PŚ w skokach. Gender przyleciał do Lillehammer

Równouprawnienie dotarło do polskich skoków: w piątek w PŚ debiut naszej drużyny mieszanej, kobiet i mężczyzn. Na razie bez szans na sukces.

To będzie inauguracja sezonu w kobiecym Pucharze Świata: mniejsza skocznia w Lillehammer, drużynowy konkurs mieszany, po dwie zawodniczki i dwóch zawodników w każdej drużynie. W polskiej drużynie wystąpią 16-letnia Joanna Szwab i dwa lata starsza Magdalena Pałasz. Relacja na żywo w Sport.pl o godz. 14.45, o ile zawody nie zostaną przełożone lub odwołane z powodu wiatru.

Dwóch skoczków trener kadry Łukasz Kruczek wybierze w piątek po oficjalnym treningu. On ma z kogo wybierać. Trenerzy kobiet - nie. W skokach mężczyzn zbudowaliśmy potęgę dzięki sukcesom Adama Małysza. W skokach kobiecych jeszcze nic.

Nie ma ani kobiecej kadry, ani nawet mistrzostw Polski. Skacze w całym kraju nie więcej niż 20 dziewczyn, tak młodych, że za nieoficjalne mistrzostwa Polski uznaje się zawody Uczniowskich Klubów Sportowych. Od pięciu lat dziewczęta mają też konkursy w Lotos Cup - programie wyszukiwania talentów. Joanna Szwab i Magdalena Pałasz każdy sezon Lotos Cup kończyły rok w rok na podium. Razem z nimi stawała tam Joanna Gawron, dziś 20-letnia, najstarsza z tej nielicznej grupy dziewczyn, które zgłosiły się do klubów po sukcesach Małysza. Gawron już ze skakania zrezygnowała, skupiła się na studiach. Szwab i Pałasz nie mają konkurencji. Nadzieja w dziewczynach o kilka lat młodszych, w klubowych grupach 12-, 13-latek. - Ja mam w AZS Zakopane sześć dziewczyn, najstarsza ma 13 lat, najmłodsza dziesięć. Zebrałem grupę, chodząc po szkołach, po wywiadówkach, przekonując rodziców, że warto, bo dyscyplina jest młoda, jest szansa na sukcesy. Bo same z siebie dziewczyny na nabory nie przychodzą. Mnie się zdarzył w AZS Zakopane tylko jeden taki przypadek, a i tak to była znajoma dziewczyny, która już skakała. Trzeba szukać, zachęcać. Ale potem w tych dziecięcych grupach nie ma różnic między dziewczynami i chłopakami - ani jeśli chodzi o sposób treningu, ani determinację. Ani zaangażowanie rodziców. Moja najbardziej utalentowana Kamila Karpiel jesienią złamała rękę podczas treningu, ale rodziców to nie zniechęciło - mówi Sport.pl Krystian Długopolski. Trzy lata temu Polski Związek Narciarski zatrudnił na umowę zlecenie dwóch trenerów, którzy mają wyszukiwać talenty do kobiecych skoków. Właśnie Długopolskiego, który szuka na Podhalu, i Wojciecha Tajnera, który odpowiada za Beskidy. - Będę szczęśliwy, jeśli z mojej grupy uda się wprowadzić do poważnych skoków dwie dziewczyny, jeśli Wojtkowi też się uda, to będzie już na kim oprzeć drużynę - mówi Długopolski.

Mały pierwszy krok

Joanna Szwab jest z Chochołowa, ale ćwiczy w Szczyrku u Sławomira Hankusa, który trenował też Krzysztofa Bieguna. Magdalenę Pałasz prowadzi Władysław Gąsienica-Wawrytko z Zakopanego. Szwab i Pałasz nie zdobywają na razie punktów nawet w Pucharze Kontynentalnym, w Pucharze Świata dziś debiutują. Gdy sześć dni temu w Kuusamo pytaliśmy Kamila Stocha o mieszaną drużynówkę w Lillehammer, cieszył się na ten konkurs i z tego, że Polska nie będzie już oddawać bez walki punktów do klasyfikacji Pucharu Narodów (zalicza się do nich konkursy mieszane). Ale też rozkładał ręce, przepraszając: niestety, nie wymieni nazwisk dziewczyn, z którymi będą w Lillehammer skakać w drużynie. Jedną, jak mówił, zna chyba z widzenia.

