Polka zdobyła szczyt Makalu! Dramatyczny atak szczytowy

27-letnia Magdalena Gorzkowska, była biegaczka, w ubiegłym roku zasłynęła tym, że jako najmłodsza Polka i pierwsza olimpijka w historii weszła na Mount Everest. Teraz po dramatycznym - trwającym 18 godzin ataku szczytowym - wspięła się na piąty najwyższy wierzchołek świata - Makalu (8481 m n.p.m.). Planuje jeszcze wdrapać się na Lhotse, ale czy starczy jej sił?

Dla Gorzkowskiej to było najbardziej wymagające doświadczenie w jej wysokogórskiej przygodzie. – 18 godzin męki. Bez dodatkowego tlenu. Byłam skrajnie wycieńczona. W obozie czwartym pojawiłam się dopiero po 28 godzinach – relacjonowała była sprinterka.

Zobacz wideo

M.in. za pośrednictwem swojego fan page’a „Magdalena Gorzkowska - Szczyt Twoich Możliwości" opisała dramatyczne szczegóły ataku szczytowego na Makalu. Ten rozpoczął się 12 maja. – Wyszliśmy z C2 do C3. Trudna droga, na dodatek w śnieżycy. Po siedmiu i pół godzinach zameldowałam się w wyśmienitej formie. Wysokość około 7300 m. Pozostałe trzy osoby pojawiły się w obozie po g. 20. Za późno, by tego wieczoru wyruszyć na szczyt – opisywała Gorzkowska.

Dzień później z C3 Polka wyruszyła o g. 19.20. – Wszyscy wypruli do przodu. Zostałam sama. Jako jedyna nie używająca dodatkowego tlenu. Robiłam swoje, mnóstwo odpoczynków, lecz bardzo krótkich. Pogoda sprzyjała. Nie wiało - relacjonowała.

14 maja Polka znalazła się na grani szczytowej. Około g. 11. od schodzących słyszała, że bez tlenu nie uda jej się tego dokonać, że jest za późno i wkrótce pogoda ma się popsuć. - Wiedziałam, że to nieprawda. Dobrze znałam prognozy pogody – napisała. 

Dwie godziny później było coraz trudniej. – Co trzy metry kładłam się z wyczerpania. Myśli nie dawały mi spokoju. Były coraz bardziej niepokojące: „Jak bardzo mój czas na takim niedotlenieniu jest ograniczony?", „Czy moje życie było policzone?".

W końcu osiągnęła szczyt. Powiewały flagi. – Zrobiłam, co miałam zrobić i w głowie była tylko jedna myśl: „Uciekaj stamtąd!". Nie było to jednak takie proste. Nadal znajdowałam się powyżej 8400. Zejście było arcymozolne. Starałam się, jak mogłam. Marzyłam tylko o jednym: byle zejść już z tej grani. Później nie było wcale lepiej. „French kuluar" pokonywałam strasznie mozolnie. Skały i lód, bardzo strome. Co chwilę siadałam. Szerpa cierpliwie czekał. Wtedy jeszcze w ogóle nie zdawałam sobie sprawy, jak daleka droga jest jeszcze przede mną. Obóz trzeci był bardzo daleko. Kilka godzin od nas, a ja już nie miałam sił.

I dodała: - Kilka kroków i siadałam. Szerpa miał już dosyć. Każdy krok sprawiał mi ból. I do tego ta najgorsza myśl, że nasz namiot jest wciąż tak daleko.

Mijała dziesiąta godzina zejścia. – Byłam skrajnie wycieńczona. Nie miałam sił iść do C3. Szukaliśmy namiotu C4. Był jeden. Przyjęło nas dwóch znajomych Tajwańczyków. Podzieliliśmy dwa śpiwory na pięć osób – relacjonowała Gorzkowska.

