Zamach na autokar z drużyną krykietową ?
- Fala pocisków uderzyła w autobus, obok coś eksplodowało. Zawodnicy padli na ziemię, krzycząc jeden do drugiego, że zostali trafieni. Wyglądało na to, że nikt nas nie osłaniał - opowiada trener Sri Lanki.
We wtorek, przez kilka przerażających minut drużyna krykietu ze Sri Lanki leżała bez nadziei, pod ostrzałem grupy terrorystów uzbrojonej w karabiny, granaty i rakiety. Napastnicy przygotowali zasadzkę, kiedy krykieciści mieli się udać na stadion Lahore, aby rozegrać mecz z Pakistanem.
Podczas strzelaniny zginęło sześciu policjantów i kierowca, rannych zostało siedmiu zawodników, sędzia i jeden z trenerów Sri Lanki.
Po tym wydarzeniu inne drużyny odmówiły gry w Pakistanie w strachu przed szalejącymi islamskimi fanatykami
- Zawodnicy rano mówili, że czują się dobrze i w normalny sposób przygotowywali się do meczu. Hotel opuściliśmy o 8.30, nasz konwój składał się z policyjnych jeepów, motocykli i ambulansu - omówi trener.
Kumar Sangakkara mówił o zakupach po meczu, Jayawardene denerwował się, że jego żona nie odbiera telefonu, Bayliss próbował spać, bo bolała go głowa, inni śmiali się i żartowali.
Kiedy zbliżali się do stadionu dwie eksplozje i grad pocisków wstrząsnęły konwojem. Tillakaratne Dilshan, zawodnik, który siedział na swoim tradycyjnym przedmeczowym miejscu, zobaczył zbliżające się do nich dwa białe samochody. Z jednego wychylił się człowiek i zaczął strzelać, z drugiego wyszło dwóch napastników, którzy przyłączyli się do niego.
- Zacząłem krzyczeć: "Strzelają do nas, wszyscy na ziemię" - opowiada Dilshan.
Inni zawodnicy na początku pomyśleli, że ktoś odpalił sztuczne ognie.
- Nasza pierwsza myśl, to wyjść z autokaru i zobaczyć co to za hałas i dlaczego stoimy - mówi Sangakkara.
Wtedy Jayawardene wyjrzał za okno i zobaczył dwóch policjantów, którzy starali się uciec przed kulami, później obaj upadli.
- Atakujacych było od 10 do 12. Niektórzy stali na drodze i strzelali do policjantów, inni podbiegli na znajdujące się nieopodal rondo i stamtąd celowali, ostatnia grupa starała się zajść konwój od tyłu. To byli młodzi mężczyźni. Jeden wystrzelił rakietę, ale chybił. Dwaj inni rzucili granaty, ale również nie trafili- opowiada Mehar Khalil, kierowca autokaru.
Zawodnicy i trener upadli na ziemię, próbowali się ukryć w przejściu między fotelami.
- Po tym słyszeliśmy już tylko strzały, które trafiały w autobus oraz eksplozje. Widzieliśmy również kule, wbijające się w siedzenia. Nie wiedzieliśmy, z której strony nas atakują - mówią Sangakkara i Jayawardene.
- Nie panikowaliśmy, nawet kiedy kule spadały koło nas. Wszyscy zachowali spokój i byli bardzo cicho. Można było słyszeć tylko rozmowy "Dostałem", "Ja też", "Ja również" - mówią zawodnicy.
Kule wpadały do autobusu, na siedzeniach nie było nikogo, wszyscy leżeli w przejściu.
- Jayawardene poczuł, że jego nogi drętwieją. Kula trafiła go w kostkę. Paranavithana dostał w klatkę piersiową, zaczął coś mamrotać. Sangakkara słuchał jak kule przelatują obok jego głowy. Dostał w ramię. Leżącęgo obok niego Thilana Samaraweera trafiono w nogę - opowiadają krykieciści
Według zawodników strzelanina trwała i trwała, a nie było słychać, aby ktoś starał się bronić ich przed terrorystami. Nie było żadnych strzałów policji.
- Nie byli pod presją, nikt w nich nie strzelał - mówi Jayawardene.
Wielu z krykiecistów mówiło wtedy, że to koniec.
- Czułem, że moje życie się kończy. Myślałem, że trafią w końcu we mnie albo wysadzą autobus - opowiada Dilshan.
Kierowca autokaru zareagował, ruszył i przejechał pomiędzy samochodami atakujących. Wszędzie słychać było świst kul. Autobus był cały we krwi. Później, zliczono na nim 35 dziur.
- We wszystkich siedzeniach były ślady po kulach. Gdybyśmy tam siedzieli, byłoby po nas - mówi Jayawardene
Władze prowincji Pendżab, którego stolicą jest Lahaur, zaoferowały nagrodę w wysokości 10 milionów rupii pakistańskich (125 tys. USD) za wszelkie informacje, które pozwoliłyby naprowadzić policję na ślady zamachowców.
Aresztowano kilku podejrzanych po zamachu w Lahaur - czytaj tutaj ?