Londyn 2012. Inteligentne Igrzyska Olimpijskie

Igrzyska mają tchnąć nowe życie we wschodni Londyn, najmniej rozwiniętą część miasta. Każda hala, stadion i budynek będą sensownie wykorzystane po olimpiadzie. Mają też zmusić Brytyjczyków do wstania z kanapy

- Można robić zdjęcia, ale dopiero gdy wyjedziemy z tunelu - informuje przewodnik autokarowej wycieczki po największym placu budowy w Europie. Położony we wschodnim Londynie Olympic Park od ulicy oddziela sześciometrowy parkan zwieńczony drutem kolczastym, przed intruzami strzegą go też kamery, a nocą - mocne reflektory. To ponoć najszczelniej pilnowany skrawek ziemi w Wielkiej Brytanii. Za parkanem powstaje serce przyszłorocznych igrzysk - wioska olimpijska, w której zamieszkają sportowcy, stadion na 80 tys. widzów, hala do koszykówki, piłki ręcznej, kolarski welodrom, basen i stadion do hokeja.

W autobusie siedzą m.in. Nowozelandczycy, którzy przyjechali na pierwszy olimpijski rekonesans, jest też hałaśliwa grupa Brazylijczyków. Oni przybyli po naukę, bo organizują igrzyska w Rio w 2016 r. Są też inni zagraniczni dziennikarze. Aparaty posłusznie wyciągają dopiero po przejechaniu tunelu. Z autokaru nie wolno wysiadać.

Plac budowy robi piorunujące wrażenie. To właściwie nie budowa, ale tętniące własnym życiem miasto - z tysiącami robotników, setkami kontenerów, buldożerów, ciężarówek i dźwigów. Rzeka maszyn i ludzi płynie tymczasowymi uliczkami z własną sygnalizacją świetlną, na budowie są szlabany, drogowskazy, a ruchem kierują porządkowi. Wesołość wycieczki wywołuje widok jastrzębia siedzącego na barku człowieka w żółtej kamizelce. Okazuje się, że drapieżne ptaszysko ma odstraszać gołębie od lśniących budynków wioski olimpijskiej.

Mijamy główne biuro prasowe (MPC), gdzie tysiące dziennikarzy będzie w sierpniu 2012 r. pisać relacje z zawodów. Ich miejsce pracy na razie przypomina wielką plątaninę wentylacyjnych rur. Korzystniej prezentuje się prześliczny welodrom, wyłożony z zewnątrz połyskującym drewnem, już gotowy do sportowej rywalizacji. "Odjazdowo" wygląda hala do koszykówki - jak nadmuchiwane białe UFO. Nad budową góruje stadion z rozłożystymi trybunami, też już prawie ukończony. Wokół zaczyna zielenić się trawa.

Polka w sercu igrzysk

- Wielu robotników na budowie to Polacy. Kiedy Olympic Park wizytowała Irena Szewińska z delegacją MKOl, chętnie robili sobie z nią zdjęcia na pamiątkę - opowiada Aleksandra Girling, Polka, która pracuje w Komitecie Organizacyjnym Igrzysk (LOCOG). Po polsku mówi z lekkim akcentem, na Wyspach mieszka już 14 lat, jej mąż jest Anglikiem. Pochodzi z Kudowy, po drugiej klasie liceum wyjechała do Oksfordu na stypendium. - Zdałam egzaminy i przeniosłam się do Londynu na studia. Ukończyłam prawo sportowe. Marzyłam o karierze sportowca, pływałam, biegałam, ale nie miałam rewelacyjnych wyników. Chciałam więc choć być blisko sportu - uśmiecha się. Po studiach znalazła pracę przy wyścigach Formuły 1. W zespole Ferrari odpowiadała za promocję marki Shell.

Kiedy Londyn wygrał organizację igrzysk, Aleksandrze udało się dostać posadę w centrali LOCOG. Trafiła na 23. piętro szklanego wieżowca w nowoczesnej dzielnicy doków Canary Wharf, przejmującej w ostatnich latach od City funkcję biznesowego centrum. Jej biurko sąsiaduje z biurkiem... Sebastiana Coe, czyli szefa LOCOG, najważniejszej osoby w Wielkiej Brytanii kojarzonej z igrzyskami, którego uśmiechnięta twarz pojawia się przy każdej olimpijskiej informacji w mediach. To właśnie Coe uratował w 2005 r. gasnącą brytyjską kandydaturę. Jego energetyczny lobbing i płomienne przemówienia poprowadziły Londyn do zwycięstwa na ostatniej prostej w starciu z Paryżem i Madrytem.

