Joanna Łochowska: Myślałam, że jestem za słaba. Ale przestałam tak myśleć

- To nie jest tak, że my, Polacy, dźwigamy mało. My po prostu nie jesteśmy w stanie się przebić przez nieuczciwość. Robimy co możemy i obserwujemy, jak światowa federacja walczy z dopingiem - mówi Joanna Łochowska, która właśnie po raz trzeci została mistrzynią Europy w podnoszeniu ciężarów. Jakie ma szanse na sukces na igrzyskach olimpijskich w Tokio w 2020 roku?
Zobacz wideo

Łukasz Jachimiak: W niedzielę w Batumi zdobyła pani swój trzeci z rzędu tytuł mistrzyni Europy. Hat-trick tak panią ucieszył, że zamiast spać dzieliła się pani wrażeniami w mediach społecznościowych?

Joanna Łochowska: To faktycznie była lekko bezsenna noc. Dużo było emocji, radości, analiz. Najpierw długo nie mogłam zasnąć, później przysypiałam, budziłam się, odbierałam mnóstwo wiadomości i odpowiadałam, żeby wyrazić wdzięczność za gratulacje. Krótka to była noc, zarwana, ale fajnie ją będę wspominać.

Z osiągniętych 199 kg w dwuboju jest pani zadowolona czy celem było już przekroczenie 200 kg?

- Kategoria do 55 kg jest nowa i bardzo trudno było przewidzieć, jak się wszystko potoczy. Pewna byłam tylko tego, że jestem bardzo mocna. Wiedziałam, że chcę wykorzystać czas przygotowań, dobre treningi. Nawet za dużą presję na siebie nałożyłam. Wystarczyło robić swoje, sztanga była lekka, ale ja początkowo zbyt chaotycznie do wszystkiego podeszłam. Po rwaniu [87 kg] był brązowy medal, tam nie wykorzystałam swoich możliwości, więc to mnie zasmuciło. Ale w podrzucie emocje już opadły, tam spokojnie robiłam swoje. Na treningach podrzucałam 114 kg, więc wiedziałam, że mogę zamieszać. Skupiłam się i 112 kg wystarczyło do złota. Kilogramów w dwuboju mogło być więcej, ale najważniejsze, że jest kolejny złoty medal.

Ile pani wyrywa na treningach?

- Najwięcej wyrwałam 90 kg.

Czyli 90 kg w rwaniu i 114 kg w podrzucie daje 204 kg w dwuboju. W listopadzie na mistrzostwach świata trzeba było 220 kg, by zdobyć medal i aż 232 kg, by wywalczyć złoto. Ale chyba w obliczu kolejnych dyskwalifikacji za doping jednak nie będzie trzeba dźwigać aż takich ciężarów, żeby być wysoko i na MŚ oraz igrzyskach?

- W tamtym roku czas na zmianę kategorii był bardzo krótki, bo międzynarodowa federacja dopiero w lipcu poinformowała, jakie będą nowe kategorie, a już na początku listopada były mistrzostwa świata w Turkmenistanie. Część zawodniczek przechodziła do 55 kg z 53 kg, jak ja, a część zbijała wagę z 58 kg. Poziom po zmianach musi się trochę ustabilizować, żeby można było ocenić ile trzeba dźwigać, żeby być wysoko. Moja recepta to skupianie się tylko na sobie. Wiem, że kiedy startowałam do 58 kg, potrafiłam osiągać wyniki na poziomie 208-211 kg. I teraz w treningach robię już rekordy życiowe w różnych ćwiczeniach. Muszę to przełożyć na dwubój i jestem dobrej myśli. Ale prognozować nie chcę. Za dużo się zmienia. Mistrzyni świata z listopada, Sukanya Sirsurat z Tajlandii, już jest zawieszona za doping. To nie jest tak, że my, Polacy, dźwigamy mało. My po prostu nie jesteśmy w stanie się przebić przez nieuczciwość. Robimy co możemy i obserwujemy, jak światowa federacja walczy z dopingiem.

Efekty tej walki będą takie, że na igrzyskach w Tokio poziom będzie wyraźnie niższy niż na MŚ 2018?

- Do igrzysk jest jeszcze dużo czasu, ale myślę, że poziom spadnie, bo kraje, które pozawieszano nie będą już tak ryzykować. Zanosi się na to, że będzie lepsza walka dla widzów, bardziej wyrównana, bardziej prawdziwa.

Niedawno odnotowano 56. wpadkę dopingową w gronie 260 sztangistek i sztangistów startujących na igrzyskach w Pekinie i Londynie. Trudno uprawiać sport prawdopodobnie najbardziej skażony dopingiem?

