Nanga Parbat. Jak udowodnić światu, że zdobyło się ośmiotysięcznik?

Elisabeth Revol w sobotę postawiła świat alpinizmu w osłupienie. Gdy trwała akcja ratunkowa na Nanga Parbat, niespodziewanie oświadczyła: wierzchołek osiągnęliśmy w czwartek. Czy da się udowodnić wejście na szczyt?

W historii zimowej eksploracji ośmiotysięczników trzydzieści wypraw zostało zorganizowanych na Nanga Parbat (8126 m n.p.m.), dziewiąty pod względem wysokości szczyt świata położony w Himalajach Zachodnich. Pierwszy raz o tej porze roku wierzchołek Nagiej Góry osiągnięto dopiero w lutym 2016 r. Na szczycie stanęli Włoch Simone Moro, Bask Alex Txikon i Pakistańczyk Muhammad Ali Sadpara.

W sezonie 2017/2018 r., na flance Diamir działał polsko francuski zespół. Francuzka Elisabeth Revol i Polak Tomasz Mackiewicz drogą Messner-Eisendle-Tomaseth planowali po raz drugi w historii złamać Nangę zimą. Wspinacze sprawnie darli do góry, choć wydawało się, że nie są dostatecznie zaaklimatyzowani, żeby myśleć o ataku szczytowym. W czwartek (25 stycznia 2018 r.) otworzyło się okno pogodowe. Postanowili spróbować. W piątek nad ranem polskiego czasu (26 stycznia 2018 r.) spłynęły tragiczne informacje. Revol przez telefon satelitarny poinformowała, że są w tarapatach, a „Czapkins” prawdopodobnie nie da rady schodzić.

Została zorganizowana akcja ratunkowa, o której przebiegu pisałem TUTAJ

Gdy Polacy, ryzykując życie szli po poszkodowanych drogą Kinshofera, Elisabeth Revol przez swojego wieloletniego partnera wspinaczkowego, Ludovica Giambiasego, oświadczyła: w czwartek stanęliśmy z Mackiewiczem na szczycie Nanga Parbat. Takiej deklaracji nikt się nie spodziewał.

Zapanowała dezorientacja. W środowisku górskim huczało od szeptów. Pojawiły się pytania: dlaczego Francuzka powiedziała o sukcesie dopiero w sobotę? Czy ma zdjęcie ze szczytu?

Himalaje i Karakorum to świat barwnych opowieści, choć nie zawsze prawdziwych. Jedni z obawy przed ostracyzmem kłamią, że spełnili marzenia, a drudzy, mimo bezdyskusyjnych tryumfów muszą stanąć na głowie, żeby przekonać niedowiarków o uczciwości.

Prostytutka z Alaski

Luty 1980 r. Himalaje. Na dach świata, Mount Everest (8848 m n.p.m.), wybierają się Polacy. Do tego czasu żaden człowiek nie stanął zimą na szczycie mierzącym ponad osiem tysięcy metrów. Panowało przekonanie, że o tej porze roku nie da się przeżyć na takiej wysokości. Biało-czerwoni lubią wyzwania, podjęli rękawicę.

Czoło nieba, w siarczystym mrozie, osiągają Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy. Dla tego pierwszego był to numer jeden na liście zdobytych w późniejszych latach wszystkich ośmiotysięczników.

Wspinacze z Polski musieli udowodnić, że tam byli. Ich wyczyn potwierdziło zabranie z wierzchołka zalaminowanej kartki papieru, na której zapisano numer telefonu do zamieszkałej na Alasce prostytutki Pat Rucker z komentarzem, że umawiający się z nią, nie pożałuje. Pamiątkę na górze pozostawił latem 1979 r. Ray Genet, który schodząc z Everestu, zginął.

