Polski kod Tour de Ski

Wymyślony w norweskiej saunie jako symbol narciarskiego wysiłku stał się twierdzą Justyny Kowalczyk. W weekend pierwsze etapy w Oberhofie. Polka w ostatniej chwili zdecyduje, czy będzie bronić tytułu. Relacja na żywo z prologu Tour de Ski w Sport.pl i aplikacji mobilnej Sport.pl LIVE w sobotę od 14.

Skoro to najdziwniejszy od dawna sezon, to i Tour de Ski musi się zaczynać dziwnie. Ostatnio narciarze ćwiczyli podjazdy na nartorolkach na ulicach Oberhofu, bo śniegu jest tak mało, że na normalną trasę treningową już nie wystarczyło. Zimy nie widać, atmosfery Touru nie czuć i do piątku nie było wiadomo, czy najważniejsza narciarka w siedmioletniej historii TdS stanie na starcie.

Kowalczyk jest zgłoszona, wolałaby rywalizować z najlepszymi, niż trenować indywidualnie, chciałaby walczyć o punkty Pucharu Świata potrzebne, by mieć dobry numer startowy na igrzyskach w Soczi. Ale wprowadzone w ostatniej chwili zmiany w programie - zastąpienie na drugim etapie biegu pościgowego na 10 km stylem klasycznym sprintem stylem dowolnym - są tak nie po myśli Kowalczyk, że Polka postanowiła walczyć o swoje do ostatniej chwili. Nie przekonały jej tłumaczenia, że w sytuacji, gdy w Oberhofie jest problem ze śniegiem, sprint dowolny jest jedynym wyjściem. - Do sprintu stylem klasycznym łatwiej przygotować trasę, więc dlaczego nie zrobić takiego wyścigu? - pytała. Od działaczy słyszała: nie, bo nie. Prosiła więc, żeby zamianę zrobić także na trzecim etapie, w Lenzerheide w Szwajcarii, tam, gdzie w sylwestra ma być kolejny sprint łyżwą. Po takiej zmianie Tour mógłby dalej uchodzić za wyzwanie dla najwszechstronniejszych narciarzy, a nie tylko najwszechstronniejszych w stylu łyżwowym, na co się zanosi, gdy aż pięć z siedmiu etapów będzie stylem dowolnym.

Na piątkowej konferencji przed TdS Kowalczyk nie zdradziła, czy pobiegnie, czy nie. Szanse oceniła na 30 do 70 proc. na niekorzyść startu. Zapowiedziała, że może zdecydować nawet w sobotę rano (3-kilometrowy prolog Touru zaczyna się o 14). Wiele zależało od wczorajszej wieczornej narady szefów drużyn. To była ostatnia szansa, by przekonać organizatorów do zmiany programu w Lenzerheide.

Jeśli Kowalczyk stanie dziś na starcie prologu, to będzie broniła tytułu, który zdobyła już cztery razy z rzędu. Jest jedyną, która potrafiła wygrać tyle razy, do tego rok po roku. Rekordzista wśród mężczyzn, Szwajcar Dario Cologna, zebrał trzy zwycięstwa, ale z roczną przerwą. Polka jest też wśród ledwie sześciorga narciarzy, którzy kończyli każdy z siedmiu wyścigów.

Kowalczyk pokazała już cztery razy, że najlepiej znosi taką gonitwę bez chwili odpoczynku. Wprowadza się w trans: bieg, dekoracja, konferencja prasowa, kontrola dopingowa, podróż, nocleg i tak w kółko. Tym razem to będzie siedem etapów w dziewięć dni, a między startami trzeba będzie przejechać łącznie tysiąc kilometrów: z Oberhofu, przez szwajcarskie Lenzerheide i Toblach z niemieckojęzycznej części Włoch, do Val di Fiemme.

