Judoka Saeid Mollaei zdobył łącznie kilkanaście medali, w tym te najważniejsze: w 2017 roku na mistrzostwach świata w Budapeszcie wywalczył brąz. Rok później w Baku sięgnął po złoto. Na tegorocznych mistrzostwach świata w Tokio znów był kandydatem do podium. Szło mu znakomicie, wystarczyło wygrać jeszcze jedną walkę z Belgiem. I tu zaczęły się problemy. Pozasportowe.
Wygrana w półfinale oznaczała, że o złoto Mollaei musiałby walczyć z Izraelczykiem Sagim Mukim. Widząc, jak układa się drabinka zawodów, już przed ćwierćfinałem imprezy w Japonii do trenera judoki zadzwonił wiceminister sportu w Iranie. Mohammad Reza Davarzani najpierw prosił, a potem sugerował, by już na tym etapie wycofać zawodnika z rywalizacji, bo starcie z Mukim wydawało się nieuchronne.
Nowa dyscyplina zadebiutuje na igrzyskach olimpijskich [WIDEO]
Devarzani nic nie wskórał. Irański judoka wbrew życzeniu wiceministra sportu awansował do półfinału i zrobiło się bardzo gorąco. Zaczęli dzwonić inni: Salehi Amiri, czyli przewodniczący Irańskiego Komitetu Olimpijskiego, wyraźnie przekazał zawodnikowi, by ten nie przystępował do półfinału i zgłosił kontuzję. To standardowa irańska procedura na wypadek starcia z Izraelczykami, żeby władze światowego sportu nie miały się do czego przyczepić. Bojkot zrobiony wprost, bez udawania kontuzji, oznacza groźbę zawieszenia krajowej federacji. Dlatego to sportowcy muszą kłamać i udawać. Ale Mollaei nie chciał kłamać. Gdy usłyszał od jednego z działaczy, że irańskie służby już są w domu jego rodziców i gdy skontaktował się z nim przestraszony brat, Mollaei pogodził się z tym, że do finału nie wolno mu awansować. Ale opowiedział o tym, jak na niego naciskano, że szansę na podium mistrzostw świata stracił przez groźby z własnego obozu. Szybko zrozumiał, że właśnie został zdrajcą.
- Kiedy otrzymałem SMS-y od brata, od razu pomyślałem o mojej rodzinie. O ewentualnych represjach, które mogą ich spotkać, groźbach. Nie byłem po tym w stanie normalnie walczyć czy skupić się na sporcie. Przegrałem walkę o finał - mówił judoka w rozmowie z France Info. Sugerował, że nawet nie bardzo chciał ją wygrać. W innej części wywiadu dodawał:
Nawet jeśli władze mojego kraju dalej twierdzą, że bez problemów mogę wrócić do ojczyzny, to jednak się boję.
Mollaei podjął trudną decyzję. Zamiast do Teheranu udał się do Niemiec i postanowił, że do igrzysk olimpijskich w Tokio będzie szykował się właśnie tam. Zmienił jeszcze numer telefonu, by mieć trochę spokoju, ale prezydent federacji judo w jego ojczyźnie i tak zdołał się z nim skontaktować i zasugerował, by wracał i nie udzielał tylu wywiadów.
- Dokonałem wyboru. Nie widuję mojej rodziny. Tak naprawdę to nawet nie bardzo mogę z nią rozmawiać. Informację przekazujemy sobie przez przyjaciół - mówił we francuskiej telewizji. 27-latek chce wystartować w igrzyskach olimpijskich w Tokio i zdobyć medal.
W barwach Iranu na tę chwilę jest to niemożliwie. Tamtejsi judocy właśnie zostali wykluczeni przez światową federację (IJF) ze wszelkich międzynarodowych zawodów. Władze związku zaprzeczały wersji wydarzeń przedstawionej przez Saeida Mollaei i odcinały się od oskarżeń o nakłanianie do zaniechania walki w Tokio. Sugerowały nawet, że zawodnik kłamie, bo chce uzyskać inne obywatelstwo, ale wersję sportowca potwierdził jeden ze świadków, który słyszał telefoniczne rozmowy.
