W sobotę Saleta nie zaprezentował się standardowo: zabrakło zwykłego, czarującego uśmiechu, pojawiła się za to umiejętność zadawania ciosów. Przeciwnik Salety Ratko Drasković - z zadziwiającym jak na trzeciorzędnego boksera rekordem 23 zw., jedna porażka, do której doszła jeszcze przegrana z Polakiem - w dziesięciu rundach zadał trzy-cztery groźne uderzenia. Za każdym razem w charakterystyczny sposób z doskoku, zostawiając nogi z tyłu, trochę jak Cassius Clay w pierwszej walce z Sonnym Listonem w 1964. Tylko że Drasković nie jest Clayem. Nie trafiał albo trafiał niezbyt czysto. Saleta natomiast - choć w sposób sygnalizowany i niezbyt mocny, ale regularnie - wyprzedzał Jugosłowianina lewym prostym, nie pozwalał na ataki. I stopniowo przyspieszał. W końcu doszło do tego, że Saleta zadawał serie ciosów, co mu się dotąd bardzo rzadko zdarzało, Drasković broczył krwią z łuków brwiowych, a sędzia nie nadążał jej tamować. Sędzia nie wiedział - przerywać pojedynek co dziesięć sekund i wycierać bokserów, ring i siebie, czy machnąć na to wszystko ręką. - Walczyłem z pięściarzem, który chciał wygrać. Dlatego walka była ciekawa - powiedział Saleta. - Nie będę więcej boksował. To fajnie, że zapiszę się w pamięci tym pojedynkiem. O klasie boksera mówi jego ostatnia walka.
Do warszawskiego Torwaru, którego nie wypełniła siatkarska Liga Światowa, przyszło 5 tys. ludzi. Firma organizująca tę galę - KnockOut Promotions - rozdawała zaproszenia.
Na gali był prezes PZB Czesław Ptak. Czy to oznacza, że Polski Związek Bokserski doszedł do porozumienia ze Związkiem Boksu Zawodowego w Polsce i nie kwestionuje już prawa do przyznawania tytułu mistrza Polski przez ZBZ? - Jestem prezesem bokserskiego związku. Muszę wiedzieć, co się dzieje w boksie. Nie wycofaliśmy wniosku o delegalizację ZBZ. Ale prowadzimy rozmowy z promotorami związanymi z ZBZ. W poniedziałek obiecali przekazać mi propozycje kompromisu - powiedział Ptak.