Putin załatwił Rosjanom olimpiadę

- To jak cios nożem w plecy - mówią załamani Koreańczycy, którzy mieli najlepszą ofertę, ale przegrali z Rosjanami walkę o zimowe igrzyska olimpijskie w 2014 r.

Igrzyska za siedem lat odbędą się w Soczi - tak zdecydował wczoraj na sesji w Gwatemali Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Rosyjski kurort nad Morzem Czarnym słynący z tego, że dacze mieli tam radzieccy dygnitarze z Józefem Stalinem na czele, pokonał w ostatnim głosowaniu południowokoreańskie miasto Pyeong-Chang. Kandydaturę Soczi poparło 51 członków MKOl, Pyeong-Chang dostał 47 głosów. W pierwszej turze odpadł austriacki Salzburg.

Koreańczycy są załamani, bo kandydowali po raz drugi i znów przegrali o kilka głosów. W 2003 r. minimalnie lepsi byli Kanadyjczycy, który w 2010 r. zorganizują olimpiadę w Vancouver.

W powszechnej opinii Pyeong-Chang miał najlepszą ofertę - na przygotowania wydał przez siedem lat setki milionów dolarów, część obiektów jest już gotowa, dalsze 4 mld dol. miało być wpompowane w budowę superszybkiej kolei łączącej miasto ze stolicą Seulem. Koreańczycy od dawna byli chwaleni za starania. Świetnie wypadły próbne imprezy, czyli Puchar Świata w narciarstwie alpejskim i zawody snowboardowe. Na każdym kroku pokazywali, że chcą i potrafią. Ich ofertę zachwalał m.in. genialny włoski narciarz Alberto Tomba. Korea wyciągała też rękę do komunistycznej Północy - było więc chwytliwe hasło pojednania i występu pod wspólną flagą.

I co? I mimo perfekcyjnej oferty przegrali z Soczi, gdzie dziś nie ma ani jednego gotowego obiektu, a ekolodzy głośno protestują, że zawody narciarskie w parku narodowym zniszczą cały jego ekosystem. - To jak nóż w plecy. Nie rozumiem, zrobiliśmy wszystko, jak trzeba - mówił Jeon Yong-Kwan, jeden z szefów oferty Pyeong-Chang.

Koreańczycy nie rozumieją i płaczą, ale sprawa jest prosta - przegrali, bo zapomnieli, że o wyborze gospodarza igrzysk od dawna nie decydują już atuty sportowe, lecz lobbing i polityka.

Tę lekcję Rosjanie odrobili perfekcyjnie. Zamiast fachowca Tomby igrzyska reklamowała więc niemająca kompletnie nic wspólnego z zimą tenisistka Maria Szarapowa, która ma za to długie piękne nogi, a wynoszący 40 mln dol. budżet zamiast na budowę obiektów poszedł niemal w całości na lobbing. W nim prym wiódł energetyczny gigant Gazprom obiecujący na lewo i prawo milionowe inwestycje i... sponsorowanie Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. W niedzielę tłum 15 tysięcy Gwatemalczyków przeszedł na lotnisko, by zobaczyć lądowanie największego seryjnego samolotu świata An-124, który przywiózł ważące 120 ton lodowisko. Rosjanie przeprowadzili na nim ostatnią prezentację swojej oferty z udziałem m.in. mistrza olimpijskiego w łyżwiarstwie figurowym Jewgienija Pluszczenki. W Soczi temperatura w lutym rzadko spada poniżej 10 stopni, a góry leżą 100 km od miasta. - To nie problem. Na igrzyskach w Turynie było tak samo. W mieście tylko lodowisko, a reszta w górach - przekonywali Rosjanie.

Kropkę nad i postawił prezydent Władimir Putin, który przyleciał na głosowanie do Gwatemali prosto od George'a Busha. Przekonał członków MKOl, że w Soczi pod palmami zimą też jest pięknie, no i że Gazprom nie żartuje. Na koniec płomiennego przemówienia w trzech językach (po angielsku, hiszpańsku i francusku) powiedział: - Przyjedźcie do Soczi, naprawę warto.

MKOl posłuchał. Zimowe igrzyska po raz pierwszy odbędą się w Rosji. Gospodarze zapowiedzieli już, że na transformację miasta i budowę obiektów zamierzają wydać 12 mld dol.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.