Zapasy. Damian Janikowski: Na ME poniosła mnie ułańska fantazja

- Planowaliśmy, że na ME nie wystąpię. Ostatnio za dużo było tych startów. Nie posłuchałem trenera i pojechałem. W walce z Ormianinem poniosła mnie ułańska fantazja. Chciałem wygrać szybko i efektownie. No i się podpaliłem. Ale teraz forma rośnie. Stawiam, że dociągnę ją do MŚ. Fajnie by było sięgnąć po złoto - opowiada Sport.pl Damian Janikowski, brązowy medalista ostatnich igrzysk olimpijskich.

Kiedy nie rzuca rywalami na macie, jeździ na motorze, pływa z psem, podróżuje, gra w futbol amerykański, trenuje brazylijskie jiu-jitsu i rapuje. Damian Janikowski opowiedział Sport.pl o porażce na ME, przygotowaniach do MŚ, o tym, co sądzi o usunięciu zapasów z programu Igrzysk Olimpijskich i fatalnych warunkach, w których muszą trenować we Wrocławiu.

O zapasach...

Paweł Jeleniewski: Przygotowujesz się do MŚ w Budapeszcie. Na ME nie poszło ci najlepiej.

Damian Janikowski: Tak. Planowaliśmy, że na Mistrzostwach Europy nie wystartuję. Odpocznę, odbuduję się. Tak naprawdę dwa lata z rzędu brałem udział w MŚ, igrzyskach olimpijskich, ME. Przygotowywałem się na 110 proc. Człowiek nie jest maszyną i organizm podlega eksploatacji. Nie posłuchałem jednak trenera. Byłem pewien, że formę z tego sezonu "dowiozę" jeszcze do mistrzostw. Tam pokażę, udowodnię, że jestem najlepszy. Forma w sumie była, za to przy pierwszej walce znowu nie posłuchałem trenera. Poniosła mnie ułańska fantazja, chciałem szybko i efektownie zakończyć starcie z Ormianinem. Po pierwszej rundzie czułem się super, miałem przewagę, zdeklasowałem zawodnika. W drugiej rundzie małe potknięcie. W trzeciej, zamiast czekać do końca, "podpaliłem" się i przegrałem. Dalej pewnie powalczyłbym o miejsca medalowe, ale tak się nie stało. Walki przegrane też uczą. Uczą pokory, uczą, żeby słuchać trenera. Po ME odpocząłem, byłem na wakacjach w Kenii. Potem były mistrzostwa Polski seniorów, gdzie zdobyłem złoto i zgrupowanie na Ukrainie zakończone turniejem z mocną obsadą. Przyjechali Azerowie, Ormianie, Ukraińcy, Litwini, Niemcy, Szwedzi, Estończycy, no i my, Polacy. Zawodnicy walczyli o kwalifikację na mistrzostwa świata. Pierwszą walkę trafiłem z tym samym Ormianinem, z którym przegrałem na ostatniej imprezie. Wygrałem ją. Dalej poszedłem jak po swoje i zająłem 1. miejsce. Pokonałem medalistów z Londynu. Forma rośnie i stawiam, że "dociągnę" ją do mistrzostw świata i pokażę się od dobrej strony. Fajnie byłoby sięgnąć po złoto, żeby było do kolekcji.

Co myślisz o inicjatywie, żeby zapasy usunąć z programu IO?

Problem na szczęście powoli się rozwiązuje. Zapasy przeszły już do następnej kolejki losowania. To co prawda jest śmieszne, że trwa ta zabawa. Co by nie powiedzieć o zapasach, są medialne, czy nie, jest to tak stara dyscyplina, że nikt nie powinien jej ruszać. Powinny być na igrzyskach. Myślę, że działacze i różne państwa o długiej zapaśniczej tradycji nie pozwolą na to, żeby usunąć ten sport z programu igrzysk. Ile jest organizowanych turniejów, ile pisze się w mediach o zapasach. Trwają akcje "Save Olympics Wrestling" oraz "Chcemy zapasów na Igrzyskach" na Facebooku. Myślę, że ta dyscyplina nie zginie. Ludzie decyzyjni w kwestii zapasów muszą mieć to na uwadze. Słyszałem też, że zapasy mają być na IO 2020 jako dyscyplina pokazowa. Czas pokaże. We wrześniu odbędzie się kongres FILA i wtedy wszystko pewnie się rozstrzygnie.

