KSW. Maciej Kawulski: Walki celebrytów w Polsacie? Zostaliśmy poproszeni o pomoc [ROZMOWA]

- Albo reaguj na to, w którą stronę idzie świat, albo to olej. Jeśli tylko bezczynnie siedzisz i wszystko wokół krytykujesz, to stajesz się zgorzkniałym głupcem. Możesz nie słuchać disco polo, ale krytykując i wyśmiewając ten gatunek muzyczny obrażasz kilka milionów Polaków - mówi Maciej Kawulski, współwłaściciel KSW, w długiej rozmowie ze Sport.pl.
Zobacz wideo

 

Antoni Partum: Czy Mamed Khalidov wróci do klatki?

Maciej Kawulski: - Nie sądzę. Gdyby rozważał powrót, to byłbym pierwszą osobą, do której by się zgłosił. Bo choć przez wiele lat prowadziłem jego karierę, to przede wszystkim jestem przyjacielem Mameda. Jednak zbyt długo działam w tym biznesie, bym coś definitywnie przekreślał. Widziałem już dziesiątki zawodników, którzy kończyli kariery i po latach wracali. Może kiedyś Mamed zmieni zdanie, ale dzisiaj temat jego powrotu poruszają jedynie dziennikarze.

Skoro Khalidov nie wróci, to pewnie jesteś rozczarowany po gali KSW 47.

- Nie. Dlaczego?

Zawodnicy, którzy mieli zastąpić Mameda oraz Pudzianowskiego i stać się nowymi końmi pociągowymi KSW przegrali swoje walki. Borys Mańkowski poniósł trzecią porażkę z rzędu, Damian Janikowski drugą, a Tomasz Narkun nie dał rady pokonać Phila De Friesa. Teraz trudniej ich promować na nowe gwiazdy waszej federacji.

- To nie boks, tutaj porażki nikogo nie przekreślają w definitywny sposób. W MMA można przegrać kilka walk, a i tak w przyszłości wrócić na top. A co do wymiany pokoleniowej, to też bym się o nią specjalnie nie martwił. To ciągły proces. Każda gala może wyłonić nową gwiazdę. Tym bardziej, że cały czas wyławiamy kolejne talenty. Spójrz na karierę np. Salahdine`a Parnasse`a. Jeszcze kilka miesięcy temu nikt go prawie nie kojarzył, a dzisiaj jest kandydatem na gwiazdę.

Janikowski miał piorunujący początek, odniósł trzy efektowne wygrane z rzędu, ale teraz się przekonał, że nie tak łatwo podbić polskie MMA.

- Piękno tego sportu polega na tym, że bukmacherzy nie mają łatwego zadania. Wydaje mi się, że czasami polscy zawodnicy nie wytrzymują presji. Walki trzyrundowe, już nie mówiąc o starciach pięciorundowych (mistrzowskich), to naprawdę długi dystans. Jeśli od razu, niesiony dopingiem publiczności, wskoczysz na wysokie obroty, to w końcówce pojedynku może zabraknąć ci tlenu. I pewnie właśnie dlatego przegrał Borys, któremu w trzeciej rundzie zabrakło sił. Damian też może był już nieco zdekoncentrowany, bo przecież w dwóch pierwszych rundach przeważał.

Jak wygląda twoja wymarzona hierarchia w KSW?

- Fajnie byłoby, gdyby w Polsce znaleźli się zawodnicy, którzy wygrywają każda walkę i na długie lata pozostają mistrzami KSW. Ale nie da się tego zaplanować. Jedno kopnięcie i cały twój misterny plan legnie w gruzach. Bóg się śmieje, gdy zaczynamy planować.

A jaki macie plan na Narkuna? Powrót do wagi półciężkiej?