Właśnie tak zostało to wymyślone we wspomnianej saunie, w willi Norwega Vegarda Ulvanga, byłego wielkiego narciarza, dziś działacza FIS, biznesmena, który zbił fortunę na produkcji odzieży sportowej. Gościem Ulvanga był ówczesny szef biegów w FIS, Szwajcar Juerg Capol. Też były biegacz, tylko słabszy, też z żyłką do biznesu. Uradzili, że biegom potrzebny jest narciarski Tour de France. Etapowy wyścig rozgrywany mniej więcej w tym czasie co Turniej Czterech Skoczni i też przejeżdżający przez więcej niż jeden kraj. Z potężną premią punktową i finansową, mający swoje Alpe d'Huez, czyli mordęgę pod górę, z tysiącami kibiców, którzy będą stali tak blisko wspinających się, że będą im mogli zajrzeć w oczy. I inaczej niż w Tour de France, ta mordęga będzie wielkim finałem wyścigu.

Wiele rzeczy się od tamtego czasu zmieniało: liczba etapów, miejsca, zasady przyznawania punktów. Ale nie finał. Każdy z siedmiu Tourów od inauguracji w 2006 r. kończył się tak samo: czołganiem się pod Alpe Cermis w Val di Fiemme. Kto pierwszy na górze, ten wygrywa cały wyścig. Nie ma w Pucharze Świata biegu chętniej oglądanego niż ten, nie ma też lepiej płatnego, nawet teraz, gdy premia dla zwycięzców spadła do 90 tysięcy franków. I nie zdarzyło się, od kiedy Tour istnieje, żeby Puchar Świata zdobył ktoś, kto się nie czołgał pod Alpe Cermis. Tu czasem zdobywa się nawet jedną trzecią punktów z całego sezonu.

Przez ostatnie cztery lata niezależnie od tego, czy Tour miał siedem etapów, czy dziewięć, czy Marit Bjorgen stawała na starcie, jak dwa lata temu i w tym sezonie, czy nie, czy Tour był główną imprezą sezonu, czy tylko przystankiem na drodze do mistrzostw świata i igrzysk - Kowalczyk metę w Val di Fiemme przejeżdżała pierwsza. Ma tę wspinaczkę wpisaną w program każdego sezonu jako przełomowy moment. Tour pozwala jej, jak mówi, doprowadzić ciało do najlepszej wersji startowej, traktuje go jako okazję do wygrywania, ale też do najlepszego treningu, ramię w ramię z najwytrzymalszymi dziewczynami w narciarstwie. Tym razem jeszcze bardziej niż zwykle nastawiała się na to, by go potraktować jako trening, przystanek w drodze do Soczi. Ale chciała też mieć z tego jakąś przyjemność, a sprintów stylem dowolnym nie znosi i nawet ich nie ćwiczy w tym sezonie, bo nie planuje startować w tej konkurencji na igrzyskach.

W tej sytuacji na faworytkę Touru wyrasta Bjorgen, ona spośród kandydatek do zwycięstwa jest najlepsza w sprintach łyżwą. Therese Johaug biega w nich bardzo słabo - bo Kowalczyk, choć tej konkurencji nie lubi, to potrafi się w niej obronić - i będzie musiała liczyć na swoją umiejętność wspinania się pod Alpe Cermis. W tym jest zdecydowanie najlepsza. Ale ani Norweżka, ani Norweg nigdy jeszcze Touru nie wygrali. Najpotężniejszy dziś kraj biegów ma na punkcie tego brakującego zwycięstwa coraz większą obsesję. Norweskie dzienniki piszą, że pora wreszcie złamać kod Tour de Ski, a szef kadry narodowej Vidar Lofshus mówi, że nie będzie satysfakcji, "póki wreszcie nie wygramy tego cholerstwa".

Ale nawet on przyznaje rację Kowalczyk: ze sprintem klasycznym w Lenzerheide będzie sprawiedliwiej.

Program Tour de Ski

*28 grudnia, Oberhof (Niemcy): 3 km techniką dowolną.

*29 grudnia, Oberhof: sprint techniką dowolną.

*31 grudnia, Lenzerheide (Szwajcaria): sprint techniką dowolną.

*1 stycznia, Lenzerheide: 10 km techniką klasyczną ze startu wspólnego.

*3 stycznia, Cortina-Dobbiaco (Włochy): 15 km techniką dowolną na dochodzenie.

*4 stycznia, Val di Fiemme (Włochy): 5 km techniką klasyczną.

*5 stycznia, Val di Fiemme - Alpe Cermis (Włochy): 9 km techniką dowolną na dochodzenie.

Czy Justyna Kowalczyk powinna wystartować w Tour de Ski?
Więcej o:
Copyright © Agora SA