Piotr Świerczewski o debiucie w MMA: Zamożny nie jestem, ale głodny nie chodzę [ROZMOWA]

Lubię wyzwania sportowe i adrenalinę. Dla mnie to lepsze, niż siedzenie w kasynie. Mam wielu kumpli, którzy się pogubili w kasynach. Ja też jestem chory, ale na sport. To mój narkotyk - mówi 47-letni Piotr Świerczewski. - Walka z Marcinem Najmanem? Nie wiem, może kiedyś do niej dojdzie. Na razie skupiam się na pojedynku z Gregiem Collinsem, bo jeszcze przegram w pierwszej rundzie i tyle będzie z mojej przygody w MMA - dodaje były reprezentant Polski w piłce nożnej, który w grudniu zadebiutuje w klatce na gali Free Fight Federation II.

Piotr Świerczewski to 70-krotny reprezentant Polski. Karierę piłkarską zakończył w 2010 roku. Grał we Francji, Anglii i Japonii. Próbował swoich sił także w trenerce, ale na razie zarzucił to zajęcie. Skupia się na debiucie w MMA. Już 21 grudnia w Zielonej Górze na gali Free Fight Federation II zmierzy się z Gregiem Collinsem, który brał udział w pierwszej edycji gali FFF. Specjalista od tuningowania samochodów przegrał na punkty z tancerzem - Rafałem „Tito” Krylą.

Antoni Partum: W grudniu zadebiutujesz na gali Free Fight Federation. Ale podobno w bójkach nie jesteś żółtodziobem. To jaki masz bilans tych nieoficjalnych walk?

Piotr Świerczewski: Większość tych historii to kompletne bzdury. A co do bójek, to może ze dwa razy się coś tam zdarzyło. Reszta to tylko wymysły dziennikarzy, które mnie śmieszą.

A sprawa z Radkiem Majdanem o napaść na policjanta?

- Bzdura. Żadnej bójki nie było. Radosław Majdan został oczyszczony z zarzutów, a ja zostałem uznany winnym nieumyślnego uderzenia policjanta podczas interwencji zatrzymania. Co też jest bzdurą. Ukarano mnie tylko dlatego, żeby nie wyszło, że policja jest winna.

Jak wyglądała tamta sytuacja?

- Nieporozumienie. Policja interweniowała u sąsiadów, gdy zobaczyłem policjantów w ogródku, mocno się zdziwiłem. No bo co policja robi na grillu? Podszedłem do funkcjonariusza i spytałem z uśmiechem na ustach: co tu się dzieje piękny kawalerze? A że policjant albo nie był piękny, albo nie był kawalerem, to się obraził i chciał mnie aresztować. Jednak żadnej bójki nie było. Nikomu nic się nie stało.

Na boisku kiedyś oberwał od ciebie Zinedine Zidane.

- Byłem wtedy młodym piłkarzem Saint-Etienne, on grał w Bordeaux. To była jednak tylko boiskowa sprzeczka. To normalne, że na boisku ktoś kogoś kopnie, czasem uszczypnie czy zaczepi łokciem. On mnie akurat uderzył głową, to mu oddałem łokciem, jak stary góral, ale nie była to żadna bójka. Myślę, że on tego dziś nawet nie pamięta...

Pamiętasz swoją pierwszą prawdziwą bójkę?

- Gdy byłem piłkarzem Lecha Poznań, doszło do rękoczynów z kibicem Pogoni Szczecin. Zatrzymaliśmy się z drużyną przy autostradzie, żeby coś zjeść w jakiejś pizzerii. Gość mnie zaczepił, bo byłem w dresie Lecha. Doszło do wymiany zdań i usłyszałem: dawaj na solówkę. Więc poszedłem. I wtedy faktycznie się biłem. Ale to była jedyna prawdziwa moja bójka. Reszta to wyolbrzymione historie.

Kto wtedy wygrał?