- Definitywnych przemyśleń jeszcze nie mam, bo Tomek uwielbia wyzwania i na pewno dalej będzie ich szukał. Dlatego nie można wykluczyć kolejnych tzw. extra fightów. Jestem pewien, że nie załamie się porażką z De Friesem, który był kilkanaście kilogramów cięższy od niego, a to w klatce robi znaczącą różnicę. Narkun ma dopiero 29 lat, a już od dawna jest na fali. Taki zimny prysznic wyjdzie mu na dobre. Zobaczył, że nie jest nadczłowiekiem. A po dwóch wygranych z Mamedem mógł tak pomyśleć. Kiedy wchodzisz do ringu, to musisz wierzyć, że jesteś niepokonany. Ale jak to przeświadczenie towarzyszy ci od rana do wieczora, to zaczyna się rutyna w myśleniu o sobie jako o superbohaterze. To duży problem wielu świetnych zawodników, bo superbohaterzy nie istnieją.

Czy starcie Narkuna z Wagnerem Prado to realny scenariusz?

- Prawdopodobny, ale wpierw Brazylijczyk musi wygrać swoją kolejną walkę [walczy na gali RCC 6].

Szymon Kołecki wygrał z Mariuszem Pudzianowskim, ale po walce zasugerował, że wolałby jednak występować w wadze półciężkiej. Spełnicie jego prośbę?

- Szymon bardziej pasuje do kategorii półciężkiej, ale mamy teraz wielu ciekawych zawodników w wadze ciężkiej, więc jest pole manewru. Być może najbliższa walkę stoczy w kategorii półciężkiej i dopiero wtedy wspólnie ocenimy, gdzie powinien występować.

W dłuższej perspektywie myślimy o rewanżu z Pudzianowskim, bo choć w Łodzi Szymon bezwzględnie wygrał, to jednak Mariusz odniósł kontuzję mięśniową. Dopiero rewanż pozwoli nam się w pełni nasycić tym starciem.

Kilka miesięcy temu ogłosiliście, że Martyn Ford podpisał kontrakt z KSW. Kiedy możemy się spodziewać jego debiutu?

- W ostatnim kwartale roku planujemy kolejną galę w Londynie, więc to odpowiedni moment na jego występ.

Kilka tygodni temu Martin Lewandowski, twój wspólnik, powiedział mi, że planujecie także galę w Serbii. Pomysł wciąż aktualny?

- Na razie mnie nie przekonuje. Mamy jednak wielu zawodników z terenów byłej Jugosławii, więc może kiedyś odwiedzimy te rejony. Jesteśmy tam naprawdę popularni, ale przede wszystkim muszą się zgadzać liczby.

Właśnie podpisaliście kontrakt z Damianem Grabowskim, choć jeszcze kilka miesięcy temu wcale nie byliście nim zainteresowani. Czy nie obawiasz się sytuacji, w której Grabowski pokona waszych zawodników i wyjdzie na to, że zawodnik, który odbił się od UFC, pozamiatał czołówkę wagi ciężkiej KSW?

- W MMA nie działa taka prosta i naiwna matematyka. Są zawodnicy UFC, którzy wyjeżdżają do Europy lub Japonii i nagle przegrywają. Daniel Omielańczuk stoczył u nas dwie walki i obie przegrał, a potem podpisał kontrakt z UFC i nawet udało mu się wygrać kilka pojedynków. Karol Bedorf i Damian Grabowski to walka, która od wielu lat chodziła kibicom po głowie, ale ciągle byli na przeciwległych biegunach. Gdy Bedorf był mistrzem KSW, akurat Damian doznał kilku porażek. Teraz to Bedorf jest pod ścianą, przegrał dwie z trzech ostatnich walk, więc starcie z Grabowskim znowu nabrało sensu.

Wracając do pytania: nie ma zasad, których nie możemy złamać dla dobra naszej organizacji. Nie możemy stać się ofiarami własnej polityki. Dobry promotor to taki, który będzie elastyczny, jeśli wymaga tego sytuacja.

