Sylwia Bogacka: To nie dla mnie. Do Austrii wyjechałam m.in. po to, żeby wejść na nartach na wysokość ponad 3000 m n.p.m. Po prostu lubię troszeczkę pomęczyć swój organizm.
- Wystarczyło trochę poczytać, wyposażyć się w narty ze specjalnymi wiązaniami i w górę. Jakoś udało mi się wtoczyć na szczyt. No dobrze, poszło mi nieźle (śmiech). A tak naprawdę, to trzeba bardzo uważać na pogodę. Akurat mi dopisała i góra pozwoliła się zdobyć, a wiem, że bywa kapryśna, że lubi dać w kość.
- Niektórzy mówią, że uprawiam sporty ekstremalne, a ja uważam, że bardziej ekstremalne jest życie. Swoje chcę przeżyć jak najlepiej, a wiem, że nie zrobiłabym tego siedząc na kanapie i naciskając guziki na pilocie od telewizora. Życie jest krótkie, chcę spróbować różnych fajnych rzeczy, póki mam na to fundusze, czas i odpowiedni wiek.
- W Austrii wchodziłam wspólnie ze znajomym, nie było problemem, że od czasu do czasu musimy robić przerwy, żeby dał radę. Ale generalnie coś w tym jest, że raczej wybieram te dyscypliny sportu, w których nie startuje się w grupie. Może to dlatego, że nie przepadam za rywalizacją? Pewnie dziwnie to brzmi, ale tak jest. Na strzelnicy nigdy nie myślę o tym, żeby kogoś pokonać, zawsze koncentruję się na walce z własnymi słabościami.
- Gdybym analizowała tabelę z wynikami, to raczej musiałabym zapomnieć o trafianiu w "dziesiątkę". A bywa, że wcelować w nią trzeba nawet 40 razy z rzędu.
- Nowe rzeczy zawsze są fajne, ale w sporcie, jaki się uprawia też można i trzeba sobie stawać nowe wyzwania. Strzelaniem zajmuję się już 18 lat i czasem czuję się nim znudzona, ale wtedy takie odczucie traktuję jak przeszkodę, którą muszę pokonać. Lubię walkę w trudnych sytuacjach, a nie lubię się poddawać.
- Na pewno. Treningi są nużące, bo trzeba na nie przychodzić dzień w dzień i poświęcać zawsze po kilka godzin. Często nie ma świąt, niedziel, jest dużo wyjazdów, bywa, że w kraju, w domu nie ma mnie ponad miesiąc. Ale przed zmęczeniem bronię się szukaniem przyjemności w innych sportach. To też jest element mojego treningu, wiem, że kiedy pokonywałam swoje słabości w Austrii, to w ten sposób pomagałam sobie już w późniejszych zajęciach na strzelnicy. Teraz będąc na niej przypomnę sobie, ile jestem w stanie z siebie wydusić i gdy już wszystko będzie mnie bolało - bo strzelectwo to wbrew pozorom bolesny sport - dam radę przesunąć granicę swojej wytrzymałości i przedłużyć trening. A później, dzięki temu, że więcej ćwiczyłam, będę mogła powalczyć o kolejny medal igrzysk.
- Mam nadzieję, że rzeczywiście dobrze się kojarzę, a tę zmianę zawdzięczam temu, co zrobiłam przed igrzyskami. Rok przed Londynem rutyna męczyła mnie coraz bardziej, wtedy postanowiłam zmienić wszystko - swoje podejście do treningów i do startów, a przede wszystkim ogólne podejście do życia. Nie było łatwo, bo nie brakowało takich, którzy szeptali, że mi się nie uda. Ale ja mówiłam "zobaczymy", no i wszystko zaskoczyło. Już przed wyjazdem do Londynu wiedziałam, że na tych igrzyskach będzie mi się fajnie strzelało, choć nie jechałam z myślą, że muszę zdobyć medal. Wiedziałam, że dobrze się przygotowałam i że muszę wykonać wszystko, co umiem, a dopiero na końcu zobaczę, jaki efekt pokaże tarcza.
- Wydaje nam się, że w życiu mamy na wszystko czas, nie widzimy, jak bardzo jest ono krótkie. W moim najbliższym otoczeniu zaczęły umierać bardzo młode osoby i to mnie obudziło. Pomyślałam, że wszystko się może wydarzyć, a skoro tak, to nie ma sensu odkładać swoich marzeń, że do ich spełniania trzeba dążyć tu i teraz. Długo przymierzałam się do kitesurfingu, w końcu postanowiłam go spróbować, choć mój trener się tego bał, a jeszcze bardziej wystraszył się mojego nowego systemu treningowego. Prawda jest taka, że narzuciłam sobie bardzo trudny system, że wszystko wywróciłam do góry nogami. Na szczęście mamy bardzo dobry kontakt, przypomniałam mu, że lubię zmiany i ryzyko, a on mi zaufał. Tylko tego kite'a trochę w tajemnicy przed nim trzymałam, bo to niebezpieczny sport, ale czułam, że dzięki niemu odreagowuję, odpoczywam, więc kiedy miałam dobre wyniki, delikatnie przekazywałam trenerowi, że właśnie wróciłam z kilku dni na kitesurfingu (śmiech). Kite dał mi bardzo dużo przed samymi igrzyskami i powiem szczerze, że trochę żałuję, że chociaż jednego latawca nie wzięłam ze sobą do Londynu, bo gdybym choć chwilę posterowała nim na wietrze, to przed walką w trzech postawach łatwiej byłoby mi o kolejny medal (śmiech).
- Naprawdę nie. Bardzo dobrze wspominam tamte strzały. Często ludzie mnie pytają czy to czwarte miejsce mnie nie denerwuje, a ja mówię, że nie, bo skoro jestem czwarta na tej naszej kuli ziemskiej, to jestem niezła. Wtedy świetnie mi się strzelało, cieszyłam się bardzo, że idę na konkurencję, na finał. Zmiany, które nastąpiły we mnie przed igrzyskami dały mi naprawdę więcej niż tylko ten srebrny medal.