PŚ w skokach. Tajner: Stoch spokojnie wygra z Prevcem

- Stoch jest bardziej odporny, ma większe poczucie własnej wartości. Na Prevca pojedynek z kimś tak dobrym może działać deprymująco. W Falun skakał bez tego ciężaru, teraz wszyscy myślą, że rzucił Stochowi wyzwanie, wszyscy na niego patrzą - mówi Apoloniusz Tajner. Prezes Polskiego Związku Narciarskiego jest przekonany, że Kamil Stoch pokona Petera Prevca w walce o triumf w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Na siedem konkursów przed końcem Słoweniec wyprzedza Polaka o 17 punktów. W piątek konkurs w Lahti. Kwalifikacje o godz. 15.30, zawody o 17. Transmisja: TVP i Eurosport. Relacja na żywo w Sport.pl

Łukasz Jachimiak: Kamil Stoch ma według pana nadal największe szanse na wygranie klasyfikacji generalnej Pucharu Świata czy jednak po świetnych występach na igrzyskach w Soczi nasz bohater jest trochę zmęczony i faworytem staje się Peter Prevc?

Apoloniusz Tajner: Nie zmieniam zdania - Kamil jest faworytem. I nawet konkurs w Falun to pokazał. Stoch był w Szwecji czwarty, Prevc drugi, ale w pierwszej serii nasz zawodnik miał sporo gorsze warunki [wiatr pod narty wiejący z prędkością 0,53 m/s, Prevca skakał z wiatrem 0,81 m/s] i nie mógł wyciągnąć ze swojego skoku więcej [osiągnął 123 m, Prevc wylądował o 2,5 metra dalej]. Niby mówił, że mu ta pierwsza próba nie wyszła, podobnie było w olimpijskiej "drużynówce", ale widać, że kiedy warunki ma podobne, jak rywale, to nie daje im szans. W Falun w drugiej serii pokazał, że to on jest na szczycie.

Wtedy miał lepszy wiatr od Słoweńca [1,36 m/s pod narty, a Prevc 1,18 m/s], skoczył 134,5 m, a jego rywal 133,5 m. Po tym konkursie można się spodziewać, że walka między nimi do końca sezonu będzie na styku.

- Myślę, że Kamil wygra Puchar Świata. To nie jest tak, że mam na to nadzieję, tylko naprawdę czuję, że on sobie spokojnie poradzi. Już długo jest w formie, dobrze wie, jak ją utrzymywać. Obawialiśmy się, że jak wróci z igrzysk, to zostanie rozkalibrowany przez różne spotkania. Nawet specjalnie powrót zawodnikom tak zorganizowaliśmy, że oni nie wiedzieli o locie czarterowym z Zurychu do Popradu. Myśleli, że samochody odbiorą w Szwajcarii, nie mówiliśmy im o zmianie planów, żeby któryś z nich się nie wygadał. Zależało nam, żeby o dzień szybciej byli w domach, żeby nocy nie spędzili w samochodach, dlatego trenerzy z Zurychu nimi pojechali, a zawodnicy przelecieli ośmioosobową cessną na Słowację i tam się spotkali ze szkoleniowcami. Całej grupie udało się uniknąć zamieszania. Niepotrzebnego, bo jeszcze sporo konkursów przed nami, trzeba ten sezon ładnie dokończyć. Kamil ze swojej świetnej formy powinien teraz skorzystać, jak kiedyś korzystał Adam Małysz.

Stoch przed rokiem zdobył tytuł mistrza świata, a później w ostatnich konkursach Pucharu Świata był mocny, ale nie dominował.

- Z Adamem w jego pierwszym mistrzowskim sezonie, czyli w 2001 roku, było trochę tak, jak z Kamilem teraz. Wtedy walczyliśmy z Martinem Schmittem. W Hakubie Adam upadł i stracił koszulkę lidera, ale szybko ją Niemcowi odebrał, wygrywając dwa konkursy w Sapporo. A Schmitt w jednym z nich nawet nie awansował do drugiej serii. Stoch też ma teraz wielkiego rywala i gra o dużą stawkę. Rok temu po mistrzostwach już takich emocji nie było, nie miał szans na zdobycie Kryształowej Kuli. Z Prevcem się plastronem lidera trochę powymieniali i czuję, że to się zaraz skończy, bo Kamil udowodni, że jest lepszy. Na pewno w rywalizacji zostali już tylko oni. Noriaki Kasai ma za dużą stratę.

