Okoński: Kowalczyk pomogła nie tylko sobie

Justyna Kowalczyk pomogła nie tylko sobie. Wywiad z nią przynosi nadzieję, że w sporcie rzadziej będzie dochodzić do tragedii takich jak ta, która zakończyła życie Roberta Enkego - pisze Michał Okoński, dziennikarz "Tygodnika Powszechnego", autor książki i bloga "Futbol jest okrutny".

Mój przyjaciel choruje na depresję. On - zawsze kreatywny, niosący ze sobą tyle pozytywnej energii - od tygodni nie może pracować. Prawie nie wstaje z łóżka, z trudem wychodzi z domu, nie zmywa, nie sprząta, nie gotuje. O powrocie do firmy, której poświęcił pół życia, nie może być mowy.

Wy też macie takich przyjaciół. Znajomych. Sąsiadów. Na depresję cierpią politycy. Dziennikarze. Biznesmeni. Nauczyciele. Księża. Także ludzie sportu. Zmuszani przez okoliczności zewnętrzne do podejmowania jakiejś aktywności, próbujący sobie pomóc farmakologicznie, ukrywający przed światem ścigające ich demony. "Bo odbiór społeczny jest taki, jakby depresja była wstydem - mówi Justyna Kowalczyk Pawłowi Wilkowiczowi w najważniejszym może fragmencie ich niezwykłej rozmowy . - Sam zwrot: przyznał się do depresji. Przyznał. Jak do złego"...

Wieczny wyścig

Ludzie na świeczniku, bohaterowie zbiorowej wyobraźni, idole milionów, celebryci czy jak ich jeszcze nazywać, mają trudniej. Bo uchodzą za ludzi sukcesu i rzeczywiście sukces odnieśli. Bo są przykładem dla innych. Bo, jak zauważa Wilkowicz, "kto się" przyznaje ", ten czasem słyszy, że to fanaberie. Bo młodzi, bogaci, nie mają depresji. Gdy opowiedział o swojej Alexander Pointner, były trener austriackich skoczków, mógł przeczytać komentarze:" Niech sobie spróbuje przeżyć za głodową pensję, to zobaczy, co to jest depresja "".

Wśród celebrytów zaś może najtrudniej mają sportowcy - nauczeni życia w wiecznym wyścigu i wiecznej rywalizacji, obserwowani podczas każdego występu i treningu, nieustannie oceniani - nie tylko przez kibiców przecież, i nie tylko przez media, ale także przez trenerów czy kolegów-konkurentów. Czy wiecie, jak to jest, kiedy jeden błąd podczas meczu transmitowanego przez telewizję albo kilka dni złej prasy powoduje, że wasze nazwisko jest na ustach wszystkich? Albo kiedy kibice na trybunach wykrzykują na wasz temat okropne rzeczy, ruga trener, wyszydzają dziennikarze? Ile przeróbek nazwiska Fabiański poznaliśmy w czasach, kiedy Polak grał - i popełniał błędy - w bramce Arsenalu? Ile złośliwych żartów na swój temat czytała w sieci Justyna Kowalczyk?

Depresja jako tabu

Światem piłki nożnej wstrząsały w ostatnich latach głośne przypadki samobójstw: bramkarza reprezentacji Niemiec Roberta Enkego (2009 r.) i trenera reprezentacji Walii Gary'ego Speeda (2011). Trener Schalke Ralf Rangnick ogłosił w pewnym momencie, że czuje się wypalony i nie jest w stanie dalej pracować; podobnie zrobił Pep Guardiola w Barcelonie. Samobójstwo próbowali popełnić Czech Martin Fenin i Włoch Gianluca Pessotto, a o ilu przypadkach nie wiemy? Były piłkarz Norwich City, Darren Eadie, którego walkę z depresją opisały media, opowiadał dziennikarzowi "Daily Telegraph", że tylko spośród dawnych kolegów klubowych przyszło do niego sześć osób, prosząc o znalezienie fachowej pomocy.

Dlaczego? "Istnieje powszechne przekonanie, że piłkarze są ludźmi odpornymi psychicznie, ale w większości przypadków nie jest to prawda" - pisał przed kilkoma laty w felietonie na łamach "Observera" były bramkarz reprezentacji Anglii David James. "To właściwie zabawne: tyle się mówi o znaczeniu pewności siebie na boisku, a poza boiskiem dramatycznie brakuje psychologicznego wsparcia". Kiedy podczas gry w Liverpoolu nierówno broniący i powszechnie krytykowany James poprosił klub o wsparcie, usłyszał, że ma się zamknąć i radzić sobie sam - i po latach twierdzi, że wiele się nie zmieniło. Nawet jeśli poszczególni trenerzy mają już na tyle wyobraźni, żeby poprosić psychologów o pomoc, sami piłkarze są niechętni (czy w przeciętnej firmie zresztą nie byłoby podobnie?). "Boją się, co powiedzą koledzy i co pomyślą trenerzy - tłumaczy James. - Czy pomyślą, że jestem wariatem? I co psycholog powie po takiej rozmowie trenerowi? Czy nie stracę przez niego miejsca w składzie?".

Tego właśnie m.in. obawiał się Robert Enke, korzystający zresztą ze wsparcia psychiatry poza klubem i oszukujący go, że czuje się coraz lepiej - byle się nie wydało, byle nie zostać nazwanym świrem, nie spaść z piłkarskiej karuzeli, nie zostać pozbawionym prawa wyjazdu na mundial do RPA. "Z twojego wizerunku bohatera, ojca, męża, kumpla zostanie tylko pacjent, klinika, choroba, psychotropy - to znów cytat z Wilkowicza, opisującego lęki niemieckiego bramkarza, który rzucił się pod koła pociągu . - Nikt już nie będzie w stanie uwierzyć, że kiedykolwiek mogłeś normalnie kochać, marzyć, wychowywać dziecko, być szczęśliwym".