54-letni Anglik ma tytuł szlachecki, dwa złote medale olimpijskie w biegu na 1500 m i majątek szacowany na kilka milionów funtów. - Ale dla nas jest po prostu Sebem, tak na niego mówimy. To kolega z pracy, przesympatyczny człowiek, nie wywyższa się, wszystkich traktuje jednakowo - podkreśla Aleksandra, która w LOCOG odpowiada za promocję i kontakt z mediami. Organizuje konferencje prasowe, zaprasza dziennikarzy na otwarcia kolejnych obiektów, wysyła komunikaty prasowe. - Rozmawiam ze wszystkimi najważniejszymi mediami, od "Timesa" przez "Guardiana" po BBC i agencje prasowe. Kiedyś wysłałam kilka informacji do Polski, ale jakoś nikt się nie zainteresował - wspomina.

Nowe życie na Wschodzie

Chińczycy, przygotowując się do igrzysk w Pekinie w 2008 r., nie liczyli się z kosztami, przyrodą ani ludźmi. Wycinali lasy pod drogi, burzyli osiedla, robiąc miejsce dla olimpijskich obiektów, przesiedlali mieszkańców, aby sportowcy i dziennikarze nie musieli patrzeć na biedę i ścisk metropolii. Igrzyska się skończyły, a wybudowany za pół miliarda dolarów stadion "Ptasie Gniazdo" stoi pusty, bo nie ma na nim kto grać i biegać.

Brytyjczycy starają się wszystko robić z głową - szanują przyrodę i chcą, by na igrzyskach skorzystali mieszkańcy Londynu. Zamiast przesiedlać ludzi, chcą ich przyciągnąć jak najbliżej i sprawić, by zostali.

- Pamięta pan budynek centrum prasowego na placu budowy? Jest skonstruowany w taki sposób, żeby po igrzyskach można było go podzielić na cztery mniejsze budynki. Powstaną w nich biura i sale konferencyjne do wynajęcia. Specjalna firma już zajmuje się szukaniem najemców. Podobnie ma być z innymi obiektami. Nic nie może się zmarnować - opowiada Polka z LOCOG.

Stadion olimpijski będzie tętnił życiem, bo po igrzyskach zapełnią go kibice piłkarskiego West Hamu (pojemność zmniejszy się z 80 tys. do 55 tys.). Basen zostanie przekształcony w miejską pływalnię, w wielofunkcyjną halę sportową dla dzieci i młodzieży zmieni się obiekt piłki ręcznej. Hala do koszykówki, czyli dyscypliny, która w Wielkiej Brytanii, jest egzotyką, w ogóle zniknie z Londynu. Jest tak zbudowana, że można ją rozmontować i przenieść w dowolne miejsce, zmieniając przeznaczenie. Gminy w różnych częściach kraju będą o nią rywalizować w przetargu. O to, by po igrzyskach nic nie poszło na marne, dba specjalna instytucja - Olympic Park Legacy Company.

- Pomysł, żeby serce igrzysk znajdowało się we wschodnim Londynie, od początku był zamierzony. To najmniej rozwinięta, najbiedniejsza część miasta. Tam, gdzie dziś powstaje stadion, jeszcze niedawno stały rudery i opuszczone budynki starych fabryk. Zanim na budowie wbito pierwszą łopatę, z terenu usunięto przemysłowe zanieczyszczenia - podkreśla Girling. 245 hektarów skażonych ropą, ołowiem i innymi truciznami - w sumie milion metrów sześciennych gleby - oczyściło pięć potężnych maszyn. Wszystko po to, żeby kilkanaście tysięcy ludzi, którzy kupią po igrzyskach mieszkania w wiosce olimpijskiej, czuło się komfortowo. - Ceny mają być przystępne, część lokali dofinansuje państwo i władze Londynu. Mają przyciągnąć klasę średnią. Nie chcemy popełnić błędu igrzysk w Vancouver, gdzie wioska okazała się zbyt luksusowa dla zwykłych mieszkańców i do dziś świeci pustkami - mówi Aleksandra.

W Londynie rządzi też ekologia. Kolarski welodrom nie ma klimatyzacji, budynek zaprojektowano tak, że jest naturalnie wietrzony poprzez system specjalnych otworów w suficie i ścianach. Oszczędzane jest światło - ogromne okna mają zapewniać dobrą widoczność jak najdłużej w ciągu dnia, oraz woda - toalety kibice będą spłukiwać... deszczówką magazynowaną na dachu.

W czasie igrzysk nic nie trafi na wysypisko śmieci, recykling pochłonie 100 proc. odpadków. Nie ma mowy o marnotrawieniu energii - ciepło powstałe przy wytwarzaniu prądu w elektrowni będzie wykorzystywane do ogrzewania budynków.