16 maja. Od świtu do nocy Gorzkowska schodziła do bazy. To był wyścig z czasem i warunkami pogodowymi, które z godziny na godzinę były coraz trudniejsze. W piątek rano wyleciała do Lukli we wschodnim Nepalu, gdzie będzie miała zaledwie kilka dni na regenerację. Później zostanie przewieziona do Everest Base Camp, a stamtąd wyruszy w kierunku szczytu Lhotse.

– Euforia? Radość? Ulga? Duma? Co czułam na szczycie? Jedyne co czułam, to poczucie igrania z własnym życiem i uczucie zagrożenia. Jedynym problemem są odmrożenia palców. Przed atakowaniem kolejnego szczytu muszę się skonsultować z lekarzem. Wtedy podejmę decyzję o tym, co dalej, ale mocno wierzę w siebie i w to, że zakończę ten projekt z sukcesem  – podsumowała.

Bezpieczeństwo jest moim priorytetem

27-letnia sportsmenka 7 kwietnia wyleciała z Pragi do Katmandu. Trzy dni później wyruszyła do Tumlingtar. To miejsce bazowe do trekkingu pod bazę pod Makalu. Przez około sześć tygodni aklimatyzowała się poprzez podejścia w górę, budowanie obozów i schodzenia do bazy. Jej partnerem wspinaczkowym jest doświadczony Nawang Sherpa.

- Do tej pory wszystkie projekty wysokogórskie zakończyłam sukcesem. Do każdego skrupulatnie się przygotowuję. Dbam o każdy szczegół, wszystko dokładnie planuję. Bezpieczeństwo jest moim priorytetem. Wybieram drogi klasyczne w sezonie letnim, posiadam najlepszy sprzęt, ubezpieczenia, także na akcję ratunkową helikopterem. Jestem bardzo dobrze przygotowana fizycznie do wyprawy - wyjaśniła Gorzkowska.

Inspiracją Jerzy Kukuczka

Jeszcze trzy lata temu jej sportowy świat wyglądał zupełnie inaczej. Razem z Justyną Święty, Małgorzatą Hołub i Eweliną Ptak cieszyła się ze srebrnego medalu halowych mistrzostwach świata w Portland. Marzyła o wystartowaniu na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro, ale w decydującym starcie nie uzyskała kwalifikacji. W 2012 r. w Londynie była rezerwową w sztafecie 4x400. - To był moment, kiedy biegowy świat się zawalił. Rozstałam się z trenerem, za bardzo nie miałam też gdzie trenować. Do tego finansowo nie było najlepiej. Potrzebowałam nowego celu. Wybrałam góry. I to była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu - wspominała Gorzkowska. - Od dawna pasjonowałam się wspinaczką. Można powiedzieć, że zainspirował mnie Jurek Kukuczka. Z zapartym tchem czytałam o nim książki, oglądałam film.

Dramatyczne chwile na Mount Everest

Od kiedy zakończyła biegową karierę, zaczęła wchodzić na najwyższe szczyty Ziemi. Na swoim koncie ma już m.in. Mont Blanc, Aconcaguę, Elbrus, Kilimandżaro, Mount Everest. Na najwyższy wierzchołek świata weszła w ubiegłym roku. Tym samym została najmłodszą Polką i pierwszą olimpijką w historii, która dokonała tego osiągnięcia. Wspinaczka na Dach Świata kosztowała ją mnóstwo zdrowia i nerwów. - Został mi przydzielony Szerpa, który okazał się kompletnym nowicjuszem. Otwarcie się przyznał, że nie ma pojęcia o wspinaczce na takich wysokościach. Nie miał pojęcia, jak wiązać raki. Do tej pory śmieję się z tego, czy to on, czy ja jego wprowadziłam na ten szczyt. Po jego zdobyciu byłam tak podekscytowana, że straciłam rachubę czasu. Na wierzchołku spędziłam prawie godzinę. Zdecydowanie za długo – mówiła.