Jeden z dwóch bohaterów powyższej historii, Krzysztof Wielicki, gdy wszedł samotnie na Nanga Parbat (8126 m n.pm.)  kompletując tym samym Koronę Himalajów i Karakorum (jest piątym człowiekiem w historii, który tego dokonał), znalazł na szczycie hak i kawałek chusty. Spakował trofeum do plecaka i zaczął schodzić.

Opowiadając o sukcesie i pokazując znalezisko na jednym z festiwali górskich, nie spodziewał się głosu z widowni informującego o prawie własności. Artefakty należały do austriackiego himalaisty, Roberta Schauera, który zostawił je na Nandze w 1976 r. Wówczas w zespole z Hannsem Schellem, Hilmarem Sturmem i Siegfriedem Gimplem poprowadzili nową linię na południowo-zachodniej ścianie (słynna grań Mazeno). To popularna do dziś „Droga Schella”.

„Wanda,  ja ci, k...a, i tak nie wierzę”

Opowieści o rzekomych sukcesach osiąganych w strefie śmierci, to często stek bzdur.

Kłamstwo udowodniono m.in. Koreance Oh Eun-Sun. Twierdziła, że stanęła w 2009 r. na Kanczendzondze (8586 m n.p.m.). Jako dowód pokazała zdjęcie, ale szybko je zakwestionowano, ponieważ widoczne były skały, a w dniu rzekomego wejścia, na szczycie było biało od śniegu szczelnie zakrywającego wszystkie formacje skalne. Miss Oh gubiła się też w zeznaniach dotyczących butli tlenowych. Zapytana o ich obecność stanowczo zaprzeczyła, że jakiekolwiek znajdowały się tego dnia na wierzchołku. Pogrążyły ją opinie zakończonych sukcesem ekspedycji ruszających po niej – ich reprezentanci zbiorniki widzieli. Wejścia nie uznano, co poskutkowało zabraniem tytułu pierwszej kobiety na świecie posiadającej w cv koronę Himalajów i Karakorum.

Głośnym echem odbiło się też zachowanie Christiana Stangla, który miał stanąć na szczycie K2 (8611 m n.p.m.) w sierpniu 2010 r. Austriak swoim zachowaniem niejako zadziwił świat, ponieważ wcześniej uchodził za krystalicznego alpinistę, którego cechowała niesamowita szybkość (w niecałe 17 godzin wszedł na Mount Everest). Okazało się, że fotografia służąca, jako „dowodówka” została wykonana w obozie III, a nie na szczycie. Później powiedział, że zawrócił, bo nie chciał zginąć, a jeszcze większym lękiem napawało go przyznanie się do porażki. Skłamałem – przyznał.

Manipulacje faktami zarzucano również Wandzie Rutkiewicz. W 1991 r., samotnie, kontuzjowana zdobyła Annapurnę (8091 m n.p.m.) południową ścianą. Wejście było dyskusyjne, ponieważ w połowie drogi spadły na nią kamienie, raniąc ją. Kierownik wyprawy, Krzysztof Wielicki kazał jej zawrócić, bo przez to, że nie była sprawna w stu procentach, ryzykowała. Polka stanowczo odmówiła. Była gotowa zapłacić najwyższą cenę, byle tylko wejść na szczyt. Często mówiła, że „życie smakuje najlepiej wtedy, gdy można je stracić”.

Po dotarciu na wierzchołek zmogło ją, została zmuszona do biwaku w kopule szczytowej dziesiątej pod względem wysokości góry ziemi. Gdy wróciła do ojczyzny, załamała się słysząc, że nie wszyscy jej ufają. Zebrała się komisja Polskiego Związku Alpinizmu, która na podstawie przedstawionych przez Rutkiewicz zdjęć uznała, że fotografia została wykonana na szczycie Annapurny.

- Byłem w składzie komisji orzekającej o osiągnięciu Wandzi. Dysponowała zdjęciem i choć niewyraźnym, to świadczącym bez wątpienia, że zostało wykonane tam, gdzie mówiła – wspomina w rozmowie ze Sport.pl Janusz Majer, kierownik wielu wypraw w Himalaje i Karakorum, szef programu Polski Himalaizm Zimowy.

