W Pucharze Świata 2017/2018 jesteśmy już po czterech weekendach, w czasie których rozegrano cztery indywidualne oraz dwa drużynowe konkursy. Polacy najlepiej prezentowali się w czasie wiślańskiej inauguracji, gdzie udało się wywalczyć drużynowe podium i drugie miejsce Kamila Stocha. W Kuusamo i w rosyjskim Niżnym Tagile nie było już tak dobrze, bo biało-czerwoni pięć razy wskakiwali do "top 10", a najlepiej spisał się Stoch, który w drugim konkursie w Rosji był siódmy.
Wśród wielu komentarzy zaczęły się pojawiać głosy, że Polska jest źle przygotowana do sezonu, co może oznaczać wielkie kłopoty w bardzo ważnym, bo olimpijskim sezonie. Wśród licznych komentarzy można nawet przeczytać, że zeszłoroczne sukcesy Polaków były tylko wypadkiem przy pracy, a teraz nasi skoczkowie wracają na "swój poziom".
Pamięć jest krótka i ułomna. Wszyscy doskonale pamiętamy sukcesy, a porażki i potknięcia wypierane są przez nasz mózg. Poprzedniej zimy podopieczni Stefana Horngachera faktycznie wspięli się na wyżyny swoich możliwości, o czym świadczy wygranie Pucharu Narodów i drużynowe złoto na mistrzostwach świata w Lahti. Wydaje się jednak, że kibice zapomnieli już o tym, że sam początek zimowej rywalizacji wcale nie był tak bardzo udany, jak może się to wydawać. Oczywiście od początku sezonu świetnie prezentował się Maciej Kot, który nie wypadał z dziesiątki, ale reszta Polaków skakała w kratkę.
Polacy wcale nie skaczą gorzej niż rok temu o tej porze. Widać w porównaniu osiągnięć z pierwszych czterech indywidualnych konkursów w sezonie 2016/2017 oraz 2017/2018. Jak na dłoni widać, że faktycznie Maciej Kot prezentuje się słabiej niż w poprzednim sezonie, ale tacy skoczkowie, jak Kamil Stoch, Dawid Kubacki czy Piotr Żyła wyglądają nawet lepiej niż rok temu. Niemal na takim samym poziomie skacze też Stefan Hula, którego średnia pozycja właściwie nie różni się od tej z poprzedniego sezonu.
Maciej Kot:
2016/2017: 5, 8, 5, 5 - średnia pozycja - 5,75
2017/2018: 19, 16, 20, 8 - średnia pozycja - 15,75
Kamil Stoch:
2016/2017: 26, 22, 4, 4 - średnia pozycja - 14
2017/2018: 2, 20, 15, 7 - średnia pozycja - 11
Dawid Kubacki:
2016/2017: 16, 14, 13, 12 - średnia pozycja - 13,75
2017/2018: 10, 8, 11, 19 - średnia pozycja - 12
Stefan Hula:
2016/2017: 27, 31, 18, 18 - średnia pozycja - 23,5
2017/2018: 7, 21, 27,40 - średnia pozycja - 23,75
Piotr Żyła:
2016/2017: 17, 11, 20, 16 - średnia pozycja - 16
2017/2018: 7, 11, 10, 16 - średnia pozycja - 11
Warto również dodać, że bardzo pozytywnym aspektem są także punkty zdobywane przez Jakuba Wolnego, który zaliczył małą serię trzech konkursów z awansem do najlepszej trzydziestki. Może nie było to zdobywanie punktów lecz ciułanie punkcików, ale dla tego 22-letniego zawodnika, który niemal dwa lata swojej kariery stracił przez poważną kontuzje kolana, to bardzo ważny moment pokazujący mu, że ogrom wykonanej pracy poszedł w dobrą stronę.
Część osób może teraz wysunąć argument, że 3 grudnia 2016 roku Polska w znakomitym stylu wygrała konkurs drużynowy na skoczni w Klingenthal, a w tym sezonie było "zaledwie" drugie miejsce i dopiero szóste w Kuusamo. Wypada się zgodzić, ale z drugiej strony trzeba przyznać, że w Norwegowie w pierwszych konkursach byli absolutnie poza zasięgiem, a gdyby nie dyskwalifikacja Piotra Żyły w Finlandii, to Polska powinna spokojnie wywalczyć drugie miejsce.
Można też zapytać, że skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest średnio? U naszych skoczków widać, że są dobrze przygotowani, ale brak odpowiednich automatyzmów nie pozwala na oddawanie dwóch równych skoków. Przykładowo Kamil Stoch na 27 oddanych tej zimy skoków 16 razy wchodził do czołowej dziesiątki, obok niego najrówniejszy był Dawid Kubacki, który 15 razy meldował się w "top 10" wszystkich serii w tym sezonie. To pokazuje, że Polacy ciągle są blisko czołówki, a stara zasada skoków narciarskich mówi, że budowanie stabilnej formy polega na zadomowieniu się w dziesiątce, potem w najlepszej szóstce, a stamtąd jest już tylko krok do wygrywania.
Po pierwszym weekendzie w Wiśle Stefan Horngacher był bardzo zadowolony z miejsc zajmowanych przez Polaków. Sprawiał jednak wrażenie trochę zaskoczonego tym, jak dobrze radzili sobie jego podopieczni. Austriak był bowiem świadomy, tego że tym razem postawił na wytrzymałość i budowanie formy na najważniejsze punkty tego sezonu. Właśnie dlatego Horngacher wspominał, że będzie zadowolony, jeśli jego skoczkowie zaczną skakać dobrze od Turnieju Czterech Skoczni.
Wybuch formy na początku stycznia i tak były przyjęty z dużą dozą strachu, bo wszyscy doskonale wiedzą, że utrzymanie świetnej dyspozycji aż do połowy lutego jest prawie niemożliwe. Największe triumfy w skokach święcą ci, którzy odpalają torpedy dopiero pod koniec stycznia, jak wielokrotnie robił to Adam Małysz. W zeszłym sezonie identycznie wyglądała dyspozycja Stefana Krafta. Niemniej jednak, żeby liczyć na eksplozję, trzeba mieć odpowiednią bazę już na początku miesiąca, a daje ją regularne pojawianie się w ścisłej czołówce zawodów.
W czasie najbliższego weekendu Puchar Świata wraca do Titisee-Neustadt, czyli na skocznie lubianą przez naszych zawodników. W sobotę odbędzie się konkurs drużynowy, w którym możemy liczyć na kolejne w sezonie podium, a w rywalizacji indywidualnej powinniśmy oczekiwać, że nasi skoczkowie znów całą ławą wejdą do drugiej serii, a dwóch/trzech biało-czerwonych znajdzie się w najlepszej dziesiątce, a jeden powalczy o podium.