Jeśli nie zapasy, to...

Coraz częściej pojawiasz się na treningach sekcji Grappling Rio. Planujesz równolegle z zapaśniczą karierą rozpocząć karierę w MMA?

Jak już kiedyś wspominałem, priorytetem są Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro. Mam nadzieję się zakwalifikować. Może być trudno, bo kwalifikacje odbędą się w 2015 roku w Las Vegas, a jak wiadomo, w tym mieście człowiek budzi się rano i nie pamięta, co robił (śmiech). Oczywiście żartuję. Wracając do tematu. Rio to główny cel, a może potem znajdę czas, żeby na rok gdzieś się "schować", dobrze się przygotować w stójce i w parterze z BJJ [brazylijskie jiu-jitsu -przyp.red.], żeby za poważne pieniądze wyjść na ring, dać kilka dobrych walk. Myślę, podobnie jak moi kibice, że nadaję się do tego sportu. Póki co, kiedy mam trochę wolnego czasu, uczestniczę w różnych seminariach BJJ. Czuję, że mam do tego smykałkę. W dalekosiężnych planach to MMA gdzieś jest. Najważniejsze, żeby zdrowie dopisało. Póki co mam drobne problemy z odcinkiem lędźwiowym.

Czy trening BJJ bardzo różni się od zapaśniczego? Co ci daje grappling w zapasach?

Niezwykle się różni. Trenując zapasy od dziecka, mam pewne nawyki, które w BJJ są niewskazane, bo bardzo łatwo nadziać się na dźwignię czy duszenie. Jednak w drugą stronę, doszkalając się w jiu-jitsu, uczę się nowych ruchów, które potem przydają mi się w zapasach. Każdy sport rozwija zawodnika w nieco innym kierunku. Dzięki łączeniu dyscyplin trening staje się wszechstronny, ogólnorozwojowy. Same zapasy to taka dyscyplina, w której musimy trenować po trochu wszystkie sporty. Dlatego BJJ jest przydatne. Oczywiście trenuję je z umiarem, żeby nie narazić się na kontuzje, i wychodzi to dość dobrze.

Na zgrupowaniu kadry zapaśniczej w Giżycku odwiedzili was Błachowicz i Strus...

Jako zapaśnicy bardzo dobrze znamy się z zawodnikami innych sztuk walki. Błachowicz zna trenera kadry Ryszarda Wolnego ładnych parę lat. Obaj pochodzą ze Śląska, z Raciborza, gdzie trener mieszka i trenuje. Janek bywał na zajęciach u trenera, przyjeżdżał po porady. Kiedy odbywało się zgrupowanie w Giżycku, akurat miał czas wolny. Trenowaliśmy głównie wytrzymałość i siłę, ale też i technikę. Strus i Błachowicz przyjechali poćwiczyć z nami. Dużo wynieśli z zajęć, poprawili wydolność i nauczyli się kilku technik. Ostatnio byłem na seminarium grapplingu prowadzonym przez Janka Błachowicza i byłem zaszczycony, że pokazał technikę zapaśniczą, której nauczył się na kadrze. Fajnie, że można wymieniać się wiedzą.

W rozmowie o Firmie pojawił się Popek. A zmierzyłbyś się z nim na macie?

[Śmiech]. No... na początku to pewnie bym się zaśmiał na śmierć. Raczej tak. On jest typem "fizola". Pewnie by padł kondycyjnie szybko. Pozdrawiam serdecznie Popka i chłopaków z Firmy.

Oprócz MMA pojawił się też futbol amerykański. Wspominałeś kiedyś w wywiadzie ze Sport.pl, że jakbyś miał spróbować jakiejś dyscypliny po zapasach, to mógłby to być futbol właśnie. Masz już za sobą debiut w drużynie Giants Wrocław [mistrzowie Polski, przyp. red.]. Mało kto wie, że jesteś kickerem.