Do Prevca traci 182, do Stocha 165 pkt, ale zapowiada, że do końca będzie walczył o Kryształową Kulę.

- Jak się ma dwóch mocnych przeciwników i taką stratę do nich, to raczej trzeba przestać marzyć. Poza tym jest jeszcze Severin Freund, na którego Kasai musi się oglądać [Niemiec jest czwarty, traci do Japończyka 79 pkt]. W Falun trafił dwa razy na świetne warunki [0,93 i 1,26 m/s pod narty], skacze bardzo dobrze, więc wygrał konkurs.

Nie obawia się pan, że walka Stocha z Prevcem rozstrzygnie się w ostatni weekend sezonu w Planicy? Tamtejszej, dużej skoczni poza Słoweńcami nikt nie zna, bo zawsze Puchar Świata odbywał się na obiekcie mamucim. Jeśli do Planicy Stoch i Prevc pojadą z podobnym dorobkiem punktowym, to o Kryształową Kulę Polakowi będzie chyba trudno?

- Prevc na pewno lepiej zna obiekt, będzie miał za sobą kibiców, jest w formie. Ale to tylko tak na oko wygląda, że oni z Kamilem prezentują teraz taki sam poziom. Prawda jest taka, że Stoch jest bardziej powtarzalny, pewniejszy. Nawet jeśli przed Planicą nie wypracuje przewagi gwarantującej końcowe zwycięstwo, to i tak sobie poradzi. Bo on ma taką formę, że skocznia i publika nie ma dla niego znaczenia - wszędzie jest mocny.

Jest pan spokojny o Stocha, mimo że za chwilę konkursy w wietrznym Lahti i jeszcze mniej stabilnym pogodowo Kuopio?

- W Lahti skocznia jest rzeczywiście kapryśna, to jeden z najmniejszych dużych obiektów na świecie, wiatr tam potrafi zdusić. Ale Kamil już tę skocznię zna, radzi sobie też z każdymi warunkami, nawet jak zepsuje skok, to i tak jest w czołówce. Przed Lahti mam spore nadzieje, bo to trudne miejsce, a Prevc już w Willingen nie radził sobie z tym ciśnieniem, jakie jest na zawodniku kończącym pierwszą serię. Słoweniec jest młodszy, jego stresuje bycie liderem. Kamil jest bardziej odporny. To jest podwójny mistrz olimpijski. Na pewno ma większe poczucie własnej wartości, a w takiej bezpośredniej rywalizacji to bardzo ważne. Na Prevca pojedynek z kimś tak dobrym może działać trochę deprymująco. W Falun skakał bez tego ciężaru, teraz wszyscy myślą, że rzucił Stochowi wyzwanie, wszyscy na niego patrzą. Będzie mu dużo trudniej. A nawet jeśli zdarzyłoby się, że Kamil będzie miał pecha do warunków, to i tak będzie jeszcze dość okazji, żeby pokazać swoją dominację w kolejnych startach. W Falun z 13. miejsca przesunął się na czwarte, a do podium zabrakło mu pół punktu. W jednym konkursie pokazał, jak wyraźnie potrafi sobie powetować stratę poniesioną w dużej mierze nie z własnej winy, tylko z przyczyn niezależnych.

Licząc z konkursem w Falun, który już za nami, na miesiąc po igrzyskach Międzynarodowa Federacja Narciarska zaplanowała osiem indywidualnych konkursów PŚ, dwa drużynowe, a do tego jeszcze mistrzostwa świata w lotach. Najlepszym wystarczy paliwa?

