Maciej Kawulski, właściciel KSW: Nie myślę o sprzedaży KSW, ale poszukujemy inwestorów [ROZMOWA]

Debiut w klatce, reżyserowanie filmu i dalekie podróże, czyli Maciej Kawulski jakiego nie znacie. - Uznaliśmy, że nadszedł już czas, aby MMA trafiło na duży ekran - mówi właściciel KSW w rozmowie ze Sport.pl. Relację z sobotniej gali KSW 45 "The return to Wembley" będziecie mogli śledzić na Sport.pl. Początek imprezy już o godz. 19.

Antoni Partum: Czy gala KSW 45 „The return to Wembley” jest kierowana dla Polaków mieszkających na Wyspach?
Maciej Kawulski: - Oczywiście, że Anglia podobnie jak Irlandia to miejsca, które chętnie odwiedzamy, bo są zamieszkałe przez wielu Polaków. Zwróć uwagę, że na karcie walk sobotniej gali jest aż pięciu Anglików [Philip De Fries, Alfie Davis, Scott Askham, James McSweeney, Jamie Sloane], bo pragniemy również zaktywizować społeczność lokalną. Ale prawda jest taka, że nasza gala na Wembley – ze względu na wysoki poziom sportowy - powinna zainteresować każdego, kto ma się za fana MMA, albo po prostu szuka dobrej rozrywki.

Trzy lata temu robiliście już galę na hali Wembley. Czy to znacząco ułatwiło wam organizację tegorocznej imprezy?
- Tak. Jestem zadowolony z tego jak przebiega produkcja gali w Londynie. Ale zawsze powrót na tę samą halę jest prostszy. Cała logistyka została już wykonana trzy lata temu, teraz trzeba było wszystko tylko nieco odświeżyć. Organizacja gali przebiega bardzo sprawnie.

Jak bardzo zmieniło się KSW od waszego ostatniego pobytu w Anglii?
- Cały czas się prężnie rozwijamy. Wszystko jest na coraz wyższym poziomie: organizacyjnym, finansowym i sportowym. Zatrudniamy coraz więcej osób. A z drugiej strony, pasja jaką darzymy naszą robotę się nie zmienia. Jak oglądam walki spod klatki, to czuję, że zajawka nam w ogóle nie znika. I to nas napędza do rozwoju.

Czy to możliwe, że kiedyś sprzedacie KSW?
- W tym biznesie nie ma rzeczy niemożliwych. Ale całkowita sprzedaż KSW byłaby trudna, ponieważ jesteśmy osobami, które wierzą w to, co robią. I to głęboko wierzą. Dlatego wciąż myślimy o rozwoju KSW. Jesteśmy jednak w trakcie poszukiwania inwestorów, którzy byliby w stanie znacząco rozwinąć nasz projekt, szczególnie poza granicami Polski.

Ale o całkowitej sprzedaży teraz nie myślę. Klucz do sukcesu polega na tym, że nigdy nie traktowałem tego jak zwykłej roboty. To ciągle mnie jara. Żyjemy w świecie durnych stereotypów, że jeżeli coś jest przyjemne, to nie może być pracą. A jeśli coś jest nieprzyjemne, to pewnie jest pracą. A my znaleźliśmy taką przestrzeń, w której łączysz pasję z zarabianiem pieniędzy.

W styczniu w kinach ma mieć premierę wasz film „Underdog”. Skąd taki pomysł?
- Uznaliśmy, że nadszedł już czas, aby MMA trafiło na duży ekran.

Co to będzie za film?
- Fabuła, w dużej mierze, oparta jest na prawdziwych historiach, często sytuacjach z naszego życia. Scenariusz jest rzeczywistym obrazem świata MMA, zawiera prawdę o tej branży. Ale film nie będzie tylko o napieprzaniu się w klatkach, ale również o rywalizacji, przyjaźni i o miłości. O życiu.

Kto jest reżyserem?
- Ja. Uznałem, że spróbuję. Choć muszę zaznaczyć, że scenariusz był pisany kolektywnie, bo przecież nie mam doświadczenia filmowego w budowaniu rytmiki i dramaturgii filmu w stu minutowej fabule. Dlatego scenariusz był przygotowany przez kilka osób, m.in. Mariusza Kuczewskiego, który jest doświadczonym scenarzystą. Ale historia i postacie były wymyślane przeze mnie oraz Tomasza Mandesa.

Trudno było się wcielić w rolę reżysera?
- Nie miałem z tym większych kłopotów. Nie chodzi o to, że czuje się wielkim panem reżyserem, ale jednak mam pewne doświadczenie w tej materii. Od kilkunastu lat tworzymy KSW, wymyślamy i reżyserujemy nasze show. Plan zdjęciowy i kamery to dla mnie naturalne środowisko. Głęboko wierzę, że ten film zostanie pozytywnie odebrany. A jakość produkcji na pewno będzie wysoka.

Większość kibiców ma ciebie po prostu za sprawnego biznesmena. Ale w twoim życiu dzieje się o wiele więcej. Kiedyś sam walczyłeś w oktagonie, później zacząłeś organizować gale, teraz robisz film. A przecież pasjonują ciebie także podróże. I to dalekie podróże...
- Lubiłem się bić, ale teraz przyjemność sprawia mi patrzenie, jak walczą inni. I choć wygrałem swoją jedyną walkę w klatce, to chyba MMA zyskało na tym, że to ja organizuję gale, a nie się na nich biję (śmiech).

Podróżowanie? To prawda, kocham wyjeżdżać gdzieś daleko, zresetować się, zmienić perspektywę, ale nie jestem typowym podróżnikiem, który każdą wolną chwilę spędza w odległych zakątkach świata. I częściej siada na wielbłądzie niż za kółkiem. Żaden ze mnie Tony Halik.

A jednak amazońskie dżungle zwiedziłeś. W podcaście ”Czerwona kartka” przyznałeś się także do picia ayahuasci [rytualny indiański psychodelik zażywany w formie napoju. Traktowany także jako środek terapeutyczno-medyczny]. Niecodzienne wyznanie.
- I znowu wracamy do stereotypów, że jak ktoś się zajmuje MMA, to musi być twardzielem. A jak jest reżyserem, to musi być nieco zniewieściały i bardzo wrażliwy. Ale żyjemy w świecie, gdzie promotor może być płaczusiem, a reżyser czasami potrafi przyłożyć. I dlatego też nie uważam, że promotor MMA nie może mówić o takich rzeczach jak ayahuasca. Mam gdzieś, co inni o mnie pomyślą. Byłem po prostu ciekaw medycznych zastosowań ayahuasci. Nie czuję się jej ćpunem. Zainteresowała mnie pradawna peruwiańska medycyna i pojechałem jej doświadczać do miejsca, gdzie powstała. I zapewniam, że w dużej mierze jest bardziej prawdziwą i naturalną medycyną niż ta syntetyczna, którą lekarze serwują nam i naszym dzieciom. Nasza rozmowa z Redem zboczyła na ten temat, to było spontaniczne. Nie był to żaden zaplanowany coming out. Interesuję się rzeczami, o których nasza cywilizacja zdążyła zapomnieć, choć leżą u podnóża jej rozwoju. Ale teraz w pełni skupiam się na gali w w Londynie, żeby znowu rozgrzać to miasto do czerwoności. I czuję, że znowu nam się to uda.
***
Damian Janikowski. Spartańskie warunki kształtują charakter, czyli jak były zapaśnik podbija świat MMA

KSW 45. O której godzinie? [KARTA WALK]

Więcej o:
Copyright © Agora SA