- To jest bardzo, bardzo przykre. Nagle okazuje się, że legendy, ikony, na których się wzorowało, są nieuczciwe. Jeszcze gorzej, że my dźwigamy ile tylko jesteśmy w stanie, pracujemy bardzo mocno, a często nie możemy liczyć na żadne brawa, bo zajmujemy dalekie miejsca, będąc za tymi, którzy poszli na skróty, oszukali. To dla sportowca bardzo trudne. To już lepiej było sobie myśleć, że ktoś jest po prostu tak wielki, że się do jego poziomu nie dorówna, że się go nie doścignie, niż się dowiedzieć, że ten zawodnik i ta zawodniczka wspięli się tak wysoko, bo sięgnęli po zakazane rzeczy.

Ilja Iljin, wielki rywal Szymona Kołeckiego, od roku 2006 do 2012 wystartował trzy razy, w tym dwa razy na igrzyskach olimpijskich, gdzie zdobył złote medale olimpijskie. Dopiero po latach wykryto, że startował na dopingu. To prawda, że teraz tak łatwo już się nie da oszukać?

- Teraz jest tak, że chcąc się zakwalifikować do igrzysk trzeba wziąć udział w sześciu startach. Czyli nie ma możliwości znikania gdzieś na długi czas. Skoro są starty, to są i kontrole antydopingowe. Działają dobrze, co pokazały ostatnie mistrzostwa świata. Tajlandia zrobiła furorę, ale szybko na dopingu złapano aż bodajże osiem osób z ich kadry. I za karę Tajlandia prawdopodobnie nie będzie mogła wystąpić na igrzyskach w Tokio. Rosja będzie mogła wystawić tylko jednego zawodnika. Albo zawodniczkę. W podobnej sytuacji będzie jeszcze wiele innych krajów. My takich problemów nie mamy. Ile kwalifikacji sobie wywalczymy, tylu będziemy mieli zawodników.

Marzy się pani takie oczyszczenie, które pozwoli walczyć o olimpijski medal?

- Ja idę małymi krokami. Myślałam o mistrzostwach Europy, cel zrealizowałam. Teraz chcę zrobić dobry wynik na wrześniowych mistrzostwach świata. Jak już będę pewna olimpijskiej kwalifikacji, to pomyślę o Tokio.

Ale nie jest tak, że będąc na kolejnym ciężkim treningu i dźwigając kolejną ciężką sztangę myśli się, że to dla wielkiego, olimpijskiego marzenia?

- Udaje mi się trzymać filozofii walki z sobą. Chęć ciągłego poprawiania się mnie napędza. W zmieniające się regulaminy walki z dopingiem w moim sporcie nie patrzę. Tyle się dzieje, że tego nie ogarniam. Nie chcę analizować, jakie rywalki mi ubędą. Muszę pracować nad sobą, bez tego nie wykorzystam szansy, nawet jeśli stanie się większa.

Idąc do podnoszenia ciężarów z akrobatyki i lekkoatletyki też pani nie myślała, że w tym sporcie będzie chciała walczyć o olimpijskie medale?

- To było 16 lat temu, ale dobrze pamiętam, że na początku chodziło tylko o fajną zabawę. Podnoszenie ciężarów trenowali moi bracia. Jeden jest starszy, drugi młodszy, we troje mieliśmy fajną paczkę, ja zawsze byłam tam, gdzie oni, więc i na pomost za nimi poszłam. Spodobało mi się, zostałam. Frajdę dawało mi przebywanie w naszym klubie w Zielonej Górze, świetnie się czułam na obozach. Najpierw to był znakomity sposób na spędzanie wolnego czasu. Ale szybko zaczęłam myśleć, że świetnie byłoby coś kiedyś osiągnąć. Dawno temu siedziałam przed telewizorem i patrzyłam, jak o olimpijskie medale walczą Szymon Kołecki i Agata Wróbel. Wtedy pierwszy raz pomyślałam, że chciałabym pojechać na igrzyska. Początkowo myślałam, że na to jestem za słaba, ale przestałam tak myśleć, zaczęłam coraz mocniej pracować. Teraz się bardzo cieszę, że dawno temu z akrobatyki o tyczce przeskoczyłam do sztangi.

W ciężarach przydaje się pani cokolwiek z wcześniejszych sportów?

- Bardzo, bo świetnie jest mieć dużą ogólną sprawność. Do tej pory lubię sobie trochę poszaleć. Szpagaty robię na zawołanie, ale salt już nie skaczę, bo to jednak za duże ryzyko kontuzji.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.