Igrzyska olimpijskie Rio 2016. Kajakarstwo. Beata Mikołajczyk i Karolina Naja po medalu: jesteśmy płeć piękna i silna

W łódce jest jak w związku: nie ma szefa, trzeba się porozumieć. Karolina kieruje, Beata jest silnikiem. A od trenera Tomasz Kryka powinni się uczyć inni polscy trenerzy - mówią po brązowym medalu w wyścigu K-2 na 500 m Beata Mikołajczyk i Karolina Naja

Sport.pl: Brązowy medal jest na miarę waszych oczekiwań?

Beata Mikołajczyk: Jest medal? Jest. Cieszymy się bardzo. Jest nasz i nikt go nam nie zabierze. Każdy kto stanął na starcie tego wyścigu miał szansę na medal. Pokazałyśmy, że jesteśmy dobrze przygotowane. To co zrobił z naszymi organizmami trener Tomasz Kryk, jest niebywałe. To co my osiągnęłyśmy - też. Udało nam się dostać do trenera po finale, wyściskać go. Nakrzyczeli na nas, ale co tam. Tu jest dużo zakazów.

Karolina Naja: Jesteśmy bardzo zadowolone, ale niedosytu też pewnie trochę jest. Wiedziałyśmy że nasza forma w tym czteroleciu była najlepsza. W poprzednich wyścigach pokazałyśmy moc. W finale stanęłyśmy na starcie trochę z takim nastawieniem jak do treningu. Tak tłumaczyłam Beacie, to jest najlepsze podejście: wytrenowałyśmy coś, nie wzniesiemy się ponad to, zróbmy to co potrafimy najlepiej. Dało nam to medal. W poprzednim roku wróciłyśmy z mistrzostw świata bez medalu. Wiedziałyśmy, że wykonałyśmy wielką pracę, żeby rok olimpijski był lepszy.

Dla Beaty Mikołajczyk to już trzeci olimpijski medal, dla Karoliny Nai drugi. Wytrwałyście razem od Londynu, wytrwacie też do Tokio?

Beata: Nie wiem. A wygramy w totka? Na razie się cieszymy z medalu, cieszę się że się w tym roku nie połamałam, dopłynęłam do tych igrzysk w jednym kawałku. Bo rok temu, na siedem tygodni przed mistrzostwami świata złamałam nogę i było mnóstwo stresu. Bałyśmy się o kwalifikację olimpijską, ale udało się ją wywalczyć. A teraz to my nawet nie wiemy czy noc po medalu spędzimy w wiosce czy poza wioską, a co dopiero mówić o tym co będzie w Tokio.

Karolina: Każdą decyzję musimy najpierw przedyskutować między sobą i z trenerem. Tak działa team. Siadamy w trójkę, albo i piątkę czy szóstkę.

A w łódce kto rządzi?

Karolina: To jak w związku. Trzeba się porozumieć.

Beata: W łódce każdemu się wydaje że jest szefem. Żartuję. Tu jest tak, że Karolina prowadzi, ona nadaje tempo, sprawdza co się dzieje na torze obok. A ja jestem silnikiem z tyłu. A decyzje podejmujemy razem. Jest jedno hasło w łódce, na jakieś 120 metrów przed metą: jedź na wydechu. Czasami ono brzmi trochę inaczej przy skrajnym zmęczeniu. Może nie będę prezentować.

W polskim sporcie ten zespół który Tomasz Kryk zbudował w kobiecym kajakarstwie uchodzi za modelowy.

Beata: To jest jeden z niewielu trenerów w Polsce który tak wielką wiedzę łączy z dużym doświadczeniem. Wielu trenerów klubowych powinno się od niego uczyć.

Karolina: Trener stworzył schemat pracy który z roku na rok jest dla nas bardziej zrozumiały. Teorię treningu ma bardzo dobrze poukładaną i stara się nam tę wiedzę przekazywać. Żeby to nie było takie mechaniczne, bezsensowne trenowanie, tylko żebyśmy się czegoś dowiadywały. Czasami na treningach czujemy się jak na studiach, bo trener nam wykłada teorię sportu. Tak to zaplanował, że na igrzyskach byłam naprawdę najmocniejsza. Na mistrzostwach Europy czy świata nigdy nie czułam się tak dobrze jak tutaj. To był mój pierwszy cały cykl olimpijski z trenerem Krykiem. I bardzo się z tego cieszę.

Beata: Ten rok przedolimpijski był najtrudniejszy jeśli chodzi o treningi, najtrudniejszy psychicznie. Kiedyś byliśmy rok przed igrzyskami nastawieni bardziej na wyniki, a teraz na pracę. Trener też cały czas się rozwija. Oni są trochę podobni do siebie z trenerem Marcinem Witkowskim, który pracuje z naszymi wioślarkami. Z trenerem Krykiem cały czas się w Wałczu ze sobą konsultują. I to widać po wynikach na torze w Rio.

Opisując przez lata olimpijskie starty w kajakarstwie przyzwyczailiśmy się, że niemal zawsze muszą się skończyć jakąś kłótnią. A od Londynu 2012 jest spokój. A wasza dwójka to pod tym względem wzór.

Karolina: W każdym zespole są lepsze i gorsze dni. I staramy się o tym pamiętać gdy przychodzą gorsze. Ten medal jest dla całej naszej drużyny, dla naszych rodzin, naszych mężczyzn, dla tych dla których wracamy do domu po 255 dniach rocznie na zgrupowaniach. Dziękujemy naszemu związkowi, bo nam zapewnił bardzo dobre warunki, mogłyśmy mieszkać poza wioską, blisko toru, co nam oszczędziło długich dojazdów. Nie musiałyśmy się w dniu startu zrywać o świcie. A to się potem przekłada na centymetry i ułamki sekund.

Beata: Gorsze dni zdarzają się nawet między rodzeństwem, najważniejsze to umieć to zrozumieć. Póki w zespole wszyscy szanują nawzajem swoją pracę, będzie dobrze.

To są na razie dla Polski igrzyska girl power: pięć z siedmiu medali zdobyły kobiety.

Beata: I to cieszy. Jesteśmy płeć piękna i silna.

Tak Anita Włodarczyk cieszyła się ze złota i rekordu świata [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.