Za krótkie życie

W książce "Futbol jest okrutny" wspominałem debiut Enkego w Barcelonie, w meczu o Puchar Króla z trzecioligową Noveldą. Nawet dziś widzę hektary wolnego miejsca między stojącym na linii bramkarzem a wysoko ustawioną przez Luisa van Gaala obroną. I myślę o jego wyalienowaniu, pogłębionym jeszcze przez kapitana drużyny Franka de Boera, który obwinił Enkego za błędy przy dwóch z trzech goli dla gości i za sensacyjne odpadnięcie Katalończyków z rozgrywek.

Zajmujący się wówczas Niemcem psychoterapeuta porównywał później jego stan do głębokiej melancholii przeżywanej po śmierci kogoś bliskiego, utracie pracy lub doświadczeniu gwałtu czy przemocy. Zapewne Enke był skrajnym przypadkiem życia w nieustannej niepewności i lęku, wywołanych złą opinią trenera czy dziennikarzy albo trudami z adaptacją w nowym klubie i wrogim otoczeniu (w tureckim Fenerbahçe, dokąd wypożyczono go z Barcelony, miał zastąpić ukochanego przez kibiców Recbera Rustu). Myślał: "Skoro nie jestem najlepszy, to z pewnością jestem najgorszy", a do tego dołożyła się jeszcze tragedia w życiu prywatnym (nieuleczalna choroba serca córeczki i jej śmierć w wieku dwóch lat). Ale również: jego tragedia ukazała inne oblicze jednego z największych klubów świata, gdzie nikt się nie interesuje tym, co dzieje się we wnętrzu zawodnika.

Nie, może właściwie ta konkluzja jest fałszywa. Wielkość książki Ronalda Renga o śmierci Enkego ("Za krótkie życie" - wciąż czeka na polski przekład ) polega na tym, że nie udziela definitywnej odpowiedzi o przyczyny samobójstwa niemieckiego bramkarza. Raczej odsłania przed zdrowymi mroki choroby i uwrażliwia na cierpiących wokół, pokazując zarazem, jak walczący z nią człowiek jest mimo wszystko zdolny do myślenia o innych (Enke uczestniczył w treningach niewidomych zawodników, wspierał młodszych kolegów, pocieszał tych, którzy również bywali mieszani z błotem przez trenerów, był troskliwym mężem i ojcem - po śmierci córeczki zdecydowali się z żoną na adopcję kolejnego dziecka). Co wszakże w jego przypadku nie przyniosło ocalenia - tak jak nie przyniosło go bycie w związku z kochającą kobietą, wsparcie przyjaciół, a nawet opieka lekarska.

Na szklanej górze

Nie wiem, co jest najważniejsze w leczeniu depresji, ale myślę, że nazwanie problemu, opowiedzenie światu własnej choroby i dowiedzenie się, że walczy z nią i akceptuje ją wielu innych ludzi, może tylko pomóc. To jeden z problemów współczesnego sportu: nasi idole żyją gdzieś hen, na szklanych górach - znamy ich z licznych reklam i nielicznych wywiadów, a jedyne, na co nas stać poza tym, to na podglądanie ich przy pomocy paparazzich. "Chciałem, żeby ktoś we mnie zobaczył zwykłego chłopaka" - żalił się Gianluigi Buffon, inny bramkarz, który umiał opowiedzieć o swojej depresji (o tym, dlaczego ta choroba tak często atakuje zawodników grających na tej pozycji, polecam wydaną właśnie po polsku książkę Jonathana Wilsona "Bramkarz, czyli outsider").

W wywiadzie dla Sport.pl psycholog Paweł Habrat mówi właśnie o tym, czego nie widzimy lub widzieć nie chcemy: "Nie pamiętamy, że sportowcy poza swoimi zawodowymi przeżywają też wszystkie inne problemy, które dotykają ludzi. Oni też muszą sobie radzić ze śmiercią bliskich osób, z chorobami, rozwodami, skomplikowanymi relacjami interpersonalnymi". I dalej: "Umiejętność pogodzenia życia prywatnego i zawodowego jest jednym z największych problemów gwiazd sportu. A trudno być w pełni zadowolonym ze sfery prywatnej, kiedy ciągle trzeba ją chronić. Mamy wielkie oczekiwania wobec sportowców, chcemy im dyktować, jak mają żyć, co powinni robić i mówić, a nawet jak mówić. W bardzo wielu przypadkach obserwatorzy nie akceptują tego, że sportowiec reaguje emocjami. Odmawiają mu prawa do zdenerwowania, smutku, nie rozumieją, że może być mu przykro. Na pewno nie uwzględniamy kontekstu życia prywatnego, ponieważ widzimy sportowca wyłącznie jako wycinek medialny".

W przypadku futbolistów sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana. "Ten świat kreuje wizerunek walecznych maczo, wiecznie rywalizujących i olewających wszystko poza piłką - to przywołany już przeze mnie w książce cytat z wypowiedzi Petera Kaya, zmarłego niedawno współzałożyciela brytyjskiej kliniki Sporting Chance, wspierającej - inny temat-tabu - sportowców z uzależnieniami. - W szatni piłkarze uczą się ukrywać emocje za wizerunkiem błazna, twardziela lub milczka". Aż w końcu przychodzi moment, gdy wszystko wybucha.

Jest więc wywiad z Justyną Kowalczyk okazją do rozmowy o czymś znacznie ważniejszym i niedotyczącym tylko świata biegów narciarskich. I dla niej, i dla nas dobrze, że zdecydowała się mówić.

Zobacz wideo

Najważniejsze momenty i cytaty w karierze Justyny Kowalczyk

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.