- Nikt. Skończyło się na wspólnej fotce. Tacy są kibice. W grupie są silni, ale jak się im postawisz, to już nagle odwagi ubywa. Jeden się nie bał i mnie wyzwał na solo. Ale reszta historii? Śmiech na sali. ”Weszło” czasem pisze takie bzdety, ale przecież Krzysztof Stanowski [założyciel Weszło], to mój sąsiad z Wilanowa, czasami spotykam go na spacerze z dziećmi. I co teraz, mam go oskarżać? Szkoda czasu. W końcu to mój kumpel, znamy się od lat. Rozumiem, jak działa ten biznes. I co się najlepiej sprzedaje.

Skąd pomysł udziału w gali FFF?

- Ktoś do mnie zadzwonił z FFF i mi zaproponował, żebym walczył. Odpowiedziałem, że możemy się spotkać, ale musiałbym mieć ciekawego przeciwnika, żeby znaleźć odpowiednią motywację. A i premia za walkę była godna, więc się zgodziłem, choć wiem, że sporty walki to mnóstwo wyrzeczeń.

A jakie są jeszcze plusy?

- Pewnie byś ze mną nie rozmawiał, gdybym tam nie walczył. Pokażą mnie w telewizji, więc siłą rzeczy popularność wzrośnie. No i ostatnio się nieco zapuściłem, ważyłem już około stu kilogramów, więc uznałem, że to dobry pomysł, żeby oczyścić organizm i wziąć się za kondycje sportową. Jestem człowiekiem szczęśliwym, ale lubię wyzwania sportowe.

Na co dzień nie muszę rano wstawać, bo jakoś sobie życie ułożyłem. Teraz mam jednak motywację, by wstawać o świcie i biec na trening. Wyzwanie sportowe to nieodłączny element mojego życia. A że jestem sportowcem z krwi i kości, to traktuję MMA serio. Wiem, że jak będzie ciężko na treningu, to będzie łatwiej na ringu. Chętnie bym pograł w siatkówkę czy tenisa, ale jakoś nikt mi tego nie zaproponował. Nie ma takich programów dla amatorów.

Kiedyś w jednym z telewizyjnych programów skakałeś do wody z dużych wysokości.

- To było najlepsze, co mogłem zrobić. Nauczyłem się salt i kilku innych trików. Nie spodziewałem się, że będę miał z tego aż tyle frajdy. Jak stajesz na wysokości trzech metrów, to się boisz. A ja stawałem na siedmiu i jeszcze robiłem salto. Kilka razy źle wylądowałem i wtedy naprawdę bolało, więc - pół żartem pół serio - może już się nieco zahartowałem przed walką w MMA. Nie mówię, że byłem w tym doskonały, ale poznałem naprawdę wymagający sport, wielu ludzi i dużo trenowałem. Do MMA też tak podchodzę. No i jeszcze jest premia w postaci godnych pieniędzy. Gra w piłkę była dla mnie wielką przyjemnością i jeszcze mi za to płacili. Tak samo było ze skakaniem.

Tak będzie też z MMA?

- Nie wiem, bo jeszcze nie walczyłem, ale na razie jest super, choć treningi bywają ciężkie. Na szczęście kocham być zmęczony po treningu, a potem iść np. do sauny i się wyluzować, zregenerować.

Mateusz Borek powiedział w programie Misja Futbol: „żałuję, że Piotrek nie zaczął trenować MMA dziesięć lat temu”.

- Że wtedy niby coś bym zdziałał? Bzdura. Trenuję z chłopakami, co od dziecka ćwiczyli judo, zapasy, karate i pozostałe sporty walki. I dopiero po wielu latach doświadczeń w jednej dyscyplinie starają się poznać MMA. Więc nawet jakbym zaczął dziesięć lat temu, to bez bazowej dyscypliny byłoby trudno. Ja jestem amatorem i to pewnie nie najlepszym.

A co powiesz o treningach?

- Najbardziej podobają mi się zapasy, bo jest tu multum rozwiązań. Boks też jest fajny, ale zapasy są najciekawsze. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to sport siłowy, a to naprawdę dyscyplina dla inteligentnych ludzi. No i trener Mirek Okniński jest bardzo fajną postacią.

