Rio 2016. Słomiński: w głowach mamy cyfry 1, 2 i 3

- Osiem lat temu myślałem, że 4. miejsce to tragedia, z perspektywy siedmiu lat ciągłych sukcesów nie wiedziałem, jak żyć z porażką - mówi Paweł Słomiński, trener, który z Otylią Jędrzejczak świętował złoto i dwa srebra igrzysk, ale też musiał godzić się z jej porażką m.in. z dwiema Chinkami podejrzewanymi o doping. Teraz Słomiński do walki o medal przygotował Radosława Kawęckiego

Obserwuj @LukaszJachimiak

Od początku igrzysk w Rio de Janeiro o medale będą walczyć pływacy. Pierwsze z 34 finałów zaplanowano już na sobotę 6 sierpnia. Liderem naszej kadry będzie Radosław Kawęcki, dwukrotny wicemistrz świata na 200 m stylem grzbietowym, czwarty w tej konkurencji na igrzyskach w Londynie, w 2012 roku. Od 2014 roku 25-latka z Głogowa prowadzi Paweł Słomiński, czyli szkoleniowiec, który wielkie sukcesy odnosił z Otylią Jędrzejczak i Pawłem Korzeniowskim.

Łukasz Jachimiak: Radosław Kawęcki jest przygotowany tak dobrze, by zdobyć dla Polski pierwszy olimpijski medal w pływaniu od 12 lat?

Paweł Słomiński: Przez wiele miesięcy pracowaliśmy bardzo mocno - trenowaliśmy w środku nocy, żeby przygotować się do godzin startów w Brazylii, wybieraliśmy miejsca z podobną pogodą do tej, jaka jest w Rio - cały czas mając w głowach cyfry 1, 2 i 3.

Realnie myślicie nawet o pierwszym miejscu, mając za rywala świetnego Mitcha Larkina?

- Sport jest nieprzewidywalny, trzymamy się tego, że w Rio wszystko może się wydarzyć. Pamiętam finał 100 m motylkiem w Londynie - zakończył się bardzo słabymi wynikami, a jednak ktoś i tak sięgnął po złoty medal. To, że ostatnio Larkin pływa 200 m stylem grzbietowym dużo szybciej niż wszyscy nie znaczy teraz wiele. Najważniejsze będą emocje. My sobie musimy poradzić przede wszystkimi z nimi, przygotowania czysto sportowe za nami. A czy celujemy w złoto? Gdyby przede nami ktoś teraz położył jakikolwiek medal, to wzięlibyśmy go z ogromną radością, bo naszym celem jest bycie w "trójce", już mniej ważne na którym dokładnie miejscu.

Prowadzi pan Kawęckiego od dwóch lat i w tym czasie on chyba zrobił postęp, skoro nie było imprezy, z której wrócilibyście bez medalu?

- Patrząc na czasy, to postępu nie zrobił, bo wynik z Kazania, który przed rokiem dał mu wicemistrzostwo świata, jest nieznacznie gorszy od jego rekordu życiowego i rekordu Europy. Ale to już niezwykle wysoki poziom, tu urwanie każdej setnej sekundy jest trudne. W Kazaniu Radek był przygotowany na lepszy czas, ale źle rozłożył siły, tempo nie było takie, jak powinno. Długo nad tym ostatnio pracowaliśmy, jednocześnie wzmacniając to, co u niego najlepsze, czyli pływanie na nogach pod wodą. Na krótkim basenie przesunęliśmy jego "życiówki", na 100 metrów to już nawet bardzo blisko rekordu świata, bo brakuje tylko 0,29 s. Oczywiście w Rio wynik będzie istotny, pływając powyżej 1.54 o medal będzie trudno, a Radek ma "życiówkę" powyżej tej granicy. Liczę, że w walce swój rekord zdecydowanie poprawi. Ona będzie ostra, bo wszyscy inni kandydaci do medali poza Larkinem prezentują podobny poziom do Radka.

Wróćmy do medali - fakt, że zdobywacie je zawsze bardzo was teraz wzmacnia?

