Trening i konferencja Michaela Johnsona

Michael Johnson pokazał nielicznym widzom na stadionie AWF, jak szybko biega lekkoatleta wszech czasów. Wykonał sprint do nissana, którym jeszcze szybciej odjechał do hotelu. Na szczęście wcześniej pracowicie trenował z dziećmi.

Trening i konferencja Michaela Johnsona

Michael Johnson pokazał nielicznym widzom na stadionie AWF, jak szybko biega lekkoatleta wszech czasów. Wykonał sprint do nissana, którym jeszcze szybciej odjechał do hotelu. Na szczęście wcześniej pracowicie trenował z dziećmi.

Na początku było słowo od mistrza na konferencji prasowej w warszawskiej restauracji Champions, do której Michael Johnson, wysoki (185 cm), szczupły biegacz wkroczył przy owacji na stojąco. Polska jest jednym z miejsc, wybranym przez niego do startu podczas pożegnalnego tournee po świecie. Przez 40 minut dziennikarze porządnie wymaglowali kończącego karierę sportowca, a on nie obraził się nawet, że uparcie nazywany był Michaelem Jordanem.

Raz jednak zdenerwował się, gdy padło pytanie o domniemany kryzys lekkoatletyki w USA. - Jaki kryzys? - zapytał zdziwiony. Gdy usłyszał, w odpowiedzi, że padło takie stwierdzenie z ust Carla Lewisa wykrzyknął: - Carl Lewis! Lepiej polegać na własnym rozumie. Od dawna nie było Lewisa na żadnym mityngu, nie bywa nawet jako widz! - Johnson lekko podniósł głos, który dotąd brzmiał jednostajnie jak silnik diesla.

Potem biegacz przeniósł się szybko za pomocą terenowego nissana na drugi koniec Warszawy, na AWF. Wchodząc do hali im. Kusocińskiego, wyłożonej nową bieżnią, westchnął: - Wow!

Jako absolwenci tej uczelni poczuliśmy się dumni, że podobała mu się hala, ale zaraz potem usłyszeliśmy ciche pytanie trenera Clyde'a Harta, pełne szczerego zdziwienia: - Po tym się biega?

- Cóż, hala to zabytek - wyjaśniali trenerowi ludzie z Nike, organizującego Złotą Rundę. - Wybudowano ją w 1927 roku.

Na trening mistrza, na stadionie, najlepszy widok mieli robotnicy - przyglądając się z 15-metrowej wysokości dachu remontowanej Hali Gier. Pozostali chętni do podglądania, lub robienia zdjęć, mieli kłopoty. Johnson wchodząc na stadion AWF powiedział do ochrony: "No one behind the fence" - myśląc zapewne tylko o fotoreporterach, ponieważ po uważnym przyjrzeniu się pani z dzieckiem, zostawił ją w spokoju.

Choć unikał jak ognia widzów i dziennikarzy (ćwicząc na najdalszym fragmencie bieżni), udało nam się dostrzec, że biega superszybko, dynamicznie, nadal w charakterystyczny sposób tak odróżniający go od innych mistrzów bieżni. Mistrz trenował krótko. Przebiegł dwa razy po 200 m i sześć razy po 60, i długo się rozciągał. - Wiadomo, że nie jest to taki sam trening jak kiedyś. Ćwiczę najwyżej 70 procent tego co przed Sydney. Jestem jednak w świetnej formie - przyznał sprinter. - Czy nie szkoda mi kończyć kariery? Nie, wszystko już osiągnąłem co chciałem. Czas zacząć myśleć o innych sprawach.

Potem zajął się dziećmi, uczestnikami lekkoatletycznych Czwartków, które przyprowadził były mistrz Europy na 100 m Marian Woronin. Trening z dwoma UKS z Otwocka i Karczewa trwał około godziny. Składał się głównie z rozciągania mięśni, co zresztą robotnicy na dachu szybko podchwycili. Dzieci zainteresowane skłonami były trochę mniej. Ale potem było ciekawiej, bo zaczęły się biegi i przyspieszenia. Johnson prezentował jak należy truchtać, ale wielu młodzieńców będzie się chwaliło, że udało im się prześcignąć mistrza.

- Najbardziej to mi się podobały ćwiczenia Pana Mariana Woronina - mówiła 10-latka z Otwocka na pytanie co najbardziej podobało się jej na treningu z pięciokrotnym mistrzem olimpijskim i 9-krotnym mistrzem świata Michaelem Johnsonem. Starsze dzieci wracały z zajęć zachwycone. A Johnson dopiero wtedy pokazał prawdziwą klasę pokonując odcinek z bieżni do samochodu, którym równie szybko odjechał do hotelu.

Nie był to bowiem koniec jego obowiązków w stolicy. Godzinę później Johnson z całą świtą był już w Galerii Mokotów, gdzie w sklepie Nike rozdawał warszawiakom autografy (po jednym na głowę). Przez 30 minut wypisał dwa złote pisaki, rozdał około trzystu zdjęć, podpisywał się też na czapkach, koszulkach oraz ... kolcach Adidasa wyciągniętych nagle spod koszulki. Zostawił w sklepie swój złoty but (zdaniem sprzedawczyń nr 14), a otrzymał za to album o Polsce.

- My to lubimy, to jest strasznie fajne, ale nie codziennie - powiedział towarzyszący biegaczowi trener Clyde Hart, z trudem znoszący zmianę strefy czasowej.

Dziś o 10 rano Michael Johnson spotka się z parą prezydencką i podaruje Jolancie Kwaśniewskiej złote kolce z przeznaczeniem na cele charytatywne. Po południu będzie już w Gdańsku, gdzie pojutrze wystartuje w mityngu Balt 2001.

- Czy nie boi się Pan, że Gdańsk może być znów zalany przez powódź jak kilka dni temu?

- Nie, nie obawiam się tego. Umiem pływać - zapewnił Johnson.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.