Jeśli talent, uroda i bezkompromisowość to przepis na karierę w szołbiznesie, Ronda Rousey ma wszystkie składniki. Każda jej rywalka poddała się przed czasem, a tylko jedna z nich wytrzymała dłużej niż minutę. Piękna Amerykanka błyszczy też w mediach. W USA jest prawdziwą gwiazdą, zapraszaną do popularnych talk-show.
A jak już się w nich pojawia, nie oszczędza nikogo. Olimpijczyka wszech czasów Michaela Phelpsa nazwała rozkapryszonym bufonem, bo nie akceptowała jego zachowania podczas igrzysk w Pekinie, gdzie Rousey zdobyła brąz w judo. Celebrytkę Kim Kardashian porównała do aktorki porno, a przyłapaną na dopingu mistrzynię MMA Cris ''Cyborg'' Santos nazwała oszustką i hańbą dla tego sportu. Duże artykuły o Rousey drukowały już m.in. kultowe "Rolling Stone" i "ESPN Magazine". Dla tego drugiego wydawnictwa zawodniczka pozowała też nago w jednej z edycji "Body Issue". - Patrzyłam na to jak na sztukę. W tych zdjęciach nie chodzi o nagość, ale o pokazywanie granic możliwości ludzkiego ciała - tłumaczyła udział w sesji.
A Rousey chce wciąż przesuwać te granice. Walczyć musiała od urodzenia. Podczas porodu pępowina owinęła się wokół jej szyi. Lekarze zdołali uratować Rondę, ale w wyniku powikłań po porodzie zawodniczka do szóstego roku życia miała kłopoty z mówieniem. Gdy tylko uporała się z tym problemem, musiała zmierzyć się z kolejnym. Jej ojciec doznał skomplikowanego złamania kręgosłupa. Nie mógł się skutecznie leczyć, ponieważ cierpiał na zespół Bernarda-Souliera, rzadką chorobę krwi. Lekarze dawali mu maksymalnie dwa lata życia. Ron Rousey nie chciał, by rodzina patrzyła na jego cierpienia i odebrał sobie życie. Ronda miała wtedy 8 lat. - Ojciec napisał mi w liście, że cokolwiek będę w życiu robić, będę w tym najlepsza - wspomina Rousey. - Chcę, by był ze mnie dumny, to dla mnie wielka motywacja. Chcę udowodnić, że jego wiara we mnie była uzasadniona.
Niedługo potem wyjechała z rodziną do Kalifornii. Tam pod okiem matki zaczęła treningi judo. Metody wychowawcze pani Ann Marii Rousey DeMars pewnie nie zostałyby pochwalone przez "Supernianię", ale Rondzie wyszły na dobre. Była mistrzyni świata w judo, trenerka i dyplomowany psycholog nie odpuszczała córce ani na sali treningowej, ani poza nią. Gdy 11-letnia Ronda złamała podczas treningu palec, matka kazała jej biegać wokół maty do końca zajęć.
Dziełem pani DeMars jest też popisowa akcja Rousey, czyli dźwignia na staw łokciowy, którą zawodniczka skończyła wszystkie swoje sześć pojedynków. - Mama budziła mnie rano i rzucała się na mnie. W każdej chwili musiałam być gotowa, że zaraz będzie dźwignia. To tak wryło mi się w mózg. Potrafiła mnie zbudzić tylko po to, by założyć mi dźwignię - wspomina mistrzyni Strikeforce.
Kiedy jednak dorastająca Ronda potrzebowała wsparcia, mogła liczyć na mamę. - W szóstej klasie jakiś chłopiec chciał zabrać mi pieniądze na lunch. Byłam małą blondynką w koszulce z motylkami. Chwycił mnie za gardło, a ja wtedy rzuciłam go na beton, aż rozwalił sobie głowę. Wylądował w pokoju lekarskim, a ja trafiłam do szkolnego psychologa. Kiedy wezwano moją matkę, powiedziała coś w stylu: ''nie mogę uwierzyć''. Jednocześnie mrugnęła do mnie z zadowoleniem, jakby chciała powiedzieć: ''Dobra robota. Tak naprawdę akceptuję to, co zrobiłaś, ale przed wicedyrektorką muszę na ciebie pokrzyczeć" - mówi "Rowdy" zapytana o swoją pierwszą walkę.
Patrząc dziś na nią, trudno w to uwierzyć, ale w szkole Ronda nie miała łatwego życia. Treningi judo odcisnęły piętno na jej urodzie. Na szkolnych imprezach raczej nie była rozchwytywana, zaczęła mieć problemy z akceptacją samej siebie. - W szkole przez uprawianie sztuk walk dorabiali mi penisa. Byłam 16-letnią dziewczyną z kalafiorowatymi uszami. Nie potrafiłam się umalować, chodziłam w workowatych ciuchach. Ludzie śmiali się z moich ramion i nazywali mnie "Panią Facet". Dopiero później zrozumiałam: "Hej, ci ludzie to idioci". Jestem fantastyczna. W wieku 23 lat pomyślałam sobie: Muszę się polubić, a wiesz dlaczego? Bo jedyną osobą, która może mnie pokonać, jestem ja sama. To jak się czujesz i jak się motywujesz zależy od ciebie - mówi dzisiaj.