- Jeżeli patrzymy w tych kategoriach, to wiemy, że na tym etapie szkolenia, czyli na etapie mistrzostwa, najważniejsze jest przywożenie medalu z każdej imprezy. My to robimy. Z mistrzostw na krótkich pływalniach wracamy ze złotymi krążkami, z ostatniej głównej, MŚ w Kazaniu, wróciliśmy ze srebrem. Jestem zachwycony współpracą z Radkiem i dlatego, że zdobywamy medale, i dlatego, że rozumiemy się świetnie. Nie przypominam sobie, żebyśmy mieli jakikolwiek problem w komunikacji. A to jest bardzo ważne, kiedy się pracuje ze sobą po pięć-sześć godzin dziennie. Podoba mi się, że Radek to facet, który nie pęka, który w trudnych momentach się spręża. Mnie już kilka razy kilkoro różnych zawodników udało się przygotować do wielkich imprez, on już z kilku wielkich imprez przywoził już medale, więc obaj jesteśmy gotowi, żeby się mocno ścigać.

Kawęcki ma taki talent albo taki talent do pracy, jaki miała Otylia Jędrzejczak?

- Bardzo trudne porównanie. Bardzo. Wiadomo, że biorąc pod uwagę wyniki Otylii, zdobyte trzy medale olimpijskie i dominację na świecie w konkurencji 200 m stylem motylkowym przez co najmniej cztery lata - bo tyle trwało zdobywanie złotych medali i bicie rekordów świata - to gołym okiem widać, że ona osiągnęła dużo więcej. Ale w kategoriach talentu i zaangażowania w trening ci zawodnicy niczym się nie różnią. To najwyższa, światowa półka. Dla trenera wielką przyjemnością jest praca z takimi sportowcami.

W 2004 roku poprowadził pan Otylię do złota i dwóch sreber na igrzyskach w Atenach. Wtedy mówiło się, że to początek polskiej szkoły pływania, teraz mamy już kilkanaście lat czekania na następny olimpijski medal. Dlaczego?

- Wtedy polska szkoła pływania naprawdę istniała. W latach 2005-2007 zdobywaliśmy mnóstwo medali wielkich imprez. Przypomnę Budapeszt 2006 i osiem medali mistrzostw Europy, cztery medale w MŚ w Montrealu w 2005 roku, cztery w MŚ 2007 w Melbourne, 11 na ME w Trieście na krótkiej pływalni, w tym cztery złote i jeden srebrny w jednym bloku finałowym złożonym z pięciu konkurencji. Doskonale pamiętam, jak przychodzili do mnie koledzy i - jak Alan Thompson, szef australijskiej reprezentacji - gratulowali, pytając, co my takiego robimy, że zanotowaliśmy taki skok wynikowy. Niestety, nic nie trwa wiecznie. Sport to dziedzina życia, która faluje. Po okresie tłustych lat następuje przesilenie. Musimy poczekać na nową falę tak zdolnych pływaków jak Otylia, Paweł Korzeniowski, Kasia Baranowska, Mateusz Sawrymowicz czy Przemysław Stańczyk. Teraz nie mamy aż tak szerokiej kadry. Ale od półtora roku znów ruszyło znienawidzone przez wielu trenerów szkolenie centralne, które już zaczyna przynosić efekty. Jest nim m.in. rewelacyjnie startujący Kacper Majchrzak. On może jeszcze nie ma wielkich wyników w największych imprezach, ale rozwija się fenomenalnie. Pojawił się Jan Świtkowski, który na 200 metrów delfinem zastąpił Korzeniowskiego i dołączył do światowej czołówki. Nowe pokolenie powinno być coraz mocniejsze. Musimy na to liczyć i czekać. Nie jesteśmy potęgą jak USA i Australia, dlatego nie mamy innego wyjścia. Te kraje cały czas mają napływ świeżych talentów, bo u nich ogromna jest liczba basenów, ośrodków szkoleniowych, ludzi uprawiających pływanie.

Ilu pływaków mają USA, a ilu Polska?

- Oni mają milion osób uprawiających pływanie, my - 20 tysięcy. Dlatego nam z rzadka trafiają się takie diamenty jak Otylia czy teraz Radek Kawęcki, a oni wyławiają gwiazdy na każdej wielkiej imprezie.

Często wspomina pan Pekin, czyli swoje przegrane igrzyska?