Teraz już tego nie powtórzy. Szwab i Pałasz są w Lillehammer od wtorku, w czwartek dołączyli do nich skoczkowie. Ich pierwszy wspólny start to sygnał: pora zacząć kobiece skoki traktować poważniej. A sukcesem w Lillehammer byłby już awans do drugiej serii, czyli miejsce w ósemce. - Trzeba iść ze światem do przodu, ale dla nas to jest na razie mały pierwszy krok - mówi Sport.pl Łukasz Kruczek, trener kadry. Świat jest już bardzo daleko z przodu. Skoki kobiet tej zimy, po długiej walce, również sądowej, zadebiutują w igrzyskach olimpijskich (będzie tylko konkurs indywidualny). Od czterech lat są w programie mistrzostw świata, w tym roku w Val di Fiemme zadebiutował w MŚ konkurs mieszany (wygrała czwórka z Japonii, Polska nie startowała), a i Puchar Świata kobiet coraz bardziej się rozrasta, tej zimy będzie miał 20 konkursów. Jak mówią trenerzy, jeszcze nigdy w kobiecych skokach nie było takiej konkurencji jak teraz, w sezonie igrzysk w Soczi. A najbardziej utytułowane dziewczyny stają się coraz słynniejsze. Daniela Iraschko-Stolz z Austrii - już nie tylko z tego, że była jedną z pierwszych skaczących kobiet i że nie ukrywała związku ze swoją partnerką (tej jesieni wzięły ślub). Anette Sagen z Norwegii - już nie tylko z racji stoczonej blisko dziesięć lat temu walki o prawo skoku na mamucie w Vikersund i medialnych kłótni z Torbjornem Yggesethem, norweskim działaczem FIS, który był wrogiem kobiecych skoków. A Lindsay Van, pierwsza mistrzyni świata kobiet z 2009 r. - już nie tylko z tego, że była generałem na wojnie o włączenie skoków kobiecych do programu igrzysk w Vancouver cztery lata temu.

Olimpijski taliban

Kobiety skaczące na nartach pierwsze petycje w olimpijskiej sprawie słały jeszcze przed igrzyskami w Nagano w 1998 r. Ale wtedy więcej w tym było chciejstwa. Uprawiających tę konkurencję było tak mało, że nie miała ona szans na miejsce w programie. Co innego, gdy już przełamała opór działaczy Międzynarodowej Federacji Narciarskiej. Opór Yggesetha, ale też szefa FIS Gianfranco Kaspera, który uważał, że skoki kobiet są niewskazane z medycznego punktu widzenia (kiedyś ten sam zarzut podnoszono wobec kobiecych biegów stylem łyżwowym). FIS w końcu zmienił zdanie. Najpierw stworzył dla kobiet Puchar Kontynentalny w 2004, potem Puchar Świata, a wreszcie otworzył dla nich mistrzostwa świata. Ale MKOl jeszcze pozostawał nieubłagany, utrzymywał skoki jako jedyną zimową konkurencję, którą na igrzyskach rozgrywają tylko mężczyźni. Miał zresztą swoje argumenty - to jeszcze do niedawna był raczkujący sport, m.in. bez wspomnianych MŚ, a to warunek konieczny. Ale panie nie ustępowały.

W 2009 r. Van już jako mistrzyni świata razem z dziewięcioma innymi narciarkami pozwała MKOl do Sądu Najwyższego Kanady, argumentując, że niedopuszczenie kobiecych skoków do igrzysk w Vancouver narusza kanadyjskie przepisy o równouprawnieniu. Sąd orzekł, że narusza, ale MKOl podlega prawu szwajcarskiemu, a nie kanadyjskiemu. Zapłakana Van mówiła wtedy do kamer, że to nie żaden ruch olimpijski, tylko jakiś sportowy taliban, a Sąd Najwyższy Kanady okazał się mięczakiem, bał się podskoczyć MKOl-owi.

MKOl talibanem nie jest, po prostu kalkuluje, co mu się opłaca. Mistrzostwa Świata w Oslo w 2011 pokazały, że rośnie i poziom kobiecych skoków, i ich atrakcyjność marketingowa. Niedługo po MŚ włączył tę konkurencję do programu Soczi 2014. Wyrosło nowe pokolenie gwiazd, takich jak Sara Takanashi z Japonii, jak Amerykanka Sarah Hendrickson, aktualna mistrzyni świata, która ma indywidualne kontrakty z Red Bullem i Kellogg's - producentem płatków śniadaniowych, od lat wyławiającym z amerykańskiej kadry olimpijskiej dziewczyny z największymi medalowymi szansami. A Anette Sagen z buntowniczki stała się celebrytką: mieszkańcy Oslo wydelegowali ją w 2010 r. w drodze plebiscytu do otwarcia premierowym skokiem przebudowanej Holmenkollen (premierę ukradł jej Bjorn Einar Romoeren, ale to już temat na inną opowieść).

W Polsce to wszystko brzmi na razie jak abstrakcja. Kiedy kobiety zdobywały prawo do skakania na igrzyskach o tyczce i rzucania młotem, od razu liczyliśmy się w walce o medale. Kobiece skoki mimo Małysza tę szansę przegapiły. - Na wszystko przyjdzie czas. Niech teraz dziewczyny zdobędą doświadczenie. A potem jeszcze będzie fajnie - mówi Kamil Stoch. W piątek przed konkursem mieszanym kwalifikacje do niedzielnego indywidualnego.

Więcej o:
Copyright © Agora SA