Najgłupsza wpadka od lat? Rosjanie tuszowali doping w idiotyczny sposób

To brzmi jak kiepski żart: władze rosyjskiej federacji lekkoatletycznej, które miały przywrócić jej wiarygodność, zostały właśnie zdyskwalifikowane za tuszowanie dopingu. I to tuszowanie w idiotyczny sposób. A dopiero nadchodzi sądny grudzień dla Rosji w sporcie.

Światowa federacja lekkoatletyczna właśnie zawiesiła za oszustwa całą wierchuszkę rosyjskiej lekkoatletyki: od prezesa przez dyrektora wykonawczego, menedżerkę ds. zawodników, aż po koordynatorkę do spraw antydopingowych. Wszystkim zarzucono współudział w sfabrykowaniu alibi dla Daniła Łysenki, wicemistrza świata w skoku wzwyż, by uchronić go przed dyskwalifikacją za trzy opuszczone kontrole antydopingowe. Skończyło się to zupełną klapą: Łysenko i tak zostanie zdyskwalifikowany, i to na dłużej niż gdyby po prostu przyjął pierwszą karę za unikanie kontroli. A do tego skoczek wzwyż pociągnął jeszcze za sobą trenera i pięcioro działaczy.

Zbigniew Boniek zdradził plany reprezentacji Polski. Cztery sparingi przed Euro [SEKCJA PIŁKARSKA #29]

Zobacz wideo

Łysenko nie mógł przyjść na kontrolę, bo był w szpitalu. Ale ten szpital nie istnieje

Łysenko, wicemistrz świata z 2017, halowy mistrz świata 2018, został latem 2018 zawieszony za unikanie kontroli. Miał trzy takie przypadki w 12 miesięcy, co grozi karą taką jak za normalną wpadkę na dopingu. Rosjanin odwołał się do Trybunału Arbitrażowego w Lozannie, wynajął drogiego prawnika, który wcześniej bronił w Lozannie innych Rosjan oskarżonych o doping. Łysenko przedstawił dokumentację medyczną, z której wynikało, że na jedną z kontroli nie mógł się stawić, ponieważ był ciężko chory i hospitalizowany. Mógłby mieć jakieś nadzieje na złagodzenie kary dzięki tym dokumentom, ale gdy zaczął składać zeznania, pojawiły się pewne nieścisłości. A po bliższym przyjrzeniu się tej dokumentacji cała linia obrony runęła. Lekarz, który się podpisał na tych dokumentach? Nie istnieje. Szpital w którym się leczył Łysenko? Pod podanym adresem stoi jakaś ruina.

Jak już w czerwcu 2019 ustalił „Sunday Times”, skoczek przyznał się do kłamstwa i wskazał działaczy federacji lekkoatletycznych jako współsprawców. Prezes Dmitrij Szlachtin odpowiedział na to ostro: Łysenko znów kłamie i już nawet zgłosił się na policję, żeby to wszystko naprostować, federacja tylko zaakceptowała dokumenty, które on przedłożył, itd. Ale Rosjanie nie docenili Athletics Integrity Unit, czyli istniejącej od niedawna specjalnej komórki śledczo-dyscyplinarnej w lekkoatletyce. Na zlecenie światowej federacji śledczy AIU przeprowadzili kilkunastomiesięczne dochodzenie, przesłuchiwali świadków, badali twarde dyski. Ustalili, że rosyjska federacja o wszystkim wiedziała, działacze świadomie firmowali fałszywki. Stąd kary dla skoczka, trenera i pięciorga działaczy. Na razie tymczasowe, do 12 grudnia działacze mogą jeszcze złożyć wyjaśnienia które poprawią ich położenie.

Prezesi się zmieniają, a rosyjska lekkoatletyka wciąż w stanie śpiączki

Lider tej piątki ukaranych, prezes Dmitrij Szlachtin, przyszedł w 2016 do związku lekkoatletycznego, by go zreformować, oczyścić i uwiarygodnić w oczach IAAF (w międzyczasie światowa federacja lekkoatletyczna zmieniła nazwę i teraz nazywa się już nie IAAF, tylko World Athletics). Szlachtin jest też ministrem sportu obwodu samarskiego, a do niedawna był też szefem klubu piłkarskiego Krylia Sowietow Samara. Od czwartku jest już tylko ministrem sportu w Samarze, z prezesowania w lekkoatletyce właśnie zrezygnował. Nie wiadomo, czy to oznacza, że nie będzie się próbował wytłumaczyć w światowej federacji i walczyć o złagodzenie kary. W każdym razie odchodzi skompromitowany, nie rozwiązał żadnego z problemów federacji w relacjach z władzami światowego sportu i jeszcze dał swoją twarz i nazwisko jednemu z najgłupiej obmyślonych oszustw dopingowych. I to akurat wtedy, gdy rosyjska lekkoatletyka tak bardzo potrzebowała jakiegokolwiek znaku, że sprawy idą w dobrą stronę.