I dość kontrowersyjną. Często zaczepia i prowokuje rywali swoich zawodników...

- Bo to człowiek o dwóch twarzach. Z jednej strony jest bardzo spokojnym, miłym i rodzinnym gościem, który dba o swoich zawodników. Ale w mediach jest trochę showmanem. Jednak ogólnie jest super.

Na sali spotykasz też Szymona Kołeckiego.

- Fajny człowiek, no i mistrz olimpijski w podnoszeniu ciężarów, dlatego mam wobec niego ogromny szacunek. Siłę w rękach ma większą niż my dwaj razem wzięci. Brakuje mu pewnie doświadczenia w sportach walki, ale on trenuje znacznie więcej niż inni, więc niweluje te różnice. Przynajmniej stara się to robić. Stuprocentowy profesjonalista i materiał na dobrego zawodnika. Gdyby Szymon zaczął wcześniej trenować, to o nim Mateusz Borek mógłby tak powiedzieć, ale nie o mnie.

Są już za tobą pierwsze sparingi?

- Raczej tzw. zadaniówki, a nie wolny sparing. Trenuję np. z Trybsonem. Też bardzo fajny człowiek. Wcześniej oglądałem go w telewizji i myślałem, że to jakiś wariat. Jednak poznałem go bliżej i teraz wiem, że jest normalnym, zdyscyplinowanym, w porządku gościem. Czego się nie robi na potrzeby telewizji, co? To jak ze mną. Zrobili ze mnie trochę łobuza, a ja spokojny chłopak jestem.

Znasz Grzegorza Collinsa, swojego rywala?

- Poznaliśmy się. Nic do niego nie mam, ale też nie jesteśmy przyjaciółmi. Chętnie mu udowodnię w klatce: kto jest lepszym sportowcem.

Za tobą dwa miesiące treningów. Nie za mało?

- Mało, ale ja przecież nie biję się dla UFC, tylko wystąpię na gali dla amatorów.

Mówiłeś, że walka na FFF sprawia, że znowu dużo cię w mediach. Często zaczepiają cię na ulicy?

15 lat temu nie mogłem zrobić zakupów, jednak już od kilku lat mam zdecydowanie łatwiej. Przerąbane to ma np. Robert Lewandowski, dla mnie najlepszy polski piłkarz w historii. On pewnie już nigdy nie zazna prywatności. Dlatego ja się cieszę, że mogę normalnie przejść ulicą. Choć pewnie im bliżej gali FFF, tym częściej będzie ktoś prosił o wspólne zdjęcie. Lubię wyzwania, adrenalinę. Dla mnie to lepsze niż siedzenie w kasynie. Mam wielu kumpli, którzy się pogubili w kasynach. Ja też jestem chory, ale na sport. To mój narkotyk.

Jesteś zamożnym człowiekiem?

- Zamożnym może nie, ale głodny nie chodzę. Jeżdżę na wakacje, mam co jeść i gdzie spać. Miałem swoje kiedyś biznesy, ale mi nie poszły. Nie mogłem dłużej patrzeć, jak mnie okradają.

Kto?

- Pracownicy. I to z każdej strony. Ale już nie chcę do tego wracać. Wiem tylko, że już żadnych barów, ani dyskotek nie będę zakładał.

Przejdźmy do piłki. Czujesz się spełnionym piłkarzem?

- Mam niedosyt. Nie byłem profesjonalistą w dzisiejszym tego słowa znaczeniu. Urodziłem i wychowałem się w innych czasach. W szatni starsi koledzy mawiali: nie pijesz, nie grasz. To były czasy komuny. Miałeś pieniądze, ale nic nie mogłeś za nie kupić. Byłem profesjonalistą, bo poważnie traktowałem treningi, ale nie było takiej wiedzy i świadomości zawodnika o dietetyce i fizjologii. Dlatego wydaje mi się, że mógłbym być jeszcze lepszy.