Pomyślano o rozbudowie komunikacji. Do Olympic Park można dziś dojechać kolejką DLR, do której trzeba się przesiąść z metra. Ale w czasie igrzysk i po nich z głównego londyńskiego dworca King's Cross do stacji Stratford dojedziemy nową podziemną linią. Podróż z centrum Londynu na stadion zajmie 7-10 minut.

Oderwać Brytanię od telewizora

Oczywiście nie ma pełnej sielanki. Brytyjczycy spierają się, ale raczej o szczegóły, a nie rzeczy fundamentalne - o prawo do stadionu z West Hamem wojuje Tottenham (być może pójdą do sądu). Ekonomiści wskazują, że wioska olimpijska wcale nie musi się zapełnić, dyskutują nad najlepszym modelem finansowania mieszkań. Dziennikarze krytykują rząd i olimpijskie instytucje za rozrzutność - całkowite wydatki na igrzyska to ponad 7 mld funtów, ok. 3,1 mld pochłonie Olympic Park. Debatowano o sensie budowania w Londynie kolejnego stadionu, skoro w 2007 r. oddano nowe Wembley za 800 mln funtów, gdzie mogłaby się odbyć ceremonia otwarcia i lekkoatletyczne konkurencje.

- Ogół Brytyjczyków olimpiadę popiera. Z badań wynika, że ponad 90 proc. jest zadowolonych z przygotowań, dumnych, że są gospodarzami. Uważają, że będzie to korzystne dla kraju - mówi Girling.

Poza renowacją miasta i budową hal igrzyska mają też rozruszać społeczeństwo. Sebastian Coe powtarza, że przy okazji olimpiady pragnie oderwać Brytyjczyków od kanap i telewizorów. - Chcę, żeby Brytania wsiadła na rower albo poszła biegać do parku - mówi.

Jak rozruszać 60 mln ludzi? - Wokół igrzysk funkcjonuje kilkanaście różnych projektów wspierających amatorski sport i propagujących modę na zdrowy tryb życia, np. program "Get Set" dla szkół [coś w stylu akcji "Szkoła z klasą", ale bardziej ukierunkowanej na sport], gdzie dzieci realizują różne cele i wygrywają bilety na igrzyska. Bierze w nim udział kilkanaście tysięcy szkół. Są też programy dla gmin i osób prywatnych, które są właścicielami małych hal sportowych i boisk. Mogą starać się o granty, a w niektórych przypadkach stać się nawet oficjalnymi obiektami treningowymi na igrzyska - opowiada pracownica LOCOG.

Pod koniec marca Coe otwierał uroczyście trasę do kolarstwa górskiego w Hadleigh Farm w hrabstwie Essex, ok. 40 minut jazdy pociągiem od Londynu. W sobotę 11 sierpnia 2012 r. Maja Włoszczowska będzie tam walczyć o medal.

Jak na dłoni było tam widać brytyjskie podejście. Teren wynajęto od Armii Zbawienia, ewangelickiego Kościoła znanego z działalności charytatywnej, więc pieniądze poszły na szczytny cel (upośledzeni umysłowo podopieczni pomagali w pracach wykończeniowych). Armia może zarabiać także po igrzyskach - podnajmując trasę na imprezy komercyjne. Duże trybuny powstaną tylko na czas olimpiady, potem zostaną rozebrane. Nie wycięto żadnego drzewa, a jedyną ingerencją w naturę było zwiezienie 500 ton kamieni i 3500 ton żwiru do wyprofilowania przeszkód. Na pięciokilometrową trasę specjalnie wybrano miejsce, gdzie nie ma gęstych zarośli (jak w Atenach i Pekinie), lecz jest otwarta przestrzeń z pagórkami i przepięknym widokiem na Tamizę. - Chodzi o to, żeby zawody efektownie wyglądały na żywo i w telewizji. Żeby ludzie mogli oglądać kolarzy długo, a nie tylko przez chwilę, zanim wpadną do lasu. Efektowne pokazanie sportu jest bardzo ważne w rozbudzaniu zainteresowania, a na tym też nam zależy - opowiada Girling, która na otwarcie toru ściągnęła ok. 30 dziennikarzy i kilka stacji telewizyjnych.

Gospodarze igrzysk są potęgą w kolarstwie torowym, wioślarstwie, żeglarstwie i lekkoatletyce (w Pekinie zdobyli w tych konkurencjach 30 medali), ale Londyn ma im pomóc w ekspansji na nowe konkurencje. Nie może ona być jednak robiona na siłę, lecz z głową. Nie ma więc ambitnych planów dla piłki ręcznej i siatkówki (ich łączny budżet to 6,4 mln funtów), bo nikogo na Wyspach te dyscypliny nie interesują. Bardzo mocno inwestuje się za to w inne sporty wykorzystujące już popularne rowery - triatlon i właśnie kolarstwo górskie. Budżet całego kolarstwa wzrósł do 26,4 mln funtów, z czego kilka milionów idzie na jego górską odmianę.