Rok temu padło takie hasło. Poznałem ludzi z Giants. 3 dni przed meczem zaproponowali mi, żebym zadebiutował w roli kickera. Akurat byłem we Wrocławiu. Zgodziłem się. Gram z numerem 11. Póki co nie mogę za bardzo się skupić na futbolu. Pozycja kopacza jest dla mnie o tyle korzystna, że nie naraża mnie na kontuzje. Oczywiście po kopnięciu piłki moim zadaniem jest oczekiwanie na zawodnika, który złapie piłkę i sforsuje wszystkie obronne linie moje drużyny. Wtedy moim zadaniem jest go dopaść. Nie miałem okazji tego zrobić, bo w moim debiucie koledzy z drużyny szybko unieszkodliwili przeciwnika. Jestem przekonany, że w przyszłości zagram jeszcze niejeden mecz. Dobrze dogaduję się z trenerem i mam nadzieję, że jeśli go poproszę, to ustawi mnie na innej pozycji. Chyba sobie poradzę, bo to jest twardy sport, dla facetów. Trzeba "wjeżdżać" w przeciwników. A ja to lubię robić i potrafię.

Długo trenowałeś przed pierwszym kopnięciem?

Miałem dwa treningi. Pojechałem na Stadion Olimpijski na Polach Marsowych. Postawili przede mną piłkę i pokazali, jak trzeba kopnąć. Pierwszy raz chciałem to zrobić bardzo mocno i posłać ją bardzo wysoko. Nie udało się, piłka skozłowała i poleciała po murawie. Myślę sobie: coś jest nie tak. Wiadomo piłka nożna jest okrągła, a ta jajowata i zupełnie inną techniką trzeba ją uderzyć. Tak za trzecim czy czwartym razem poszło już dużo lepiej. Ludzie z boku pytali, czy to rzeczywiście ja kopię. Na meczu też się udało. Tam, gdzie trener kazał mi kopnąć, tam posyłałem piłkę. Jak na 50 czy 100 kopnięć, jest dobrze. Wygraliśmy z Seahawks Gdynia [ówcześni mistrzowie Polski, przyp. red.]. Nie było wysokiego wyniku.

O rapie i trudnych początkach...

Ostatnimi czasy zajmujesz się nie tylko sportem. Nagrałeś kawałek "Zastrzyk motywacji" z Firmą.

 

To jest mój debiut. Opowiem od początku. Po igrzyskach olimpijskich w jednym z wywiadów ktoś mnie zapytał, czym się motywowałem, jakiej muzyki słuchałem przed walką. Przed igrzyskami podczas okresu przygotowawczego i już w Londynie między walkami słuchałem pierwszej płyty Drużyna Mistrzów wydanej przez Bosskiego Romana i Firmę. Ta muzyka nieźle mnie nakręcała. Panowie z Firmy usłyszeli to i zadzwonili do mnie. Byli wdzięczni, że medalistę olimpijskiego motywowała ich muzyka. Po IO spotkaliśmy się w Londynie. Zamiast pójść na zakończenie igrzysk, pojechałem z nimi na ich koncert. Poznałem resztę ekipy, m.in. Popka i kolegów raperów. Bawiliśmy się, trochę się pośmialiśmy. Podczas koncertu zaprosili mnie na scenę, dla śmiechu trochę freestylowałem. Nie do rymu, nie do taktu, ale było wesoło. Cały klub się bawił. Wtedy już po raz pierwszy Roman zapytał, czy nie chciałbym wystąpić na Drużynie Mistrzów 2, bo właśnie powstaje materiał. Poprosił, żebym napisał własną zwrotkę, 16 wersów, i dograł się do kawałka. Dograli się też brat Bosskiego i Dudek RPK. Nie było problemu, zgodziłem się, poprosiłem tylko, żeby podał tytuł piosenki i temat. Mijały miesiące i w końcu dopięliśmy projekt. Spotkaliśmy się w Krakowie. Tam u Tomka Drwala na sali nakręciliśmy klub. Pomogli mi dwaj koledzy z klubu. Przy nagrywaniu na początku się gubiłem, przekręcałem słowa, ale to normalne. Potrzebowaliśmy 2-3 godzin, żeby nagrać moją zwrotkę. Roman powiedział, że się nadaję i jak kiedyś nie będę mógł uprawiać zapasów, to mogę dołączyć do Firmy. (śmiech).