Zawieszenie federacji ma trwać tak długo, aż przedstawi ona "silne gwarancje, że będzie szanować statut IJF i zaakceptuje, iż jej sportowcy będą walczyć ze sportowcami z Izraela" - czytamy w uzasadnieniu. Mollaei na igrzyskach będzie walczył pod inną flagą, może wystąpić choćby z flagą olimpijską. Jeśli na zawodach trafi na Izraelczyka, to się z nim zmierzy.
- Kiedy mieszkałem w Iranie, musiałem akceptować prawo i zasady tego kraju. Teraz, kiedy jestem wolnym człowiekiem, będę respektował Kartę Olimpijską - wyznał. Mollaei już z boku może patrzeć, co zrobi jego federacja i jak ustosunkuje się do ultimatum. Patrząc na historię, w której bojkotowanie sportowej rywalizacji z Izraelem jest obowiązkiem Irańczyka, trudno zakładać szybką zmianę postawy.
W maju tego roku do prezesa Międzynarodowej Federacji Judo wysłano z Teheranu list. Został skierowany również do Thomasa Bacha (przewodniczącego MKOL-u). W piśmie zapewniano, że reprezentanci Iranu będą przestrzegali Karty Olimpijskiej i równo traktowali przeciwników. Zapewnienia były aktualne przez trzy miesiące, do pierwszego możliwego spotkania między dwoma zwaśnionymi nacjami. Warto dodać, że list pisał nowy prezes irańskiej federacji judo Arash Mirasmaeili, czterokrotny medalista MŚ w tej dyscyplinie. Mirasmaeili w 2004 roku jechał na IO do Aten. Miał duże szanse na złoto. Miał też pecha. W pierwszej rundzie trafił na reprezentanta Izraela, Ehuda Vaksa. Mirasmaeili odłożył na bok swe największe marzenie, z Vaksą nie walczył. Przekroczył limit wagowy i do starcia go nie dopuszczono. W kraju witany był przez polityków jak bohater. Dostał nagrodę finansową taką jak za złoty medal.
- Odmówiłem tej walki, by okazać współczucie cierpiącemu narodowi Palestyny. Niczego nie żałuję - to późniejsze słowa Mirasmaeiliego. Dochodzenie w sprawie wycofania się z walki nie naraziło irańskiej federacji na kary. MKOl przyjął wyjaśnienie o nadwadze Irańczyka. Warto przypomnieć, że trzy lata wcześniej na mistrzostwach świata w judo Hamed Malekmohammadi nie chciał walczyć z Yoelem Razvozovem. W judo było co najmniej pięć takich sytuacji. Do siedmiu doszło w szermierce, z czego cztery przypadły na te same mistrzostwa świata w 2010 roku. Irańczycy mieli sporego pecha, bo połowa z ich kadry w dwóch pierwszych dniach rywalizacji wpadła na Izraelczyków. Trzy przypadki takich bojkotów mieliśmy w pływaniu, z czego jeden na IO w 2008 roku.
Mohammad Alirezaei nie wszedł do basenu po tym, jak dowiedział się, że na torze obok popłynie rywal z Izraela. Ponieważ była to 1. runda eliminacji, to igrzyska w całości zobaczył jako widz. Dodatkowo część rywalizacji na telewizorze w szpitalu. Alirezaei nie przystąpił do zawodów, bo źle się poczuł. Takie tłumaczenie MKOl przyjął, zresztą pomogła w tym dokumentacja medyczna, którą pływak załączył do wyjaśnień.
Podobna zdrowotna niedyspozycja przytrafiała się Irańczykowi jeszcze dwa razy. Podczas MŚ w 2009 i 2011 roku. Sportowiec słabł zawsze, gdy w basenie miał płynąć rywal z Izraela.