- Tak, świeżo po nich byłem bardzo zawiedziony czwartym miejscem Otylii. Czułem się źle, że nie spełniłem oczekiwań Otylii, swoich, ale też środowiska i mediów. Balon był bardzo mocno nadmuchany. Było dużo niepotrzebnych emocji w przygotowaniach, związanych m.in. z bardzo dużym sztabem, jaki wtedy funkcjonował w naszym pływaniu. Sztab był bardzo profesjonalny, tylko kompetencje zostały źle rozłożone, dlatego powstawały niedomówienia i zgrzyty. Teraz, z perspektywy czasu, uważam, że to były dobre igrzyska. Czwarte miejsce Otylii to była porażka z dwiema Chinkami, które bardzo szybko zniknęły ze świata pływackiego, co sprawiło, że pojawiły się pytania czy gdzieś w tle nie wpływał na wyniki doping. Teraz próbki z tamtych igrzysk są badane. Do tego doszła afera z kostiumami, z dostępem do nich. U nas nerwowość, że tych strojów nie mamy była spora. Mieliśmy i mamy takiego sponsora, który nie posiadał wtedy tej klasy kostiumów, co konkurencyjna firma. Przy tym wszystkim wyniki uzyskane przez Otylię czy "Korzenia" były naprawdę dobre i tylko mogę tym zawodnikom pogratulować, że zameldowali się w olimpijskich finałach.

Nie boi się pan, że w Rio też ktoś wyskoczy tak, jak Chinki w walce z Otylią w Pekinie?

- Różnica w moim podejściu polega na tym, że wtedy musiałem, a teraz chcę. Proszę mi wierzyć - w Rio ręka mi na pewno nie drgnie, emocjonalnie jestem innym człowiekiem, też przygotowanym na porażki. Oczywiście chciałbym, żeby Radek zdobył medal, ale jak nie zdobędzie, to będziemy potrafili z tym żyć, to nie będzie koniec świata. Osiem lat temu myślałem, że czwarte miejsce to tragedia, z perspektywy siedmiu lat ciągłych sukcesów nie wiedziałem, jak żyć z porażką. Dzisiaj mam zupełnie inne spojrzenie na życie zawodnika i życie trenera.

Kawęcki to nasza największa nadzieja na medal, ale szansę ma chyba również Konrad Czerniak?

- 100 m motylkiem to konkurencja, w której zawsze jest wielki ścisk. Wystarczy popatrzeć na listy światowe, żeby zauważyć, jak trudno będzie tam o medal. Ale Konrad też jest teraz innym zawodnikiem niż cztery lata temu, nabrał doświadczenia, tak samo jak Radek. W Londynie dopłynął ósmy, nie poradził sobie z ogromnymi emocjami, wtedy nawet Phelps popłynął słabo. Teraz może się wydarzyć wszystko, ostre ściganie będzie już w eliminacjach, bo różnice są nieznaczne, więc od początku trzeba będzie uważać. Ale jeśli motorycznie jest przygotowany, to nie boję się o to, że sobie nie poradzi na słupku. Teraz da radę, na pewno jest naszą dużą szansą na zdobycie medalu.

Ktoś jeszcze ją ma?

- Janek Świtkowski na 200 m delfinem. Będzie miał piekielnie trudne zadanie, bo tam wystartują i Phelps, i Chad le Clos, i Laszlo Cseh. Ale w Kazaniu zdobył brązowy medal, wykorzystał brak Phelpsa. Zobaczymy, co zrobi teraz. Mamy też mocne sztafety, aczkolwiek realnie oceniając szanse tylko w 4x200 kraulem możemy zająć wysoką pozycję w finale.

Czego spodziewa się pan po Phelpsie?

- To człowiek, który osiągnął w sporcie wszystko [22 medale olimpijskie, w tym 18 złotych], co można osiągnąć, a teraz chce udowodnić jeszcze raz, że można to zrobić po przerwie i w pływacko zaawansowanym wieku [ma 31 lat]. Nie będzie mu łatwo, ale to Phelps. Zawsze wzbudza podziw wielu ludzi. Mój też. Jest tak fenomenalny, że aż zastanawiający.

Starty Polaków na igrzyskach w Rio. O której trzeba wstać, żeby nie przegapić [TERMINARZ]

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.