Skoki w Wiśle. Poniosło Polaków

Wyostrzanie apetytów przed Soczi trwa: Kamil Stoch wrócił w Wiśle na podium, Janowi Ziobro niewiele do tego zabrakło, a wygrał Andreas Wellinger, któremu się to nigdy wcześniej w Pucharze Świata nie udało

To oni dwaj byli największymi wygranymi w polskiej kadrze, ale też obaj zostali z niedosytem. Kamil Stoch zajął drugie miejsce, 0,9 pkt za Andreasem Wellingerem, a wygrałby z nim, gdyby w pierwszej serii lądował telemarkiem, a nie na dwie nogi, co akurat jemu, jednemu z najlepszych stylistów, zdarza się bardzo rzadko. Jan Ziobro z kolei prowadził po pierwszej serii, zbierał po konkursie pochwały od Łukasza Kruczka, bardzo się zbliżył do wyjazdu na igrzyska, ale jednak został na koniec poza podium. Był na straconej pozycji w walce z wiatrem ("Na buli był przeciąg, zwiało mi nartę"). Spadł w finale z pierwszego na szóste miejsce. Stoch - awansował z piątego na drugie, nie tylko obronił kolejny raz żółtą koszulkę lidera, ale powiększył przewagę nad Gregorem Schlierenzauerem do blisko 60 pkt.

- Zły byłem po pierwszym skoku, bo wiedziałem, że mi się dostanie od trenera. A jak już zobaczyłem jego minę na powtórkach, to wiedziałem, że nie odpuści - mówił potem Stoch. Łukasz Kruczek, gdy Kamil lądował, aż krzyknął na wieży "Gdzie telemark?". - Zły był kierunek odbicia, za bardzo do przodu, stąd potem kłopoty z lądowaniem, bo im dalej leciałem, tym byłem bardziej przechylony do przodu i miałem problem z podejściem do lądowania. Ale trudno, drugie miejsce jest dobre, zasłużyłem na nie. Zwłaszcza po tych ostatnich tygodniach, gdy było dużo presji, gdy nie byłem w najwyższej formie, miałem problemy ze zdrowiem. Cały czas coś mi umykało, czegoś w moich skokach brakowało. Tutaj dostałem wreszcie nagrodę - mówi Stoch, który na podium stał ostatnio w Innsbrucku, podczas Turnieju Czterech Skoczni.

- To naturalne, że spodziewałem się po Kamilu w tej sytuacji telemarka, pracujemy nad takimi szczegółami, stąd potem dwudziestki w notach Kamila, jak w Titisee-Neustadt. To są efekty lat pracy. Telemarka zabrakło, ale z analizy wyszło nam, że zabrakło go przez drobne błędy w pierwszej fazie lotu, potem już poszło domino i niewiele dało się zrobić. Ale nie ma co gdybać. Gdyby Kamil zrobił telemark, prowadziłby po pierwszej serii i w drugiej jechałby w takich trudnych warunkach jak Jasiek Ziobro - opowiadał Kruczek. Mówił, że coraz bardziej mu się zaczyna klarować kadra na Soczi, szczegółów nie chciał podać, ale można się spodziewać, że chodziło m.in. o Ziobrę. On jest w pewnym sensie Piotrem Żyłą z poprzedniego sezonu, rozładowującym atmosferę, zawsze w dobrym humorze, wszędzie go pełno. Tylko bardziej się niż Żyła pilnuje w publicznych wypowiedziach. Za to gdy kamera nie widzi, nie ustoi spokojnie ani chwili. I jest bardzo pewny siebie, a to, zwłaszcza w kontekście drużynówki, bezcenne. Nawet Kamil Stoch mówił po konkursie, że ostatnio jednej rzeczy mu brakowało: tego słynnego luzu w wiadomo czym, "z powiedzenia Jaśka".

Walka o miejsce w pięcioosobowej kadrze na igrzyska jest tak zacięta jak jeszcze nigdy. Nadzieję na Soczi może mieć jeszcze siedmiu skoczków, najmniejsze ma dziś Dawid Kubacki, ale już kolejnego do skreślenia wskazać bardzo trudno. Może się nawet stać tak, że nie pojedzie na igrzyska skoczek, który już wygrał konkurs tej zimy, choć Krzysztof Biegun wraca do dobrej formy (był w Wiśle 20.) i mówi, że nie podda się bez walki. Ale to samo myślą inni. Żyła, który w rodzinnej Wiśle świętował w dniu konkursu urodziny, dostał tort, ale przede wszystkim sam sobie dał w prezencie najlepsze miejsce od kilku tygodni (12.), od konkursów w Engelbergu. Maciej Kot, który akurat z Wisły odjeżdża rozczarowany, popełniał techniczne błędy, ale nieobecności w Soczi sobie nie wyobraża. Wreszcie - Klemens Murańka, zwycięzca porannych kwalifikacji, któremu potem nie do końca się udały skoki konkursowe, ale możliwości ma ogromne. Takich jak on nie wolno lekceważyć w sezonie, w którym już jedną trzecią konkursów wygrali skoczkowie, dla których to było pierwsze zwycięstwo w karierze. Biegun, Ziobro, Ansi Koivuranta, Thomas Diethart (zwycięzca Turnieju Czterech Skoczni wrócił w Wiśle do startów po odpoczynku i był czwarty) i wreszcie w Wiśle Andreas Wellinger. Młody Niemiec, który w Wiśle wygrywał wcześniej w Letniej Grand Prix i powiedział po konkursie, że to od teraz jego ulubiona skocznia. A trzeci w konkursie Austriak Michael Hayboeck pierwszy raz w karierze był na podium, głównie dzięki świetnej próbie w pierwszej serii. - Mnie już w tym sezonie nic nie jest w stanie zdziwić - mówił Łukasz Kruczek. Jego skoczkowie od razu po konkursie spakowali się i wyruszyli do Zakopanego. Na sobotnio-niedzielny finał walki o bilety na igrzyska.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.