- Gdybym nie wierzył w medal, nie miałbym po co tu przyjeżdżać - mówił Bródka. Miał prawo być pewny swego. W tym sezonie w czterech startach na 1500 m zajmował kolejno ósme miejsce w Calgary, szóste w Salt Lake City, trzecie w Astanie i drugie w Berlinie. - W Kanadzie i USA startował zaraz po kontuzji kolana, a i tak nie wypadał z czołówki. A później potwierdził, że nasze mówienie o olimpijskim medalu nie jest wydumane. Zbyszek to jest klasa - mówi o swoim podopiecznym trener Wiesław Kmiecik.
Doświadczony szkoleniowiec w 2008 roku przekonał 24-letniego Bródkę, by porzucił short-track na rzecz jazdy na torze długim. Dwa lata później Bródka pojechał na igrzyska w Vancouver i na 1500 zajął 27. miejsce. W ubiegłym sezonie zdobył Puchar Świata, choć tamtą jego edycję zaczynał jako zawodnik tylko przeciętny. Zwycięzcą został zaraz po sezonie, w którym był 14.
Puchar był dla Bródki nagrodą za stabilność. Bo jak już Polak do światowej czołówki wjechał, to rozgościł się w niej na dobre.
W sześciu startach poprzedniego sezonu cztery razy stawał na podium, zgromadził 460 punktów, drugiego Barta Swingsa wyprzedził aż o 124 punkty. Był kolejno: piąty w Heerenveen, siódmy w Kołomnie, trzeci w Astanie, drugi w Inzell, pierwszy w Erfurcie i drugi w finale PŚ w Heerenveen. W sumie, biorąc pod uwagę cały poprzedni i cały trwający sezon, Bródka aż sześć z 10 startów skończył na podium. Nikt na świecie nie jest tak stabilny jak on.
Na igrzyska Bródka przyjechał jako szósty zawodnik 1500 m z ubiegłorocznych mistrzostw świata na dystansach rozegranych właśnie w Soczi. Teraz w Adler-Arienie startował jako czwarty panczenista trwającego sezonu Pucharu Świata.
W 17. parze Bródka pojechał z rekordzistą świata Shanim Davisem. Mistrza olimpijskiego z Vancouver i Turynu na 1000 m i wicemistrza obu tych igrzysk na 1500 m Polak pokonał po wspaniałym, długim finiszu.
A później tak znakomicie jak Polak nie potrafił finiszować już nikt.
- Brakuje nam w Polsce zadaszonego toru, z młodymi zawodnikami trenujemy w spartańskich warunkach. W Zakopanem potrafiliśmy wychodzić w góry o 9 rano, a wracać o 20. Ale Zbyszek zawsze tak ciężką pracę lubił i nigdy nie narzekał - opowiada jego pierwszy trener Mieczysław Szymajda. - Co tu dużo mówić, Zbyszek musi pracować jako strażak, żeby zarabiać na życie - dodaje Kmiecik.
Trenerzy wierzyli, że w Soczi Bródka spełni swoje marzenie i odmieni życie, bo oni od lat znają naszego nowego bohatera. Teraz mistrza poznajemy i my.