Londyn 2012. Igrzyska dla bogatych i szczęściarzy

Co się stanie, jeśli 1,8 mln ludzi złoży 22 mln zamówień na 6 mln biletów na igrzyska? Okaże się, że nawet Brytyjczycy mogą przestać lubić swoje igrzyska. Przynajmniej ci, którzy wejściówek nie dostali.

Tysiące fanów nie może się mylić. Wejdź na Facebook.com/Sportpl ?

Przygotowania do londyńskich igrzysk szły dotąd idealnie. Jedynym poważnym zgrzytem było zatrzymanie się kilka tygodni temu na Trafalgar Square zegara odliczającego czas do zapalenia znicza. Żartowano, że to awaria na szczęście - zegar stanął, żeby była zapasowa godzina na przygotowania.

Sielanka i powszechna aprobata igrzysk skończyły się dopiero, gdy trzeba było sprzedać bilety (w sumie na 649 sesji zawodów). Mnóstwo ludzi jest bowiem rozgoryczonych, że w ogóle ich nie dostało. Kilkaset tysięcy szczęśliwców wyłoniło komputerowe losowanie, ale przegrani wskazują, że promowano zamożnych - składając zamówienie, trzeba było bowiem mieć odpowiedni limit na karcie kredytowej lub środki na debetowej. Ci, którzy zamówili bilety np. za 2,5 tys. funtów lub więcej, mieli dużo większe szanse niż ci, którzy zamawiali tylko za kilkaset funtów.

Narzekano na zbyt słabą informację o szansach na wylosowanie biletu. Komitet organizacyjny (LOCOG) niezbyt dokładnie wyjaśnił, że na najbardziej oblegane wydarzenia - m.in. ceremonię otwarcia, finał biegu na 100 m, czy ważne mecze piłkarskie - wylosowanie wejściówki będzie ekstremalnie trudne nie tylko z powodu olbrzymiego popytu, ale też dlatego, że na stadionie będzie wtedy więcej sponsorów i VIP-y (nawet ponad 50 proc.). "Gdybym wiedział wcześniej, zgłosiłbym się na eliminacje 100 m, a nie na finał i coś bym jednak zobaczył" - pisze rozgoryczony czytelnik "Guardiana".

LOCOG-owi zarzuca się hipokryzję. Według hasła promocyjnego bilety miały być "dla wszystkich, także dla klasy średniej", a okazało się, że promowały ludzi bogatych i lubiących ryzyko - bo, jak w kasynie, żeby zwiększyć szansę wylosowania, trzeba było postawić więcej pieniędzy na większą liczbę konkurencji. Pikanterii dodaje fakt, że LOCOG na biletach zarabiał na swoje konto. Wpływy z wejściówek są najważniejszą częścią budżetu organizacji, bo np. sprzedaż praw telewizyjnych w większości zasili konta MKOl. "Zależało im, żeby zgłosiło się jak najwięcej ludzi, ale nie na tym, żeby zasady były przejrzyste i sprawiedliwe" - atakuje internauta na portalu BBC.com.

Po raz pierwszy pod takim ostrzałem znalazł się lord Sebastian Coe, czyli szef LOCOG, który w mediach musiał długo tłumaczyć się z pokrętnych zasad losowania, obiecywał też, że będzie jeszcze jedna pula (ale mniejsza). - Nie możemy być naiwni, jeśli chodzi o sponsorów. Trzeba oddać im część biletów, bo to oni w największej części finansują olimpiadę - mówił Coe, mistrz olimpijski na 1500 m z 1980 i 1984 r. Coe znalazł jednak dobrego sojusznika. Pomagali mu posiadacze biletów. "Na tym właśnie polega losowanie, że połowa ludzi się cieszy, a połowa nie. O co tyle hałasu!" - napisał Marco z Londynu na stronie "Guardiana".

50 - procent wejściówek na najbardziej oblegane konkurencje igrzysk trafi do VIP-ów, sponsorów, działaczy i dziennikarzy.

Igrzyska ostatnim startem Caroliny Kluft ?

Więcej o:
Copyright © Agora SA