Od kiedy w 2015 wybuchł wielki dopingowo-korupcyjny skandal w rosyjskiej lekkoatletyce – detonatorem były reportaże Hajo Seppelta, dziennikarza niemieckiej telewizji publicznej -Rosja jest w lekkoatletyce na cenzurowanym i ubezwłasnowolniona: nie może wystawiać swojej reprezentacji, a rosyjscy lekkoatleci we wszystkich zawodach międzynarodowych startować mogą tylko jako sportowcy neutralni. I tylko jeśli przejdą wyśrubowane normy antydopingowe. „Rosyjska lekkoatletyka pozostaje w śpiączce” – jak to ujęli dziennikarze sports.ru. Od czterech lat Rosja, lekkoatletyczna potęga, spadkobierca medalowej potęgi Związku Radzieckiego, nie dodała żadnego medalu olimpijskiego i MŚ do swojej kolekcji. Medal za wicemistrzostwo świata z 2017 Łysenko zdobył formalnie dla siebie, nie dla Rosji, medal nie został jej zapisany w tabelach. Rosji medali w lekkoatletyce tylko w ostatnim czasie ubywało: tych zdobytych w igrzyskach w Pekinie 2008 i Londynie 2012, w miarę jak postępowały kontrole zamrożonych podczas tych igrzysk próbek.

9 grudnia WADA zdecyduje o karze dla Rosji

Ale to nie jest jedyna zła wiadomość dla Rosji z tego tygodnia: eksperci WADA do spraw przestrzegania Światowego Kodeksu Antydopingowego uznali, że są podstawy, by uznać że Rosja manipulowała w bazie danych moskiewskiego laboratorium antydopingowego. Jaka kara za to Rosję spotka, okaże się 9 grudnia. Wtedy komitet wykonawczy WADA zbiera się na nadzwyczajnym posiedzeniu. I choć szef Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego Thomas Bach sugerował ostatnio, że wyrzucenie całej reprezentacji Rosji z najbliższych igrzysk to byłaby zbyt surowa kara, uderzająca też w niewinnych, to taką karę jak najbardziej można sobie wyobrazić po tym co się ostatnio działo. I jeśli Rosja zostanie bez litości wyrzucona z igrzysk, warto pamiętać: to nie kara za to, że się tam koksują, bo koksują się wszędzie. Tylko za to, że rosyjscy działacze idą w zaparte tak bezczelnie i tak głupio. A rosyjska federacja lekkoatletyczna będzie tego najlepszym przykładem. Rosyjscy działacze traktują ten wielki dopingowy skandal z ostatnich lat jak jakąś odmianę wojny ojczyźnianej, w której się patrzy nie na to, kto ma rację, tylko: kto swój, a kto obcy. Dla swoich fałszuje się dokumenty, przymyka oko na to, że zdyskwalifikowani trenerzy nadal pracują z zawodnikami, wypłaca się odszkodowania sportowcom którzy przez swoje dopingowe zaszłości nie mogli startować w wielkich międzynarodowych zawodach. A obcym zarzuca się spisek wymierzony w Rosję. Dlatego szef RUSADA Jurij Ganus, załamany tym wszystkim, mówił już od dawna, że całą lekkoatletyczną federację należałoby rozwiązać i zacząć od nowa, to jedyny sposób by nie zmarnować karier młodym rosyjskim sportowcom. Jest oczywiście jedna osoba, która mogłaby to wszystko przerwać w jednym momencie, mówiąc: koniec wygłupiania się, koniec mówienia o spiskach Zachodu, proszę się wziąć do roboty, współpracy z WADA i oczyszczenia. Ale po tych kilku latach dziwnych manewrów nie wiadomo już, co Władymir Putin naprawdę myśli o tej sprawie, poza tym że bardzo nie lubi się cofać.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.