Największe problemy rozpoczęły się podczas schodzenia ze szczytu. Przeżyła kilka dramatycznych chwil. Najpierw z towarzyszącym Szerpą zgubiła drogę i kierowała się do obozu od niewłaściwej strony. Opisywała: - Jakby tego było mało, to zaczęło nam brakować lin poręczowych i tlenu, a mój towarzysz dostał ślepoty śnieżnej. Jakimś cudem dotarliśmy do obozu czwartego. Zajęło nam to 24 godziny. Na drugi dzień kontynuowaliśmy schodzenie, ale fizycznie byłam wykończona. Robiło się coraz bardziej zimno.

W trakcie schodzenia do obozu drugiego doszło do groźnego wypadku. Spadający kamień trafił w jej nogę. - Nie mogłam się ruszać. Wyglądało to bardzo słabo. Wysłałam Szerpę, żeby sprowadził pomoc. Wrócił po trzech godzinach, ale nikogo nie znalazł. Było już ciemno. Wspólnie z zaczęliśmy budować coś co przypominało sanionosze z wykorzystaniem karimaty. Zaczęłam się poważnie martwić, ale na całe szczęście nagle pojawili się ludzie i pomogli zorganizować akcję ratunkową. W przeciwnym razie nie wiem, jak to by się wszystko skończyło – wspominała.

„Wspinaczka to moje całe życie"

Mimo skrajnie niebezpiecznych momentów podczas zdobywania Mount Everestu, była sprinterka planuje rozwijać himalajską pasję. - Głód kolejnych wyzwań wzrósł i nie chce mnie opuścić – mówiła na początku kwietnia, przed wyruszeniem na kolejną niezwykłą wyprawę.

Aktualnie Gorzkowska jest w trakcie próby zdobycia dwóch ośmiotysięczników: Makalu (8481 m n.p.m.) i Lhotse (8516 m n.p.m.). Będzie pierwszą kobietą, która tego dokona w tak krótkim czasie. – Co zrobić, gdy chęć wyznaczania nowych granic i siła marzeń są tak ogromne, że zdejmują ci sen z powiek i zajmują większość myśli w głowie? Ja tak mam. Wspinaczka to moje całe życie. Nie żałuję, że porzuciłam bieganie. Nie widzę innej opcji niż iść za głosem serca i te plany po kolei realizować - wyznała.

„Wyczerpałam budżet. Potrzebuję wsparcia"

Gorzkowska cały czas zbiera pieniądze na cel, który właśnie realizuje, czyli „Dwa ośmiotysięczniki w dwa tygodnie". Lodową wojowniczkę można wesprzeć na portalu Zrzutka.pl (LINK).

Do tej pory (piątek wieczór - red.) zebrała ponad 11 tys. zł. Kwota zbiórki to 16997. To jednak kropla w morzu potrzeb. Koszt całej wyprawy wyniósł około 120 tys. zł. „Dlaczego akurat 16997 zł jest moim celem ? 8481 + 8516 = ?" – pisze na swojej stronie.

- Od wielu miesięcy dzień w dzień robiłam wszystko co w mojej mocy, aby pozyskać wsparcie finansowe. Setki wysłanych maili, rozmów, spotkań, próśb. Niestety, pełnej kwoty nie udało się zebrać. Otrzymałam ogromne wsparcie firmy InPost, mojego sponsora tytularnego. Dużą część kwoty opłacam z własnej kieszeni. Mam także wsparcie kilku mniejszych firm – tłumaczyła Gorzkowska. – Niestety, mój budżet jest już wyczerpany. Na wyprawę wyłożyłam wszystko co miałam, a nawet więcej. Po zakończeniu wyprawy muszę zapłacić agencji ponad 3,5 tys. dolarów, opłacić telefon satelitarny, pobyt w Katmandu i powrót do Polski. Proszę was o wsparcie. W was jest moja ostatnia nadzieja - zaapelowała.

Więcej o:
Copyright © Agora SA