- Soczi było tak naprawdę czasem odpoczynku. Tam zawodnicy byli długo, a rozegrano tylko trzy konkursy. Nigdzie nie trzeba było jeździć, można było spokojnie potrenować. O naszych chłopaków nie musimy się martwić, bo Łukasz Kruczek cały czas świetnie panuje nad treningiem motorycznym. Do końca sezonu niczego naszym skoczkom nie zabraknie. Zwłaszcza że oni lubią ten tryb zawody - przejazd, zawody - przejazd. To są młodzi ludzie, ich to nie męczy. Oni przez cały sezon utrzymują dobrą formę, małą obniżkę mieli tylko w styczniu. Ale taka musiała przyjść i tak to było planowane, żeby wtedy było troszkę gorzej, a nie w najważniejszym lutym. A Kamila to w ogóle skoki teraz wyłącznie bawią, bo u niego działa automatyzm, którego każdy w skokach zawsze szuka.

Cały czas szukają czegoś koledzy Stocha. Pogubiony jest wciąż Piotr Żyła, a Maciej Kot potwierdza, że jest czołowym skoczkiem świata, ale nie potrafi wskoczyć na podium.

- Kto wie, czy na Żyłę jednak nie wpłynęło źle to, że całą jesień i część zimy spędził na akcjach reklamowych. Chciałbym, żeby się odnalazł na mistrzostwa świata w lotach, ale jednak samo go nie poniesie. Nie wystarczy, że Piotrek nie boi się mamucich skoczni, a nawet, że je bardzo lubi. Musiałby być w naprawdę wysokiej formie, żeby w Harrachowie walczyć o najwyższe miejsca. A on z dojazdem do progu strasznie przekombinował. Mówili mu o tym wszyscy - Jan Szturc, Kruczek, koledzy z kadry, w Soczi ja też z nim rozmawiałem. Powiedziałem mu: "Piotrek, pytam jako trener - dlaczego ty robisz na dojeździe do progu wszystko, żeby sobie sprawę utrudnić? Przecież nic nie zyskujesz. Prędkość wytracasz, jak połowę rozbiegu przejeżdżasz, siedząc, to nie jesteś w stanie się dobrze ustawić przed wybiciem, bo szybko się próg zbliża". Nie umiał mi wytłumaczyć, czemu tak jeździ. Opowiadałem, że podobny problem miałem kiedyś z Adamem, ale Małysz umiał mnie przekonać. On robił ten przysiad, bo tak się czuł dobrze, ale z tego przysiadu podnosił się szybciej i zawsze zdążał się ustawić jak trzeba przed progiem. W końcu Żyła z Kruczkiem się umówili, że już w ten sposób dojadą do końca sezonu, a później będzie się Piotrek naprawiał. Ale teraz jest niestety na fali w dół.

A co z Kotem? Siedem lat temu debiutował w Pucharze Świata właśnie w Lahti, teraz już drugi sezon regularnie punktuje, wskakuje do czołowej "dziesiątki", ale ciągle kręci nosem, bo chce więcej. Długo na to "więcej" będzie musiał czekać?

- On czasem nie wykorzystuje swoich szans, bo tak bardzo chce, że jest napięty, sztywny. Jemu brakuje luzu. Powinien zerkać na nartę Janka Ziobry. Napis na niej nie jest wulgarny, tylko pożyteczny, ma wręcz techniczną wartość. Janek sobie zapisał to, co powtarzali mu trenerzy. Przed skokiem sobie na ten napis popatrzy, później swobodnie jedzie do progu i w locie coraz częściej wykorzystuje sto procent swoich możliwości. Jasiu zaczyna skakać klasowo, a Maciek się szarpie. Jest aż za ambitny. Powinien się cieszyć choćby z siódmego miejsca na igrzyskach w Soczi, a nie analizować, że mógł być wyżej, bo medal był w zasięgu. To jest chłopak z naprawdę wielkimi możliwościami. Pierwszy zobaczył je Hannu Lepistoe. Przyznam się, że kiedy Fin mi powiedział, że chce zabrać tego młodego chłopaka na zawody w Lahti, to ja kręciłem głową, przekonywałem, że to trochę za wcześnie. Ale Fin się uparł, musiałem ustąpić i Maciek od razu w "drużynówce" zaskoczył. Nie miał jeszcze 16 lat, kiedy dał wyraźny sygnał, że będzie bardzo dobrym skoczkiem. Później nam trochę zniknął, ale takie są skoki - jak ktoś się raz pokaże, to trzeba spokojnie zaczekać, aż wróci i wtedy ma się zawodnika.

Więcej o:
Copyright © Agora SA