Red Bull na skrzydłach

- Jeśli komuś wydaje się, że mistrzostwa świata Red Bull Air Race, ze sportem mają niewiele wspólnego, powinien posłuchać drugiego na mecie inauguracji w Abu Zabi Paula Bonhomme'a - pisze korespondent Sport.pl i ?Gazety Wyborczej? w Abu Zabi Łukasz Cegliński

Brytyjczyk, który poza ściganiem się w Red Bull Air Race pilotuje rejsowe jumbo jety, ma 45 lat, starannie obcięte włosy przyprószone siwizną i przypomina raczej kandydata do głównej roli w kolejnej ekranizacji przygód Jamesa Bonda niż uczestnika "wariackich" zawodów. Jednak jego wywód na konferencji prasowej na temat specyfiki trasy, charakterystyki nawrotów i takiego sposobu pilotowania, który przynosi zyski na poszczególnych bramkach najbardziej przypominał raczej kierowcę Formuły 1 walczącego o ułamki sekund.

Red Bull Air Race ma sporo wspólnego z F1 - choćby to, że superlekkie (ważą do 600 kg) i bardzo szybkie (latają z prędkością ponad 400 km/h) samoloty produkowane na zamówienie mają za sterami najlepszych pilotów świata. Część z nich ma za sobą udaną karierę w akrobacjach samolotowych, część pracuje w liniach lotniczych, kilku ma za sobą służbę w siłach powietrznych. Debiutujący w tym roku Australijczyk Matt Hall sześć lat temu, jako pilot australijskiego wojska, brał udział w wojnie w Iraku.

15 śmiałków

Uczestników Red Bull Air Race, którzy w tym sezonie biorą udział w sześciu wyścigach w różnych zakątkach świata, jest 15. Wyścigi to zresztą nazwa umowna, bo zawody polegają na kolejnych indywidualnych przelotach na czas, a nie bezpośredniej rywalizacji - najsłabsi odpadają do momentu, kiedy zostanie czwórka najszybszych pilotów. Oni przystępują do ostatecznej rozgrywki - w sobotę nad wodami Zatoki Perskiej, tuż przy znanej ze zdjęć bankowej dzielnicy Abu Zabi, najlepszy był broniący tytułu Austriak Hannes Arch. Za nim był Bonhomme, a trzecie miejsce zajął przypominający z aparycji Alaina Prosta, nieco ekscentryczny jeśli chodzi o sposób latania i zachowanie na ziemi, Francuz z grecko-rosyjskimi korzeniami Nicolas Ivanoff.

To oni najbardziej wyróżniali się w zawodach, gdzie liczy się umiejętne wykorzystywanie mocy maszyny, ale i precyzja (przy przelotach wewnątrz szerokich na 13 metrów bramkach) oraz wytrzymałość, bo przeciążenia dochodzą aż do 12 g! Pokonanie trasy długości ok. 5 km zajmowało najlepszym pilotom mniej niż półtorej minuty.

400 km/h, a jednak nuda?

Oglądanie kilkudniowych zawodów (dwudniowe treningi zaczynają się już we wtorek) jest ciekawe, ale i... nużące. Kolejne przeloty są bliźniaczo podobne, a widowiskowe ścinanie pylonów z powietrznych bramek z biegiem czasu zdarza się coraz rzadziej. Atrakcyjniejsze wydają się prawdziwe wyścigi najnowszej serii Aero GP - tam piloci rywalizują jednocześnie na torze wytyczonym np. nad rzeką. W takiej pogoni liczy się głównie prędkość. To wyścig między pilotami, w którym czas nie jest już tak ważny.

To jednak Red Bull Air Race jest najbardziej prestiżową serią na świecie. Ale, co ciekawe, nie każdy pilot ma sponsora, którego nazwa widoczna jest na kadłubie. Część ekip finansowana jest ze zbiorczej puli, do której trafiają zyski ze sprzedaży biletów, praw telewizyjnych, wpłat od strategicznych sponsorów (np. Red Bull czy Audi), czy opłat wnoszonych przez miasta organizujące zawody (kanadyjskie Ontario płaci np. 3 mln dolarów).

Finansowych nagród za mistrzostwo jednak nie ma. Ale, sądząc po zaangażowaniu pilotów, prestiż też jest w cenie.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.