Drużyna Mistrzów to nie tylko projekt muzyczny, ale przede wszystkim fundacja. Ma poważne założenia statutowe - pomoc dzieciom z patologicznych rodzin poprzez sport...

To jest trochę oparte na naszym własnym doświadczeniu. Staramy się, żeby młodzież nie zatracała się na podwórkach, nie gubiła drogi, wpadając w nałogi. A jeśli już tak się stało, to żeby spróbowali przez sport, pójście na trening, wyjść z tego. Od tego są trenerzy, są ludzie, którzy mają im pomóc. Przekaz zawarty w tej muzyce ma za zadanie podnieść na duchu, pomóc się podnieść, żeby znowu można było pójść prostą drogą i, jak to się mówi, "nie stoczyć się". Zrobić coś w dobrym kierunku.

Powiedziałeś kiedyś, że zapasy pozwoliły ci wyjść na ludzi.

Daleko nie patrząc, moi rówieśnicy skończyli różnie. Stoją po bramach, piją alkohol, nadużywają używek. Niektórzy mają też problemy z prawem. Wiadomo, różnie to bywa. Kiedy człowiek wychowuje się w Śródmieściu Wrocławia czy na Brochowie, gdzie, jak się mówi u nas, mieszka największa patologia, można sobie "zafundować" niezłą przyszłość. Nie wiem, może gdyby nie zapasy, realizowałbym się w innej dziedzinie, może bym pracował, a może stał w bramie z papierosem i piwem w ręku. Sport naprawdę daje szansę. To może potwierdzić niejeden sportowiec.

Twój pierwszy trener, Leszek Użałowicz, powiedział, że był taki okres, kiedy nie przychodziłeś na treningi i musiał cię przyciągnąć za uszy z powrotem.

Trenowałem rok czy dwa lata i przyszedł moment załamania. Miałem problemy w klubie, pokłóciłem się z kolegami, w szkole mi nie szło, w domu problemy. Poza tym bardzo ambicjonalnie podchodziłem do zapasów. To wszystko się nałożyło na siebie i parę dni nie chodziłem. Kiedyś wracałem do domu i wchodziłem po schodach. Na klatce było ciemno, bo żarówki były powypalane, powykręcane. Czekał na mnie trener. Porozmawiał ze mną poważnie. Przejąłem się tym spotkaniem. Ze złości pociekły mi łzy. To jest trener z prawdziwego zdarzenia, mentor, jak ktoś go słucha, to może osiągnąć sukces. Zawsze przed każdym treningiem opowiadał nam historie ze swojego życia, z życia innych zawodników. Mówił nam o talentach, które mogły zrobić karierę zapaśniczą, a przez głupotę są gdzieś poza tą salą. Tak zrobił, że teraz jestem, gdzie jestem. Walczę o najwyższe podia i mam medal olimpijski. Duża w tym jego zasługa.

Trzeci Świat...

Opowiedz o wakacjach. Byłeś w Kenii, jak ci się podobało?

Ciekawie. Wiadomo, trochę Trzeci Świat, trochę egzotyka, trochę "bida". Oczywiście są i bogaci. Ci co mają pieniądze, nie narzekają. Ostatnio Włosi wykupują wszystkie kurorty. Bardzo podobały mi się wycieczki na ocean i grillowanie świeżych ryb, zwiedzanie niewielkich miasteczek. Ogólnie rzecz biorąc wypocząłem, pozwiedzałem. Jednego dnia kupiliśmy kredki, flamastry, słodycze i wynajętym motorem pojechaliśmy do niewielkiej wioski gdzieś poza szlakiem turystycznym. Prezenty rozdaliśmy dzieciom. Były ucieszone.

Widziałem też, że byłeś na Kubie. To kraj z silnymi zapaśniczymi tradycjami.