Co teraz czeka Philipa De Friesa, który nieoczekiwanie stał się gwiazdą wagi ciężkiej?

- To jest niesamowity gość. Oglądasz jego walkę i znowu jesteś zaskoczony, że zwyciężył. A on przecież wygrał piąty raz z rzędu! Nie mam jeszcze konkretnego rywala dla niego, ale - tak jak mówiłem wcześniej – w wadze ciężkiej jest kilku potencjalnych rywali.

Jakich?

- Ogłosimy w swoim czasie, jeszcze nie podjęliśmy decyzji. Ale wiesz co się teraz wydarzy? Będzie to najlepsza odpowiedź na niemal wszystkie twoje poprzednie pytania. Najprawdopodobniej pojawi się zawodnik, określany mianem undergoda, który wskoczy na kartę walk w ostatnim momencie, bo zastąpi kontuzjowanego zawodnika. I co się stanie? I pozamiata De Friesa. To jest właśnie MMA. Za to kochamy ten sport. Tu nie ma jak w boksie. Tam żeby doprowadzić do walki o pas, najpierw musisz stoczyć dziesięć walk z tzw. recordmakerami [dostarczyciele zwycięstw]. Następnie po prostu wygrać dziesięć pojedynków i dopiero wtedy możesz liczyć na jeden złoty strzał, czyli walkę o pas. Sęk w tym, że ten dzień może akurat się zgrać z twoim gorszym samopoczuciem.

Czy to prawda, że wraz z telewizją Polsat zaczniecie organizować galę na której wyłącznie będą się bili celebryci?

- Zostaliśmy poproszeni o wyprodukowanie gali, tak jak kiedyś organizowaliśmy Polsat Boxing Night. W Polsacie nie pracują głupi ludzie i nie chcą tego robić półśrodkami, więc poprosili organizację, która ma najlepsze know how na rynku. Nasza rola w tym projekcie jest stricte konsultacyjna. Projekt koordynuje Maciej Stec z Polsatu. Będzie pokazywany w telewizji otwartej, ma żyć z reklam.

Czyli jak ktoś ma w głowie produkt, ale nie wie jak go zrealizować, to może się zgłosić do KSW?

- Nie. To nie jest żadna odezwa do narodu, że chcemy organizować wam gale. Polsat to nasi przyjaciele i wieloletni partner, dlatego im pomagamy. Ale to oni będą organizatorami.

Czyli na czerwcowej imprezie loga KSW nie zobaczymy?

- Nie.

Kontrowersyjny projekt FAME MMA to konkurencja dla KSW, czy jednak macie inne grupy odbiorców?

- Nie powinno się porównywać produkcji telewizyjnych do tych internetowych, bo to dwa światy. A co do meritum: to nie chcę mówić o młodej organizacji, która opiera się na bardzo wyraźniej kontrowersji. Ktoś strasznie dziwny mierzy się z kimś jeszcze bardziej dziwnym. I tworzy się coś bardzo dziwnego. Ludzi wcale nie obchodzi to, co ze sportowego punktu widzenia może się wydarzyć. Ich po prostu nurtuje: co tam się do stanie, gdy tak dwie dziwne osoby wchodzą do klatki. Dlatego nie traktuję ich jako konkurencji, bo jak u nas występują freaky, to jednak w większości prezentują znacznie wyższy poziom sportowy niż zwykły youtuber. Ale dziwię się niektórym reakcjom ze środowiska sportów walki na zjawisko tej federacji.

Co masz na myśli?

- Rozmawiałem z Maćkiem Stecem o przyszłości sportów walki w Polsacie i usłyszałem bardzo mądre zdanie. „Nie będziemy się wstydzić niczego, co chcą oglądać ludzie” - powiedział Maciek. Podoba mi się to podejście. Można kreować fajną rzeczywistość i zachęcać ludzi, by w niej uczestniczyli, by ją tworzyli. Ale nie można mówić im z góry: co jest dobre, a co nie. Co macie czytać i co oglądać a czego nie. Tak robiła komuna i cenzura. Ale te czasy na szczęście już minęły.

