31-letni Niemiec to legenda tej dyscypliny i jeden z pewniaków swojej reprezentacji. Nic dziwnego - potrójny mistrz świata, trzykrotnie wybierany najlepszym sportowcem w kraju oraz złoty medalista z Londynu celował w podium w Rio de Janeiro, choć jego przygotowania zakłóciły kontuzje.
- Dzisiaj zaczynamy! Z niecierpliwością czekam na zawody i mam nadzieję, że po ciężkiej pracy z ostatnich miesięcy i latach sukcesów uda mi się powtórzyć wyczyn z Londynu. Chciałbym podziękować wszystkim, którzy w drodze do igrzysk wspierali mnie i byli ze mną - pisał Niemiec kilka godzin przed eliminacjami na swojej stronie Facebookowej.
Tymczasem Robert Harting zaliczył fatalne eliminacje. Pierwsze dwie próby spalił, do trzeciej podszedł cały w nerwach i rzucił dyskiem na odległość jedynie 62,21 metrów. W jego grupie był to dopiero dziewiąty wynik, ogólnie piętnasty, a do zakwalifikowania się do finału mistrzowi zabrakło ponad pół metra. - Kompletne zaskoczenie - komentuje "Suddeutsche Zeitung".
Niemiec tłumaczył się problemami zdrowotnymi. - Od poprzedniego dnia dostawałem zastrzyki, ale nie zadziałały. Gdybym był zdrowy chodzić w 50 proc., to mógłbym z łatwością rzucić na odległość 65 czy 66 metrów w eliminacjach - mówił Harting. To przedłużenie problemów ze zdrowiem, które Berlińczyk ma od 2014 roku, gdy musiał przejść operację kolana. Przy jego wadze (126 kg!) i wzroście (201 cm) powrót do pełnej formy musiał być przedłużony, do tego miał problemy z mięśniami klatki piersiowej.
Jego odpadnięcie sprawia, że na czoło faworytów wyszedł Piotr Małachowski, który w Londynie zajął siódme miejsce . Wtedy najdalej rzucił na odległość 64,65 metrów, teraz w eliminacjach 33-letniemu Polakowi udało się osiągnąć lepszy rezultat (65,89m).