Problemy skończyły się, kiedy przyszły pierwsze sukcesy. 17-letnia Rousey w ciągu roku zdobyła mistrzostwo świata juniorów w judo i jako najmłodsza zawodniczka zakwalifikowała się do kadry USA na igrzyska w Atenach. Zanim zamieniła tatami na oktagon, zdążyła jeszcze pobić kilka kolejnych rekordów. Na igrzyskach w Pekinie zdobyła brąz i została pierwszą Amerykanką z medalem w judo. Wróżono jej wieloletnie panowanie w kategorii wagowej do 70 kg, ale Ronda zdążyła już w wyhodować w głowie inny pomysł na karierę. Lata presji i pilnowania wagi, wciąż ci sami trenerzy, te same ćwiczenia, ciągłe podróże i wygórowane oczekiwania. Miała dość. Zainspirowana karierą pięknej Giny Carano rzuciła judo dla MMA.
I się zaczęło. Pierwsza amatorska walka - dźwignia na łokieć po 23 sekundach, druga - dźwignia na łokieć po 57 sekundach, trzecia - dźwignia na łokieć po 24 sekundach. Jak jej się to udało? Za jej sukcesami stoją panowie z teamu Hayastan w północnym Hollywood: Gene LeBell, Gokor Cziwiczjan, Leo Frincu oraz Edmond Tawerdjan. - Celem Rondy od początku było mistrzostwo świata. Jej postępy były niesamowite - mówi Frincu. Rousey w pełni zaufała metodom legendarnych trenerów. MMA dało jej to, czego potrzebowała. Nowe wyzwania, zróżnicowane zajęcia, brak stagnacji. A do tego adrenalinę i konieczność dawania z siebie absolutnego maksimum.
Treningi łączyła z pracą - najpierw jako barmanka i ratowniczka na wybrzeżu, a później jako asystentka weterynarza. Do domu wracała późno. Spędzała wtedy czas ze swoim psem - dogiem argentyńskim o imieniu "Michu", przeglądała Facebooka, Twittera i szła spać. Na inne zajęcia brakowało czasu i sił. - Bardzo mało osób osiąga takie mentalne mistrzostwo. Ona po prostu określa swój cel i idzie po to. Niewielu tak potrafi - podkreśla Frincu. Zdarzało się jej porządnie oberwać, ale przyjmowała to bez żalu. - Miałam operacje kolana, złamany obojczyk, niezliczone złamania palców, złamaną kość stopy, skręcenia kostek i kolan. Tyle razy miałam przemieszczenie w łokciu, że moje więzadła są w kiepskim stanie. Kilka razy łamałam nos i miałam przesuniętą przegrodę. Co mogę powiedzieć? To niebezpieczna robota - opowiada.
Każda kolejna walka była dla Rousey przystankiem do celu. Dwie pierwsze rywalki w zawodowych walkach wykończyła dźwignią na łokieć w 25 i 49 sekund. Kontrakt z dużą federacją Strikeforce pozwolił jej uniezależnić się finansowo i skupić na treningach. Ale niewiele zmienił w obrazie walk. Sarah D'Alelio poddała się po 25 sekundach, Julia Budd po 39.
W walce o tytuł w wadze koguciej Rousey zmierzyła się z Meishą Tate. Doświadczona fighterka wytrzymała w oktagonie 4 minuty i 27 sekund, ale w końcu też musiała "odklepać", gdy na jej łokciu zapięła się zabójcza dźwignia Rousey. Niewiele brakowało, by publiczność na Nationwide Arena usłyszała trzask łamanego stawu.
Choć mama Rondy nie chciała widzieć swojej córki w MMA, bo bała się, że ktoś obije jej buzię, to chyba nie ma czego się obawiać. To raczej Rousey jest zagrożeniem dla urody swoich rywalek.
Poddają się w oktagonie i w sali treningowej. Żadna kobieta nie chce nawet trenować i sparować z mistrzynią Strikeforce. - Tylko jedna dziewczyna wytrzymała dłużej niż minutę i 15 sekund. Dwie sparingpartnerki powiedziały mi, że biję zbyt mocno i nigdy nie wróciły. Próbowałam z nimi pracować, ale szybko mówiły "Jestem wykończona, wystarczy" i odchodziły.
Zaczęła więc trenować z mężczyznami.
- Mogę ich bić i nie skarżą się - wyjaśnia Rousey. Na treningu w Hayastan ma okazję tłuc się z wicemistrzem UFC Mannym Gamburjanem, czy mistrzem Strikeforce Karenem Darabedjanem. - Uderzają mocniej właśnie dlatego, że jest kobietą. To później działa na jej korzyść - tłumaczy Friscu.
Stany Zjednoczone oszalały na punkcie blondwłosej mistrzyni. Rousey coraz częściej zaczęła się pojawiać w mediach. Szybko okazało się, że jest stworzona do podnoszenia słupków oglądalności. Amerykanka nie boi się ugryźć nikogo, nie czuje respektu przed nikim. W popularnym show Oprah Winfrey porwała się na olimpijczyka wszech czasów Michaela Phelpsa.