Odetchnęła, ale nie na długo.

 „Wanda, uznaliśmy, że weszłaś, ale ja ci, k…a, nie wierzę” – usłyszała od Krzysztofa Wielickiego. Wiedziała, że nie jest lubiana przez polskich himalaistów, ale to zdanie, połączone z wcześniejszymi pomówieniami, zwaliło ja z nóg.

Słowo droższe od pieniędzy

W czasie złotej ery polskiego himalaizmu narodziła się tradycja honoru. To on był największą wartością. Jeśli alpinista mówił, że zdobył daną górę – nie kwestionowano tego. Przypadków, kiedy zbierała się komisja weryfikacyjna, było niewiele, a jeśli już do takich sytuacji dochodziło, to w uzasadnionych przypadkach.

Cytowany wcześniej Wielicki powiedział w jednym z wywiadów, że jeśli ktoś oszukuje, twierdząc, że był na danej górze, to nie jego problem, a kłamiącego. To krętacz będzie się męczył ze swoim sumieniem do końca życia, a nie ja – trafnie zauważył.

Jeśli Elisabeth Revol twierdzi, że wraz z Tomaszem Mackiewiczem zdobyli Nanga Parbat, to znaczy, że tak było. Czemu nie poinformowała o tym wcześniej? Być może nie miała siły o tym myśleć. Ratowała siebie i partnera.

- Ufam, że tam byli. Ludzie małej wiary muszą poczekać, aż Elisabeth wyzdrowieje. Może posiada jakieś zdjęcie? Na pewno napisze raport podsumowujący działalność górską i on powinien być wiążący – komentuje Janusz Majer.

XXI wiek stworzył nowe możliwości dokumentacji wypraw. Dysponujemy smartfonami, lokalizatorami GPS, jakościowymi aparatami fotograficznymi. Możliwości jest wiele. Pokonaną drogę bez problemu można na bieżąco pokazywać światu. Tak było z trackerem Adama Bieleckiego podczas akcji ratunkowej po Mackiewicza i Revol. Trasę, którą z oszałamiającą prędkością pokonał Lodowy Wojownik z Tychów, śledziło na żywo dziesięć tysięcy osób.

Nie wiem, czy Revol miała ze sobą urządzenie, ale jeśli tak, to z pewnością przedstawi zapis z niego.  Wierzę, że mówi prawdę. To nie była komercyjna wyprawa. Wspinało się dwoje przyjaciół, dla których Nanga Parbat była czymś więcej, niż szczytem do zdobycia. Dla Revol była to trzecia wizyta u jej podnóży, dla Mackiewicza siódma, a dla obojga – z pewnością ostatnia. Francuzka zadeklarowała, że będzie dalej się wspinać, ale nigdy nie wróci na jej zbocza. „Czapkins” poświęcił jej osiem lat życia. Napędzała go i pozwalała marzyć, była górą, którą kochał. Za miłość do niej zapłacił najwyższą cenę, ale zrealizował to, co sobie założył.

A z lokalizatorami jest tak, że nie można polegać na nich w stu procentach. Potrafią przekłamywać pozycję o nawet dwieście metrów, co w himalaizmie ma kluczowe znaczenie. Pierwszy raz zimą wierzchołek Nagiej Góry osiągnięto dopiero w lutym 2016 r. Na szczycie stanęli Włoch Simone Moro, Bask Alex Txikon i Pakistańczyk Muhammad Ali Sadpara. Mackiewicz długo kwestionował osiągnięcie zespołu argumentując, że zapis trackera Txikona wskazywał pozycję poniżej szczytu. Wejście uznano.

Polak nie wierzył w sukces międzynarodowego zespołu, a dziś wielu nie wierzy Elisabeth Revol. Paradoks.

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.