłum zaczął skandować "Campeon! Campeon!".

Szef Contadora i właściciel zespołu Bjarne Riis (w wyścigu w barwach SaxoBanku-Tinkoff jedzie też 22-letni Rafał Majka, w drużynie jest również 25-letni Jarosław Marycz) twierdzi, że Alberto chce uderzyć na podjazdach, zwyciężać w górskich etapach. Chce rozerwać na strzępy peleton i wygrać wyścig, podwójnie zmotywowany za upokorzenie, jakiego doznawał przez ostatnie dwa lata. Musiał je znosić od wykrycia u niego śladowych ilości klenbuterolu w Tour de France w 2010 roku.

Hiszpan miał wtedy i wciąż ma na swoją obronę co najmniej dwa argumenty, które - odrzucone - pogłębiały jego depresję i powiększyły poczucie niesprawiedliwości.

W jego próbce było 40 razy mniej zakazanego środka niż zakłada tzw. minimalna wykrywalność wymagana przez WADA (Światowa Agencja Antydopingowa) od akredytowanych laboratoriów. Kilka autorytetów stwierdziło, że klenbuterolu musiałoby być kilkadziesiąt razy więcej w jego organizmie, aby środek ten miał jakikolwiek wpływ na wynik sportowy - jeden z ekspertów mówił nawet o 180-krotności.

Contador musiał również tolerować oskarżenia, a jego sztab prawników je odpierać, że podczas wyścigu stosował zabronione przetaczanie krwi, na co wskazywała obecność drobinek polimerów, z których produkowane są plastikowe torebki stosowane w transfuzjach (ponieważ takie badanie nie znajduje się na liście zatwierdzonej przez WADA, oskarżenia o doping krwi agencja nie wniosła).

Reputację - i tak od dawna nadwątloną - pogrążyła idiotyczna wymówka, osławiona już "obrona stekiem", że niby mięso podane mu na obiad w dniu przerwy w wyścigu w 2010 roku było zakażone klenbuterolem. Było to alibi w rodzaju polskiego barszczu z krokietami, ponoć zaserwowanego hokeiście Jarosławowi Morawieckiemu przez Polonię na igrzyskach w Calgary w 1988 roku. Contador naraził się tym na śmiech i drwiny w środowisku, a to musiało zwiększyć jego frustrację.

Na dobicie - nowe oskarżenia przypomniały wcześniejsze sugestie o używanie przez niego dopingu.

Kolarzowi przypomniano związki z osławionym doktorem od dopingu Eufemiano Fuentesem i o odkryciach policji podczas akcji antydopingowej Opercion Puerto.

O grzechach Contadora mówił w niemieckich mediach guru antydopingu farmakolog Werner Franke.

Przypomniano też o tym, jak podczas Tour de France trzy lata temu Contador podjechał pod Verbier (8,7 km, przewyższenie 640 m, ok. 8 proc) w tak imponującym stylu i w rekordowym tempie, aż były zwycięzca Wielkiej Pętli Greg LeMond napisał felieton we francuskim dzienniku "Le Monde", z tezą, że Hiszpan musiał być na farmakologicznym wspomaganiu i przytaczał wyliczenia fizjologa Antoine'a Vayera, współpracującego kiedyś z grupą Festina.

Takie słowa i sugestie lepiej przemawiają do wyobraźni kibiców niż wyjaśnienia. Zwłaszcza do wyobraźni kogoś, kto widział jak wygląda pędzący pod górę Contador na tle męczących się rywali.

Hiszpan twierdzi, że nigdy nie spotkał się z Eufemiano Fuentesem osobiście, i choć w dokumentach znalezionych przez policję wielokrotnie występują jego inicjały A.C., ale w kontekście, który w żaden sposób nie potwierdza dopingowania się hiszpańskiego kolarza za pomocą metod Fuentesa.

Co do oskarżeń LeMonda, kilku znanych fizjologów zakwestionowało ocenę Amerykanina - tzw. VO2max, czyli poziom pochłaniania tlenu przez organizm podczas podjazdu pod Verbier musiał być wysoki, ale nie wykluczający "czystość" rekordu.

Od lutego, czyli od wydania decyzji o dyskwalifikacji przez sportowy Trybunał Arbitrażowy odbierającej trofea za 2010 i 2011 rok, przez pełne sześć miesięcy bezwzględnego zakazu ścigania się Contador myślał więc tylko o powrocie, o rewanżu, o odzyskaniu pozycji. Lepszego wyścigu, który spełniałby cele Hiszpana niż Vuelta Espana być nie mogło.

Wczoraj kolarze po raz pierwszy ścigali się w etapie, na którym były poważniejsze podjazdy, zaś we wtorek jest pierwszy etap górski ze wspinaczką do stacji Valdezcaray w Górach Iberyjskich. To 1543 m npm, przewyższenie 700 metrów na 13,5 kilometrach i pierwsza okazja, aby pokazać, że król gór wrócił. Nie musi się udać w pełnym szwungu. "Sistema Iberico" to jednak nie Pireneje. Łatwiej tu dotrzymać koła nawet takiemu góralowi jak Contador, uznawanemu dziś za najlepszego pod słońcem, ale Hiszpan zrobił wszystko, aby się do znokautowania rywali dobrze przygotować podczas półrocznej przerwy od wyścigów.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.