Finał ceremonii - zapalenie znicza - tradycyjnie był najbardziej strzeżoną tajemnicą organizatorów. Po trzech godzinach uroczystości w BC Stadium z pochodniami palącymi się olimpijskim ogniem została czwórka ostatnich uczestników sztafety - najsłynniejszy hokeista w historii Wayne Gretzky, koszykarz wychowany w Kanadzie Steve Nash, , narciarka Nancy Green oraz łyżwiarka Catriona LeMay Doan.
Każde z nich miało rozpalić wyłaniające się z podłoża platformy, które z kolei miały doprowadzić ogień do znicza. Czwórka sportowców zastygła jednak w kłopotliwym oczekiwaniu, bo platformy nie podniosły się w odpowiednim momencie. Kiedy w końcu zaczęły się unosić, okazało się, że jednej brakuje. LeMay Doan stała z wyciągniętą do góry pochodnią, którą znicza ostatecznie nie zapaliła.
Ceremonia otwarcia: wzruszenie Gruzinów i zgrzyt organizacyjny
- To skomplikowane urządzenie, które niestety w tym momencie nie zadziałało - przyznał dyrektor artystyczny imprezy David Atkins. - Na początku uroczystości, kiedy na arenie pojawiły się cztery wielkie totemy, wszystko było w porządku. Na koniec przytrafiła się jakaś mechaniczna awaria.
Ceremonię w BC Stadium oglądało 60 tys. osób na trybunach i ponad trzy miliardy widzów przed telewizorami. Zobaczyli m.in. tańczących przy lodowych totemach Indian, później na linach w łódce canoe opuścił się Batman, a po podłodze przepłynęły wieloryby. Z nieba spadł śnieg, a następnie klonowe liście. Bardzo efektowny był motyw lodowej góry, która wyrosła na środku sceny i po której jeździli podpięci na linach snowboardziści.
Uroczystość dedykowana była pamięci gruzińskiego saneczkarza Nodara Kumaritaszwiliego, który kilka godzin wcześniej zginął w tragicznym wypadku podczas treningu w Whistler.