Teraz potrzebny jest jeszcze marketing i rozbudzenie masowego zainteresowania. Dlatego na otwarcie Hadleigh Farm ściągnięto całą reprezentację, która przebrana w stroje "Team GB" skakała po wertepach, cierpliwie pozując do zdjęć, a potem udzielała wywiadów. Na rower wskoczył też sam lord Coe i zmierzył się z kamieniami na trasie.

Na koniec kolarze, Coe i dzieci z lokalnego programu "Get Set" pozowali do zdjęć z planszami zachęcającymi do kupowania biletów: "Apply Now", czyli "Zgłoś się teraz". Walkę o medal Mai Włoszczowskiej można zobaczyć już za 20 funtów (najdroższy bilet kosztuje 45 funtów). - Liczymy, że Polacy kupią dużo wejściówek na różne konkurencje. W końcu są tu ich setki tysięcy! - apeluje Aleksandra Girling.

A na koniec poleją się łzy

Bilety to gorący temat, bo ich internetowa sprzedaż kończy się 26 kwietnia. 80 proc. z 6,6 mln wejściówek kosztuje mniej niż 50 funtów, a za 10 funtów można przyjść do Olympic Park i oglądać olimpiadę na wielkich telebimach. - Olimpiada dla wszystkich - to kolejne hasło Sebastiana Coe. - Nie mamy jeszcze szczegółowych danych, ale bilety sprzedają się dobrze - podkreśla Polka.

Brytyjczycy chcą oglądać igrzyska z bliska także dlatego, że mają skończyć się ich wielkim sukcesem. Brytyjskie zarządzanie wyczynowym sportem jest dziś stawiane za wzór. Przygotowaniami kierują poszczególne federacje i BOA, czyli odpowiednik PKOl, ale za wyniki odpowiada UK Sport - rządowa agenda finansowana m.in. z pieniędzy National Lottery. To właśnie ona zrewolucjonizowała brytyjski sport zawodowy, bo daje pieniądze, ale w zamian wymaga najlepszych rezultatów i bezlitośnie rozlicza. Każda dyscyplina ma swojego menedżera, który jest oceniany po roku jak pracownik korporacji - za dobre wyniki i medale dostaje premie, za słabe - może być zwolniony, a dyscyplina traci fundusze. Dostanie ich więcej, kiedy udowodni, że warto na nią stawiać. Z tak skonstruowanym systemem Brytyjczycy przywieźli z Pekinu 47 medali, zajmując sensacyjne czwarte miejsce w klasyfikacji medalowej - za Chinami, USA i Rosją.

Teraz ma być jeszcze lepiej, bo UK Sport zainwestował w przygotowania rekordowe 400 mln funtów. W 2011 r. przed menedżerami dyscyplin postawiono zadanie zdobycia - w najbardziej optymistycznym wariancie - aż 61 medali mistrzostw świata w dyscyplinach olimpijskich. - Sportowcy w żadnym kraju na świecie nie mają lepszych warunków do pracy. Planujemy pobicie wyniku z Pekinu, i to w znaczący sposób - deklaruje Liz Nicholl, szefowa UK Sport.

- To będą wspaniałe igrzyska. Szkoda tylko, że nasza praca wraz z nimi się skończy. W lutym 2010 r. tuż przed rozpoczęciem igrzysk w Vancouver mieliśmy wideokonferencję z ludźmi pracującymi przy organizacji zimowej olimpiady. Wszyscy płakali. My też będziemy tak płakać latem 2012 roku, bo zakochaliśmy się w tej naszej olimpiadzie - kończy Aleksandra.

IAAF ustaliło zasady - kwalifikacji do Igrzysk ?

Liczby:

14 medali, w tym osiem złotych, zdobyli Brytyjczycy w Pekinie w kolarstwie

26,4 mln funtów wynosi budżet kolarstwa na Londyn 2012

2012 funtów kosztuje najdroższy bilet na ceremonię otwarcia

3600 mieszkań dla klasy średniej ma powstać po igrzyskach w wiosce olimpijskiej

90 procent obiektów będzie osiągalnych za pomocą trzech różnych środków transportu publicznego

36 własnych sponsorów ma LOCOG, komitet organizacyjny igrzysk

3,1 miliarda funtów kosztuje budowa Olympic Park

600 milionów funtów pochłonie bezpieczeństwo

16 metrów przestrzeni mieszkalnej będzie przypadało na jednego sportowca w wiosce olimpijskiej

33 procent mniej dwutlenku węgla od klasycznej elektrociepłowni będzie wytwarzać ta w Olympic Park

Copyright © Agora SA