Joanna Łochowska: To faktycznie była lekko bezsenna noc. Dużo było emocji, radości, analiz. Najpierw długo nie mogłam zasnąć, później przysypiałam, budziłam się, odbierałam mnóstwo wiadomości i odpowiadałam, żeby wyrazić wdzięczność za gratulacje. Krótka to była noc, zarwana, ale fajnie ją będę wspominać.
- Kategoria do 55 kg jest nowa i bardzo trudno było przewidzieć, jak się wszystko potoczy. Pewna byłam tylko tego, że jestem bardzo mocna. Wiedziałam, że chcę wykorzystać czas przygotowań, dobre treningi. Nawet za dużą presję na siebie nałożyłam. Wystarczyło robić swoje, sztanga była lekka, ale ja początkowo zbyt chaotycznie do wszystkiego podeszłam. Po rwaniu [87 kg] był brązowy medal, tam nie wykorzystałam swoich możliwości, więc to mnie zasmuciło. Ale w podrzucie emocje już opadły, tam spokojnie robiłam swoje. Na treningach podrzucałam 114 kg, więc wiedziałam, że mogę zamieszać. Skupiłam się i 112 kg wystarczyło do złota. Kilogramów w dwuboju mogło być więcej, ale najważniejsze, że jest kolejny złoty medal.
- Najwięcej wyrwałam 90 kg.
- W tamtym roku czas na zmianę kategorii był bardzo krótki, bo międzynarodowa federacja dopiero w lipcu poinformowała, jakie będą nowe kategorie, a już na początku listopada były mistrzostwa świata w Turkmenistanie. Część zawodniczek przechodziła do 55 kg z 53 kg, jak ja, a część zbijała wagę z 58 kg. Poziom po zmianach musi się trochę ustabilizować, żeby można było ocenić ile trzeba dźwigać, żeby być wysoko. Moja recepta to skupianie się tylko na sobie. Wiem, że kiedy startowałam do 58 kg, potrafiłam osiągać wyniki na poziomie 208-211 kg. I teraz w treningach robię już rekordy życiowe w różnych ćwiczeniach. Muszę to przełożyć na dwubój i jestem dobrej myśli. Ale prognozować nie chcę. Za dużo się zmienia. Mistrzyni świata z listopada, Sukanya Sirsurat z Tajlandii, już jest zawieszona za doping. To nie jest tak, że my, Polacy, dźwigamy mało. My po prostu nie jesteśmy w stanie się przebić przez nieuczciwość. Robimy co możemy i obserwujemy, jak światowa federacja walczy z dopingiem.
- Do igrzysk jest jeszcze dużo czasu, ale myślę, że poziom spadnie, bo kraje, które pozawieszano nie będą już tak ryzykować. Zanosi się na to, że będzie lepsza walka dla widzów, bardziej wyrównana, bardziej prawdziwa.
- To jest bardzo, bardzo przykre. Nagle okazuje się, że legendy, ikony, na których się wzorowało, są nieuczciwe. Jeszcze gorzej, że my dźwigamy ile tylko jesteśmy w stanie, pracujemy bardzo mocno, a często nie możemy liczyć na żadne brawa, bo zajmujemy dalekie miejsca, będąc za tymi, którzy poszli na skróty, oszukali. To dla sportowca bardzo trudne. To już lepiej było sobie myśleć, że ktoś jest po prostu tak wielki, że się do jego poziomu nie dorówna, że się go nie doścignie, niż się dowiedzieć, że ten zawodnik i ta zawodniczka wspięli się tak wysoko, bo sięgnęli po zakazane rzeczy.
- Teraz jest tak, że chcąc się zakwalifikować do igrzysk trzeba wziąć udział w sześciu startach. Czyli nie ma możliwości znikania gdzieś na długi czas. Skoro są starty, to są i kontrole antydopingowe. Działają dobrze, co pokazały ostatnie mistrzostwa świata. Tajlandia zrobiła furorę, ale szybko na dopingu złapano aż bodajże osiem osób z ich kadry. I za karę Tajlandia prawdopodobnie nie będzie mogła wystąpić na igrzyskach w Tokio. Rosja będzie mogła wystawić tylko jednego zawodnika. Albo zawodniczkę. W podobnej sytuacji będzie jeszcze wiele innych krajów. My takich problemów nie mamy. Ile kwalifikacji sobie wywalczymy, tylu będziemy mieli zawodników.
- Ja idę małymi krokami. Myślałam o mistrzostwach Europy, cel zrealizowałam. Teraz chcę zrobić dobry wynik na wrześniowych mistrzostwach świata. Jak już będę pewna olimpijskiej kwalifikacji, to pomyślę o Tokio.
- Udaje mi się trzymać filozofii walki z sobą. Chęć ciągłego poprawiania się mnie napędza. W zmieniające się regulaminy walki z dopingiem w moim sporcie nie patrzę. Tyle się dzieje, że tego nie ogarniam. Nie chcę analizować, jakie rywalki mi ubędą. Muszę pracować nad sobą, bez tego nie wykorzystam szansy, nawet jeśli stanie się większa.
- To było 16 lat temu, ale dobrze pamiętam, że na początku chodziło tylko o fajną zabawę. Podnoszenie ciężarów trenowali moi bracia. Jeden jest starszy, drugi młodszy, we troje mieliśmy fajną paczkę, ja zawsze byłam tam, gdzie oni, więc i na pomost za nimi poszłam. Spodobało mi się, zostałam. Frajdę dawało mi przebywanie w naszym klubie w Zielonej Górze, świetnie się czułam na obozach. Najpierw to był znakomity sposób na spędzanie wolnego czasu. Ale szybko zaczęłam myśleć, że świetnie byłoby coś kiedyś osiągnąć. Dawno temu siedziałam przed telewizorem i patrzyłam, jak o olimpijskie medale walczą Szymon Kołecki i Agata Wróbel. Wtedy pierwszy raz pomyślałam, że chciałabym pojechać na igrzyska. Początkowo myślałam, że na to jestem za słaba, ale przestałam tak myśleć, zaczęłam coraz mocniej pracować. Teraz się bardzo cieszę, że dawno temu z akrobatyki o tyczce przeskoczyłam do sztangi.
- Bardzo, bo świetnie jest mieć dużą ogólną sprawność. Do tej pory lubię sobie trochę poszaleć. Szpagaty robię na zawołanie, ale salt już nie skaczę, bo to jednak za duże ryzyko kontuzji.