Igrzyska olimpijskie Rio 2016. Piłka ręczna. Polacy pokonali Egipt

- Wygraliśmy, ale teraz już każdy nasz mecz do końca igrzysk będzie finałem - mówił po ośmiobramkowym zwycięstwie nad Egiptem Karol Bielecki. Nie obyło się bez strachu: tym razem nie o wynik, a o kostkę Michała Jureckiego. Ale wygląda na to, że Jurecki zdoła wydobrzeć na decydujące mecze ze Szwecją i Słowenią

- Jak się w Polsce mówi, jak ktoś umrze? - Żałoba. - Nie, to wcześniej - dopytywał trener Tałant Dujszebajew i zrobił ruch jak łopatą. - Pogrzeb. - O właśnie, pogrzeb. No to nie należy się spieszyć z pogrzebami. Nie należy też się spieszyć z euforią. Tu jeszcze wszystko się może zdarzyć - mówił Dujszebajew po pokonaniu Egiptu, gdy już wstał zza stołu w sali konferencyjnej. - Nic się nie skończyło, nic się nie rozstrzygnęło. Możemy awansować do ćwierćfinału z dwoma punktami, możemy odpaść z czterema. Nie ma sensu analizować, co będzie. Trzeba po prostu wygrywać do końca już wszystko.

Róbmy swoje po cichu

Nikt by się przed Rio 2016 nie spodziewał, że zwycięstwo Polski nad Egiptem da taką ulgę. Ale tyle się od tego czasu zdarzyło w olimpijskiej hali piłkarzy ręcznych, że już wszyscy zgodnie mówią o najbardziej wyrównanym turnieju w historii igrzysk. Egipt po dwóch kolejkach spotkań był o dwa punkty przed Polską, jeden mecz wygrał, jeden przegrał różnicą ledwie jednej bramki. I tak z najłatwiejszego meczu grupowego Polaków zrobił się mecz o przetrwanie. Pierwszy z serii takich meczów. - My mamy już w Rio same finały - mówił w drodze do szatni po pokonaniu Egipcjan Karol Bielecki. Porażkami z Brazylią i Niemcami Polacy zagonili się do narożnika, a z drugiej strony: zwykle właśnie w takich sytuacjach byli najmocniejsi. Oni nie lubią być faworytem, niemal każdy ich medal był z zaskoczenia albo po przejściach. - Tak było. Dlatego teraz róbmy swoje po cichu, krok po kroczku - mówił Bielecki.

Tym razem bez prezentów

Po meczu Egiptem wracało w komentarzach jedno słowo: wreszcie. Wreszcie pierwsze prowadzenie w turnieju, wreszcie spokojne zwycięstwo, wreszcie funkcjonowała obrona, a dzięki temu mógł też wreszcie błyszczeć bramkarz. Wreszcie ataki były przemyślane, wreszcie zaczęły działać polskie skrzydła, również po atakach poprzedzonych rozegraniem, a nie tylko w kontrach. - W pierwszych dwóch meczach nie było kogo chwalić, nie było dobrej obrony, bramkarza, ani ataku. Zrobiliśmy 27 błędów technicznych, prezentów dla rywala - mówił Dujszebajew.

W meczu z Egiptem Polacy wreszcie odwrócili role: to rywal łatwo tracił piłkę, a nie oni, rywal się spieszył, a nie oni. Wrócił luz przy kończeniu akcji, skuteczność. - Od początku i obrona była lepsza, i Sławek Szmal ok. Zrobiliśmy dużo kontrataków i to nam dało przewagę. Potem już do końca kontrolowaliśmy wynik - mówił Dujszebajew. Wszystko się wreszcie ze sobą zazębiło.

No, prawie wszystko.

Jurecki: - Myślałem, że kostka jest złamana

Pięć sekund przed końcem pierwszej połowy padł na boisko Michał Jurecki. Staranował go przypadkowo kolega z drużyny, Mateusz Kus. Staw skokowy ucierpiał tak mocno, że Jurecki nie był w stanie sam zejść na ławkę. Trzeba go było tam znieść, a potem odwieźć do szatni na wózku. Był początkowo przekonany, że turniej już się dla niego skończył. - W pewnym momencie myślałem, że kostkę mam nie skręconą, a połamaną. Ból był wielki, na szczęście skończyło się na skręceniu. Po meczu z Egiptem jest 48 godzin do spotkania ze Szwedami i zrobię wszystko, żeby z nimi zagrać - mówił nam pod szatnią. Pierwsze prześwietlenie po meczu dało uspokajający wynik, gra Jureckiego przeciw Szwedom (w nocy z soboty na niedzielę, o godz. 00.50 polskiego czasu) jest bardzo prawdopodobna.

Wrócił instynkt killera

Gdy odjeżdżał na wózku, miny w polskim obozie były bardzo niewyraźne, ale wtedy już przynajmniej odpadło martwienie się o wynik. Bo sam początek meczu był jeszcze daleki od wymarzonego. Po siedmiu minutach gry były tylko cztery bramki i remis 2:2, potem obie strony walczyły cios za cios i trzeba było czekać aż do 12. minuty na dwubramkowe prowadzenie Polaków. Dopiero wtedy piłkarze Dujszebajewa nabrali rozmachu. Powiększali przewagę, odreagowywali wcześniejsze niepowodzenia z turnieju, wracała przyjemność grania. W pewnym momencie drugiej połowy mieli już dziewięć punktów przewagi. Potem pozwolili rywalom się wyszumieć, w pewnym momencie przewaga spadła nawet do czterech goli. Ale ostatnie pięć minut meczu było na tyle dobre, że skończyło się wygraną ośmioma bramkami. - Brakowało nam tutaj czasem instynktu killera. Teraz pokazaliśmy ten instynkt. Wreszcie to rywal bardziej się denerwował, popełniał takie błędy w ataku jak wcześniej my - mówił Karol Bielecki. - Teraz o wszystko ze Szwedami. Oni z Egiptem przegrali. I wiemy, jak bardzo będą chcieli wygrać z nami.

Zobacz wideo

Najlepsze memy olimpijskie

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.