W 2010 roku na młodzieżowych zawodach w taekwondo 16-letni Meisam Bagheri przed rywalizacją o złoty medal z urodzonym w Jerozolimie Motym Lugassim doznał kontuzji kostki. Oddał pojedynek walkowerem. Uraz okazał się na tyle poważny, że zawodnik nie mógł nawet wziąć udziału w ceremonii dekoracji (i słuchaniu podczas niej izraelskiego hymnu) i sam odebrać srebrnego krążka. Jechał w tym czasie do szpitala.
W 2015 w Jokohamie irańskim siatkarzom plażowym przytrafiła się kontuzja przed grą z parą z Izraela. Od dawna wszyscy już wiedzą o co chodzi, a jednak światowe federacje i MKOl przez lata akceptowały takie wymyślone zwolnienia lekarskie. Trzeba było dopiero, by ktoś taki jak Mollaei powiedział głośno, że to oszustwo, by zareagowali.
Jego poprzednicy bali się być tak szczerzy. I mieli czego się obawiać. Zawodnicy, którzy nie stosowali się do bojkotowania izraelskich rywali i podejmowali z nimi sportową walkę wychodzili na tym gorzej niż na ewentualnej dyskwalifikacji za abstrakcyjne kontuzje czy nieuzasadnione poddanie walki. Wielu takich śmiałków co prawda nie było, ale jeden z nich odważył się podczas zawodów w Polsce.
Na rozgrywanych w Ciechanowie Mistrzostwach Świata "MASTERS” w podnoszeniu ciężarów triumfował Izraelczyk Sergio Britva. Drugi był Irańczyk Hossein Khodadadi, który nie dość, że z przeciwnikiem rywalizował na pomoście, to jeszcze stanął obok niego na podium i ze spuszczoną głową słuchał izraelskiego hymnu. Co prawda nie podał rywalowi ręki, machnął ostentacyjnie, gdy ten ją wyciągnął i szybko uciekł z podium, ale i tak przeholował. Był to prawdopodobnie pierwszy przypadek od 1979 roku, gdy irański sportowiec stanął ramię w ramię z zawodnikiem z Izraela na oficjalnych zawodach. Khodadadi miał potem spore nieprzyjemności. Musiał tłumaczyć, że gdyby nie pojawił się na dekoracji, medale straciliby też jego koledzy, że na uroczystość przyszedł w prywatnym dresie i w klapach. Nikogo w Iranie to nie przekonało. On i kierownik reprezentacji zostali dożywotnio zawieszeni.
Skala trudności w omijaniu rywalizacji z nieuznawanym przez Iran państwem rośnie przy grach drużynowych. Ale też da się coś wymyślić. W 2005 roku, gdy na koszykarskich mistrzostwach świata U21 w Argentynie Izrael z Iranem znaleźli się w jednej grupie, młodzi sportowcy Iranu do Ameryki Południowej po prostu nie dolecieli. Oficjalny powód - problemy z wizami. W 2011 na letniej uniwersjadzie irańscy siatkarze grali, dopóki nie trafili na Izrael. Mecz o miejsca 9-12 oddali walkowerem.
Sport przegrywał z polityką również przy szachownicy - z tegorocznego GRENKE Chess Open musiał wycofać się irański szachowy geniusz Alireza Firouzja oraz przy bilardowym stole (podczas prestiżowego European Masters) czy na macie karateków. Niektóre źródła odnotowujące wszystkie nieodbyte irańsko-izraelskie pojedynki w XXI wieku zatrzymały się na liczbie 33. Listę można uzupełnić innymi bojkotami, bo do rywalizacji z Izraelem często nie przystępują także sportowcy z Kuwejtu, Syrii, Tunezji czy Arabii Saudyjskiej. Właściwe trudno coś w tej kwestii zaradzić, dlatego droga, jaką wybrał judoka Saeid Mollaei, jest godna podziwu. Mollaei poszedł nawet dalej.
“Brawo mistrzu!” - napisał do Sagi Mukiego na Instagramie po zwycięstwie Izraelczyka w finale mistrzostw świata w Tokio.
“Dziękuję. Jesteś inspiracją jako sportowiec i jako człowiek” - odpowiedział mu Muki.