Ale i tak masz bardzo bogate CV. Grałeś we Francji, w Anglii, w Japonii.

- Nie twierdzę, że mam nudne życie. Wręcz przeciwnie. Zawsze byłem ciekawy świata. Muszę ci powiedzieć, że zakochałem się w Japonii, to najpiękniejsze miejsce na ziemi. Mają i góry, i swoje „Hawaje”. To najbardziej czysty, ułożony i zdyscyplinowany kraj na świecie. Wyprzeda Europę o wiele lat. Japończycy nie znają terminu „spóźnić się”. Kilka dni temu w Krakowie pociągi przyjeżdżały spóźnione o 200-300 minut. Tam jak w ciągu całego roku wszystkie pociągi łącznie spóźnią się o kilka minut, to już szef kolei czy inny minister transportu podaje się do dymisji. W takim kraju żyje się dużo łatwiej. To nie była tylko przygoda sportowa, ale poznałem przepiękny kraj i całkowicie odmienną kulturę.

Grałeś przeciwko wielu znakomitym piłkarzom, m.in: Ronaldinho, Luisowi Figo, Zinedine'owi Zidane'owi czy Ronaldo. A kto był najlepszy wśród twoich kolegów z szatni?

- Grałem z francuskimi mistrzami świata, jak: Laurent Blant, Christophe Dugarry. Trenowałem przez moment z Yourim Djorkaeffem. W Marsylii spotkałem też Franka Leboeufa. To były prawdziwe kozaki, szczególnie Dugarry, który miał wyjątkowy drybling. Nie dało się przewidzieć, w którą pójdzie stronę. Ale największym kozakiem ze wszystkich był - uwaga - Lubomir Moravcik.

Serio?

- Tak! I to jest największy paradoks, bo on nigdy nie zagrał w wielkim klubie. Ale wszędzie tam, gdzie był, czyli np. w Saint Etienne, Bastii czy Celticu Glasgow, był najlepszym graczem. I najbardziej kochanym przez kibiców. Żal, że nie osiągnął więcej. Może dlatego, że był Słowakiem, a nie Hiszpanem czy Anglikiem? Miał najlepszy drybling jaki widziałem. Wiem coś o tym, bo trenowałem z nim w parze. Kapitalne rzuty wolne. Mógł strzelać prawą i lewą noga. Lubo był top zawodnikiem. Wszystkie piłki tylko do Lubo - mawiał trener. Nie tracił piłek, strzelał gole i był wszechstronnym zawodnikiem. No, mógł grać pewnie i w Barcelonie...

"Mawiał trener..." A ty masz jeszcze aspiracje trenerskie?

- Chcę być trenerem, ale na razie nie mogę się do tego zabrać. Wiem, że nie brakuje mi wiedzy, charyzmy, ani kontaktów. Często oglądam mecz w telewizji i sobie analizuję, co powinien zrobić trener w danej sytuacji. Myślę, że zostanę kiedyś szkoleniowcem, ale na razie jestem za młody i chcę się pobawić w MMA. Do trenerki wrócę, jak będę nieco starszy i spokojniejszy.

To jak się skończy walka z Collinsem?

- Nie wiem. Wszystko może się zdarzyć. Po debiucie będę mądrzejszy.

A jeśli wygrasz, to rzucisz wyzwanie Marcinowi Najmanowi?

- To ludzie na siłę chcą zrobić aferę. Ja go nie znam, nigdy go nie obraziłem. Mogę tylko powiedzieć, że Najman przegrywa większość pojedynków. Więcej krzyczy niż się bije, ale to jego sprawa. Czasem są takie pieski, co głośno szczekają, ale nie ugryzą. Może on ma taki sposób na życie, ale to jego wybór. Wiem, że dzisiaj nie mam już szans z zawodowcami. A z Marcinem? Nie wiem, może kiedyś dojdzie do takiej walki. Na razie skupiam się na walce z Collinsem, bo jeszcze przegram w pierwszej rundzie i tyle będzie z mojej przygody w MMA.

Więcej o:
Copyright © Agora SA