NBA. Szalona końcówka meczu Wizards - Clippers, Gortat musiał rzucać na zwycięstwo

Washington Wizards przegrali z Los Angeles Clippers 112:113. Marcin Gortat rzucił dziewięć punktów, miał osiem zbiórek i cztery asysty.

Kontrowersyjne ostatnie dwie sekundy

Wizards mieli szansę na akcję na zwycięstwo, gdy na zegarze było 1,2 sekundy. Trener Scott Brooks rozrysował akcję, w której Bradley Beal miał dostać piłkę w rogu boiska i oddać rzut. I wszystko poszło niemal zgodnie z planem. Beal piłkę dostał gdzie miał dostać, zrobił zwód, rzucił, a piłka wpadła do kosza. Z tym że po czasie. Po protestach graczy Wizards zanalizowano powtórkę wideo i okazało się, że zegar ruszył zanim Beal w ogóle dotknął piłkę. Na nagraniu nie było widać, by dotykał jej wcześniej DeAndre Jordan.

Sędziowie nakazali powtórne rozegranie akcji. Ale sytuacja stała się dla Wizards niekorzystna. Po pierwsze, Clippers wiedzieli, jaki jest plan rywali. A po drugie, sędziowie nakazali wznowienie z innego miejsca, dużo bliżej linii końcowej, przez co Tomas Satoransky nie miał zbyt wielu opcji na dogranie. Clippers dobrze odcięli strzelców, wolny był tylko Gortat, który zdążył oddać rzut z daleka, piłka doleciała do obręczy, ale do kosza nie miała szans wpaść.

-To jakiś szalony przepis, ale nic nie mogliśmy z tym zrobić. Dostaliśmy mniej czasu, wznawialiśmy grę z innego miejsca, a oni wiedzieli już, jaki mamy pomysł, więc musieliśmy coś zmienić. Ten przepis jest bez sensu - mówił rozczarowany Beal. Co ciekawe, jak wyjaśniano po meczu, sędziowie popełnili błąd. na korzyść Wizards. - W przypadku awarii lub błędu zegara w sytuacji jak ta mamy określoną procedurę. I w tym wypadku na zegarze powinno pozostać 0,1 sekundy, a nie 1,1 sekundy - wyjaśniał arbiter Bill Spooner.

Porażka na własne życzenie

Wizards z Clippers przegrali jednak nie przez decyzje sędziowskie z samej końcówki, ale po własnych błędach. Na minutę przed końcem meczu mieli cztery punkty zaliczki po punktach Iana Mahinmiego, a 51 sekund przed końcem dostali szansę na powiększenie przewagi z linii rzutów wolnych do sześciu punktów, bo faulowany był Satoransky. Czeski rozgrywający spudłował jednak obie próby, a Clippers poczuli krew.

Najpierw dwa rzuty wolne trafił Lue Williams, a potem "trójkę" na 12 sekund przed końcem dołożył Austin Rivers i zrobiło się 110:109 dla Clippers. Wizards wyszli jednak znów na prowadzenie dzięki dobrej dwójkowej akcji Beala z Gortatem. Polak podawał, Amerykanin zakończył akcję spod kosza i dorzucił jeszcze punkt z linii rzutów wolnych. Było 112:110 dla Wizards, ale na zegarze było jeszcze 8 sekund do końca meczu.

Clippers oddali piłkę w ręce Lue Williamsa, który zakręcił Bealem i trafił za trzy punkty na 1,2 sekundy przed końcem. 113:112 dla Clippers.

Williams okazał się katem Wizards. Rezerwowy Clippers rzucił aż 35 punktów, trafiając 11 z 20 rzutów z gry. Miał też osiem asyst i tylko jedną stratę. Gdy był na parkiecie, Clippers wygrali ten fragment meczu różnicą 14 punktów. 25 punktów dla Clippers dorzucił wracający po kontuzji Danilo Gallinari.

27 punktów dla Wizards rzucił Otto Porter, 25 miał Bradley Beal, a 22 dołożył Mike Scott.

Zmarnowana szansa Wizards

Washington Wizards mieli niemal wszystkie atuty w ręku, by wygrać trzeci mecz z rzędu i jednocześnie przełamać fatalną passę z Clippers, których w Los Angeles nie są w stanie pokonać od dziewięciu sezonów. W tym roku szansa była na to spora, bo gospodarze przystępowali do meczu mocno osłabieni, a przed meczem z Wizards przegrali cztery kolejne spotkania.

Kontuzjowany był ich największy gwiazdor Blake Griffin, a także dwaj kluczowi rozgrywający - Patrick Beverly, który ma już sezon z głowy, oraz Milos Teodosic, który czeka na zielone światło na powrót do gry, a Gallinari dopiero łapie rytm po swoim urazie.

Wizards dobrze zaczęli mecz, rzucili 13 pierwszych punktów, ale potem przestali bronić i pierwszą kwartę przegrali 27:30. Gdyby nie przebudzenie Beala w trzeciej kwarcie i strzelecka seria Scotta w czwartej kwarcie, zespół z Waszyngtonu nawet cienia szans by nie miał.

Jak zagrał Gortat?

Dla polskiego środkowego mecz zaczął się przedziwnie. Jeszcze dobrze nie ruszył zegar, a Gortat miał na swoim koncie przewinienie. Sędzia uznał, że przy wznowieniu gry Polak faulował DeAndre Jordana. Taką decyzją byli zaskoczeni wszyscy na parkiecie.

Gortata zagrał w sumie 24 minuty, grą pod koszem po równo podzielił się ze swoim zmiennikiem Ianem Mahinmim. Trafił cztery z sześciu rzutów z gry. Mecz zaczął od dwóch celnych rzutów spod kosza, kolejne punkty dołożył w drugiej połowie. W sumie miał ich dziewięć. Do tego doszło osiem zbiórek (dwie w ataku) oraz cztery asysty i blok. Gortat miał też aż cztery straty. Jego zmiennik zakończył mecz z 14 punktami, trzema asystami, dwoma zbiórkami, blokiem i czterema faulami.

Wizards czekają na Walla

John Wall wciąż leczy kontuzjowane kolano. Lider Washington Wizards zaczął już treningi z zespołem, ale lekarze jeszcze wstrzymują jego powrót do gry. A bez niego Wizards wiedzie się średnio. Sobotni mecz był ósmym bez Walla i zespół z Waszyngtonu wygrał tylko cztery z nich.

W buty Walla próbują wejść Tim Frazier i Tomas Satoransky, ale brak energetycznej "jedynki", która napędza kontrataki i jest w stanie dobrze wykorzystywać zasłony Gortata jest nazbyt widoczny. Ciężar bycia liderem próbuje na siebie brać Beal i w trzech ostatnich meczach zaczyna mu to wychodzić. To on rozprawił się z Portland Trail Blazers rzucając 51 punktów, był najlepszym strzelcem z Phoenix Suns, a w sobotę zaczął co prawda kiepsko (dwa punkty w pierwszej połowie), ale w końcówce to on niemal wygrał mecz dla Wizards.

Co dalej przed Gortatem i spółką?

Wizards we wtorek kończą pięciomeczową serię wyjazdową z Brooklyn Nets, którzy ostatnie dni spędzili w Meksyku, gdzie grali z Oklahoma City Thunder i Miami Heat, a w międzyczasie dokonali wymiany z Philadelphia 76ers, w której pozyskali podkoszowego Jahlila Okafora.

Później przed Wizards seria czterech meczów przed własną publicznością. W dziewięć dni zagrają kolejno z Memphis Grizzlies, LA Clippers, Cleveland Cavaliers i New Orleans Pelicans.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.