Czy ja wiem, czy takie silne? W kategorii do 120 kg jest Lopez. To dwukrotny mistrz olimpijski. Nie ma na niego mocnych i pewnie jeszcze długo nie będzie. Natomiast w kategorii do 84 kilogramów jest Pablo Shorey. Dobry zawodnik, były mistrz świata, ale tam głównie rozwija się boks. Kiedy wychodziliśmy z sali treningowej, dzieciaki na ulicy, boso trenowały. Tam i w piłkę grają na betonie boso. Taka bieda. Hala zapaśnicza to też jakaś masakra. Szyby powybijane, obdrapane ściany. Tylko na środku leży mata. Trudne warunki nie przeszkadzają im jednak trenować, rozwijać się.

Dzień jak co dzień...

A propos trudnych warunków, to słyszałem, że ostatnio w hali Śląska Wrocław odcięto wam wodę.

Są problemy. Instalacja jest dziurawa i zanim woda dopłynie do pryszniców w naszych szatniach, to bardzo dużo po drodze jej się wylewa. We wszystkich obiektach sportowych przy Kępie Mieszczańskiej, ale też ośrodku szkolenia zawodowego policji woda jest zakręcona. Dla nas to cios, bo nie mamy gdzie się myć. My, starsi, jakoś sobie z tym radzimy. Wsiądziemy w samochód i weźmiemy prysznic w domu. Koszykarze Śląska udostępniają nam też swoje łazienki. Co jednak zrobić z młodzieżą, dzieciakami? Działający węzeł sanitarny to podstawa, musi być. Poza tym, kończąc treningi wieczorem, przynosimy baniaki z wodą, żeby sprzątaczki, myjąc matę, nie musiały rano dźwigać. Tak długo pewnie nie pociągniemy. Trenerzy, działacze klubu robią coś w tym kierunku, żeby powstała nowa sportowa hala. Słyszałem, że prezydent Wrocławia popiera taki pomysł. Tylko że oczywiście trzeba będzie poczekać przynajmniej 3,4 lata. Jest ciężko, było ciężko i łatwo nie będzie.

Porozmawiajmy o pasji niezwiązanej z zapasami. Jeździsz na motorze. Jakim?

Na razie mam Kawasaki Z750. Stoi u mechanika. Podczas wymiany uszczelek u mechanika okazało się, że dekielek od alternatora za mocno dokręciłem i pękła pokrywa. Czekam na nową. A tak, to jeżdżę. Uważam na siebie, chociaż ostatnio miałem delikatnego "szlifa". Dobrze, że byłem odpowiednio ubrany. Dzięki temu nic mi się nie stało. Poślizgnąłem się na piasku, który musiała przywieźć jakaś ciężarówka z budowy, pola. Poza treningami i jazdą na motorze zajmuję się moim psem rasy pitbull. Jeżdżę z nim nad wodę. Uwielbia pływać. Zakładam mu specjalne szelki z obciążeniami i trenujemy. Pół dnia trenuję, pół dnia zajmuję się sobą, psem, motorem. Wieczór zawsze zarezerwowany jest dla kobiety.

Jak wygląda twój dzień i trening?

Ogólnie wstaję o 7 i idę z Pitem na spacer. Treningi mam o 10 i o 17. Trener ustala, co będziemy robić i w zależności od tego wybieramy godzinę. Zajęcia trwają zazwyczaj dwie godziny. Ja jestem przyzwyczajony, że po zostaję jeszcze i trenuję niezależnie od tego, czy jestem zmęczony. Raz robimy matę, raz techniki z walkami, raz na bieg. Chodzimy na basen, siłownię, robimy siłę specjalistyczną z partnerem. Nie robimy wtedy ćwiczeń kulturystycznych, używamy do tego innych przyrządów. W grę wchodzi też trening ogólnorozwojowy, obwodowy. Sam też wymyślam różne formy aktywności fizycznej: jeżdżę na rolkach, pływam na wakeboardzie, jeżdżę rowerem. Teraz w Giżycku na przykład pływaliśmy kajakami.

A co je zapaśnik?

Jak jestem we Wrocławiu, to bywa różnie (śmiech). Kiedy nie mam czasu, to zjem jakieś świństwo. Na co dzień staram się jednak o dietę urozmaiconą. Wybieram tylko ciemne pieczywo. Jem dużo nabiału, jajecznicę, płatki śniadaniowe. Jem ryby, wołowinę, drób. Ziemniaki, makaron, ryż i warzywa, surówki.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.