- Nawet koszykarze trzymali się z resztą ekipy, a on potrzebował w klubie prywatnej loży. Byliśmy jego kolegami z drużyny, a on traktował nas jak swoich groupies. Kim on w ogóle jest? - wypaliła w programie.
Na gali ESPN's Espy Awards wyznała, że z przyjemnością stłukłaby amerykańską celebrytkę Kim Kardashian, która zasłynęła głównie dzięki seks taśmie. - To tak, jakby czcić gwiazdę porno, którą ktoś uznał za wzór. Ona sprzedaje dzieciom skechersy [amerykańska marka butów - przyp. red.]. A jaki daje im przykład? Gdy moja młodsza siostra ogląda jej wyczyny może sobie pomyśleć: "Wow! Wystarczy, że zrobię loda jakiemuś celebrycie trzeciej klasy, a zdobędę sławę". To jest złe. Jeśli miałabym przywalić jakiejś znanej osobie, to byłaby to ona - przyznała się bez ogródek. Rousey nie oszczędza też swoich rywalek. - Naprawdę myślę, że zawodniczki powinny być mi wdzięczne za to, co mówię. Dzięki mnie dają więcej wywiadów, częściej są w telewizji. Wiele z nich docenia to. Jedyne zawodniczki, które mają ze mną problem, to mistrzynie lub byłe mistrzynie. Im się wydaje, że każdy powinien całować je po tyłkach i szanować cały czas. Nie są przyzwyczajone do konfrontacji - tłumaczy "Rowdy".
Nikomu jednak nie oberwało się tak jak Cristiane "Cyborg" Santos, która zdobyła pas Strikeforce po zwycięstwie z ikoną kobiecego MMA Giną Carano i straciła go, gdy wykryto u niej stosowanie dopingu. - Ona nigdy nie miała uczciwej walki. Ma za to bogatą historię oszustw - uważa Rousey. Gdy "Cyborg" opublikowała na Twitterze upokarzające zdjęcie pobitej Carano z komentarzem: "Następna ofiara... Ronda! Nie będzie litości!", Rousey odpowiedziała: - Cris Cyborg! Ty nie tylko masz kut.... Ty nim jesteś!
I oczywiście wyzwała ją na pojedynek. - Przede wszystkim chcę rzucić wyzwanie "Pani Cyroid". Ludzie chcą zobaczyć pierwszą uczciwą walkę w twoim życiu. Ja jestem teraz mistrzynią. A mistrzyni nie zgłosi się do ciebie. To ty masz zgłosić się do mistrzyni. Zejdź do mojej kategorii wagowej i rozwiążmy to - rzuciła po pierwszej obronie tytułu w Strikeforce. Do walki Santos - Rousey po prostu musi dojść. I pewnie dojdzie, kiedy Santos odcierpi dyskwalifikację za zażywanie stanozololu. Wtedy można się spodziewać kolejnych słownych popisów ze strony "Rowdy".
Fani i media czekają na te pociski od Rousey, a dla niej to tylko część planu. Zawodniczka chce wykorzystać swoje pięć minut, by popularyzować kobiece MMA. Mieszane sztuki walki w wykonaniu kobiet cieszą się umiarkowanym zainteresowaniem, zwłaszcza po zawieszeniu kariery przez Ginę Carano. Amerykanka - także ze względu na urodę - przyciągała fanów, jej pogromczyni woli, żeby jej się bali. "Cyborg" przeraża potężną, wręcz męską muskulaturą, kreuje się na maszynę do zabijania. Wpadka dopingowa tylko pogorszyła jej wizerunek.
Taka postać jak Rousey jest dla dyscypliny zbawieniem. Wywodzi się z klasycznych sztuk walk, jest niezwykle utalentowana i pracowita, budzi zainteresowanie i świetnie wypada w mediach. - Jest znakomita. Potrafi być wredna i złośliwa. Ale jest też prawdziwym wojownikiem i uwielbiam oglądać jej walki. Będzie z nią dobra zabawa - powiedział Dana White, szef UFC, najbardziej prestiżowej organizacji na świecie.
Po takich wypowiedziach stało się jasne, że transfer Rousey do UFC jest kwestią czasu. Podpisy zostały złożone w listopadzie. White skomentował to w oczekiwany sposób. - Ona jest jak gwiazda rocka. Jest fantastyczna. Mam nadzieję, że zorganizujemy jej dobre walki. Kocham Rondę Rousey!
W pierwszej walce w UFC Ronda zmierzy się z Liz Carmouche. Ich pojedynek będzie wydarzeniem wieczoru. Dla Rousey to jednak wciąż tylko kolejny przystanek. Gdzie jest meta? - Chcę być najbardziej niebezpieczną nieuzbrojoną kobietą na świecie, ale chcę też być tak piękna i kobieca jak to tylko możliwe. Chcę być zapamiętana jako ktoś, kto nie czuł żadnego respektu dla swoich ograniczeń - zapowiada.