MŚ w kolarstwie górskim. Twarda dziewczyna Maja

Najbardziej żal straconej szansy na walkę o złoto. Byłam w lepszej formie niż przed mistrzostwami Europy, które wygrałam. Wolę jednak o tym nie myśleć. Mam nadzieję, że mam przed sobą jeszcze długą karierę - mówi Maja Włoszczowska

Włoszczowska: Nie winię organizatorów ?

Na czwartkowym - ostatnim treningu przed sobotnim wyścigiem o mistrzostwo świata w kolarstwie górskim - Polka spadła ze skalnego urwiska twarzą na kamienie. W nocy przeszła operację. Ma pozszywane mięśnie w okolicy szczęki, chirurdzy założyli także wiele szwów na rozharatanej wardze i oczyścili z piachu i skalnego pyłu obtartą do krwi twarz.

Przemysław Iwańczyk: To był koszmar - spadłaś twarzą na kamienie. Jak się czujesz?

Maja Włoszczowska: - Jestem w takim stanie, że nie umiem o niczym myśleć. Marzę, by jak najszybciej dojść do siebie, móc porozmawiać, umyć zęby, zjeść normalny posiłek. Chodzenie też sprawia mi ból, nie mam pojęcia, kiedy wsiądę na rower. Chcę jak najszybciej, ale uraz w psychice pozostanie. Szczerze? Cały czas jestem w szoku, bo jeszcze nigdy tak mocno się nie uderzyłam. Byłam przekonana, że złamałam szczękę i mam wstrząs mózgu. Na szczęście obrażenia nie są tak straszne.

Oczywiście najbardziej mi żal straconej szansy na walkę o złoto. Zwłaszcza że byłam w lepszej formie niż przed mistrzostwami Europy, które wygrałam. Wolę jednak o tym nie myśleć. Mam nadzieję, że mam przed sobą jeszcze długą karierę.

Nie masz żalu do organizatorów mistrzostw świata? Trasa była piekielnie trudna, to kolarska golgota...

- Żadnych pretensji, to był mój błąd. Przede mną upadł Belg i czekałam aż zejdzie z trasy. Gdy ruszyłam, miałam zablokowany amortyzator. Zawsze odblokowuję go odruchowo przed zjazdem. W połowie zjazdu zorientowałam się, zerknęłam, odblokowałam, ale już inaczej niż zwykle podjechałam do największej skały. Moje przednie koło wjechało w wyrobiony przez kolarzy dołek. Nie zdążyłam nic zrobić, wyleciałam przez kierownicę i uderzyłam twarzą, brodą i czubkiem kasku prosto w ostrą skałę. Natychmiast przybiegli ratownicy i czekali ze mną na przyjazd ambulansu.

Później szpital, operacja...

- Czekanie w australijskim szpitalu było bardzo długie, ale muszę bardzo podziękować lekarzom za fachowość. Dzięki nim może nawet blizny nie będą zbyt widoczne. I jeszcze jedno. Ja się w końcu wyliżę. Szkoda, że z Australii nie przywiozę medalu, ale bardzo bym chciała, by więcej niż o moim wypadku mówiło się o złocie Oli Dawidowicz i piątym miejscu Marka Konwy w wyścigach do 23 lat - to fantastyczne wyniki. W sobotę trzymam kciuki za Madzię Sadłecką i Anię Szafraniec. Nie chcę, by mój wypadek zepsuł radość zawodników i kibiców z tych sukcesów.

Specjalny serwis o Mai Włoszczowskiej ?

Copyright © Agora SA