Są więc dwa dobre wyjścia z sytuacji: albo bądź biznesmenem, który chce dać ludziom czego pragną, albo – jeśli cię to nie interesuje – powiedz, że to nie twoja bajka i odwróć się na pięcie.

Jest też trzecia opcja, zdecydowania najgorsza. Reprezentują ją m.in.: Piotr Werner i Andrzej Wasilewski. Nie robią ani jednego, ani drugiego, a tylko psioczą na ludzi. Wylewają swoją żółć, a sami przecież robią gówniane gale.

Albo reaguj na to, w którą stronę idzie świat, albo to olej. Jeśli tylko bezczynnie siedzisz i wszystko wokół krytykujesz, to stajesz się zgorzkniałym głupcem. Możesz nie słuchać disco polo, ale krytykując i wyśmiewając ten gatunek muzyczny obrażasz kilka milionów Polaków.

Podobno Esmeralda Godlewska zarobiła 150 tysięcy złotych za walkę. Czy nie boisz się, że w przyszłości FAME MMA będzie wam w stanie podkradać zawodników?

- Wątpię, że ktoś w Polsce jest w stanie podkraść zawodników KSW, bo oferujemy najlepsze warunki na rynku. Ale nie wykluczam, że ci, którzy nie wytrzymają poziomu w KSW, po kilku przegranych walkach u nas, otrzymają propozycję z innych federacji. Dla mnie to jest OK. Na tym polega wolny rynek.

W styczniu zadebiutowałeś w nowej roli, zostałeś reżyserem. Jak wrażenia?

- Zrobiliśmy dokładnie taki film, jaki planowałem od a do z. Jednak głupio mi mówić, że czegoś bym nie zmienił. Jestem perfekcjonistą. Patrzę z perspektywy czasu na wszystko co dokonałem i zawsze bym coś pozmieniał. Nawet jak jestem zadowolony z finalnego efektu. Zmieniłbym każdą galę, każdy fight card, każdą ceremonie ważenia.

Czyli jesteś zadowolony z „Underdoga”?

- No, pewnie. Powstał pierwszy film o branży, a także pierwszy film z udziałem zawodników MMA. Miałem przyjemność na planie pracować z najlepszymi polskimi aktorami: Januszem Chabiorem, Erykiem Lubosem, Aleksandrą Popławską i długo mógłby tak jeszcze wymieniać.

Planujesz drugą część?

- Już się tworzy, ale dopiero za rok powiem wam więcej. Mogę jednak zdradzić, że w międzyczasie we współpracy z Nextem powstanie inny film. Na szczegóły musicie jednak poczekać. Powiem tylko, że będzie to ekranizacja prawdziwej historii.

Czyli Maciej Kawulski został reżyserem?

- Żyjemy w świecie stereotypów, w którym ktoś zajmujący się MMA nie może robić filmów, a jak jest reżyserem, to nie zna się na sportach walki. Ja się nie wpisuję w ten schemat. Dzisiaj ludzie mają przez system zakładany mundurek. Chcę się jednak rozwijać w różnych kierunkach, horyzontalnie. Robienie filmów od zawsze mnie kręciło. Kinematografia to moja pasja i marzenie, które staram się realizować.

Film czy gala KSW, na czym się lepiej zarabia?

- Nie chciałbym sprowadzać tej rozmowy do pieniędzy. Gdyby chodziło mi tylko o hajs, to grałbym na giełdzie, albo zajął się kryptowalutami. Tam się pewnie można lepiej obłowić. Chcę jednak zarabiać na tym, co jest moją pasją i co mnie rozwija. Mam wielkie szczęście, że są ludzie, którym się podoba moja praca, więc dalej działam. Kolejne efekty już wkrótce.

Więcej o:
Copyright © Agora SA