Londyn 2012. Podnoszenie ciężarów. Spalone złoto, wyrwany brąz

To nie Marcin Dołęga zdobył medal w kategorii 104 kg. Największy faworyt spalił wszystkie próby rwania, Bartłomiej Bonk wykorzystał niezwykłą szansę, pięknie walczył i zdobył brąz

Gdyby Usainowi Boltowi usunięto trzech najszybszych rywali z Jamajki i z USA, nie byłby takim pewniakiem do mistrzostwa olimpijskiego. Gdyby Michaelowi Phelpsowi zabrano najlepszych rywali, nie byłby takim faworytem jak Dołęga, trzykrotny mistrz i wielokrotny rekordzista świata.

Przeciwnicy Polaka wykruszyli się - jedni w tajemniczych, inni w niesamowitych okolicznościach - ścieląc mu drogę do medalu, za który tak cierpiał. Ale on z niej nie skorzystał.

Dimitrij Łapikow, z którym w Pekinie Polak przegrał wagą ciała, przeszedł po poprzednich igrzyskach do wyższej kategorii, potem wpadł na dopingu. Andriejowi Aramnauowi, rekordziście świata, kilka tygodni temu nie wytrzymał mięsień uda i Białorusin wycofał się z igrzysk. Już w Londynie - dwa dni przed zawodami! - zrezygnowali wielcy faworyci z Rosji: Chadżimurat Akkajew i Dmitrij Kłokow, czyli aktualni mistrz i wicemistrz świata (Dołęga na MŚ w Paryżu nie startował przez kontuzję).

W konkursie pozostało zaledwie siedmiu rywali. Nie pierwszej jakości.

To tak jakby złoty medal mówił do Dołęgi: "Weź mnie, jestem twój". A Dołęga go chciał, bo do Rio nie dociągnie. Kolana odmawiają posłuszeństwa, bolą, puchną, trzeba w nie wbijać igły, pompować komórki macierzyste, co boli koszmarnie, przeszły już po dwie operacje. Kręgosłup też wymaga pielęgnacji, nie dalszego niszczenia, przyjmuje 30 blokad na sezon, a lekarz dostaje drgawek, gdy widzi na ekranie telefonu, że dzwoni Dołęga. Londyn to była ostatnia szansa na medal, na nagrodę z PKOl-u, z ministerstwa, na emeryturę - kilka tysięcy złotych co miesiąc od państwa aż po grób - dla siebie, dziecka, żony.

Polak spalił trzy próby, gdy na sztandze było 190 kg. To najbardziej niezwykłe - obudzony o północy w Spale, w pidżamie, może po krótkiej rozgrzewce poszedłby na salę treningową i wyrwał 190 kg. Zdarzały się treningi, w których Dołęga wykonywał serię takich rwań, a następnie przechodził do ciężaru 220 kg w podrzucie i też brał na siebie dwa w serii. A potem wracał i znów.

Przez dwa miesiące przygotowań do Londynu wykonał setki prób i nie spalił ani razu, a były tam ciężary 190, 195 i 200 kg. Jeszcze raz: nie spalił ani razu.

Trener nawet się dziwił, że 30-letni sztangista ma tak niesamowitą skuteczność. - Wolałbym wszystkie tamte spalić, byle tutaj jedna wyszła. Oddałbym wszystkie medale MŚ za chociaż jeden brąz olimpijski - mówił po konkursie Dołęga. - Tutaj sztanga była lekka, a spadała. Nie wiem co dalej. Muszę wszystko przemyśleć. Ja po prostu nie nadaję się do tego sportu. Chyba trzeba powiedzieć "dość, igrzyska są nie dla mnie".

Przypomnijmy: do Pekinu Dołęga jechał jako pewniak do złota, ale nabawił się kontuzji nogi, ledwo kuśtykał, wył z bólu - przed wyjazdem wziął 30 zastrzyków blokad. Z nieludzkim cierpieniem wymalowanym na twarzy przegrał brązowy medal z Łapikowem o 70 g.

Dzieckiem szczęścia został w tych dramatycznych okolicznościach piąty na ostatnich MŚ Bartłomiej Bonk, który przede wszystkim chciał być żeglarzem, bo - jak wczoraj powiedział - to piękny sport, a w Sempólnie Krajeńskim, gdzie się wychował, był klub żeglarski, piłkarski i sala do podnoszenia ciężarów. Obaj Polacy marzyli dzień wcześniej, aby razem stanąć na podium. - Ale w czasie konkursu nie myślałem o medalu, tylko dźwigałem - mówił Bonk.

On z kolei jeszcze dwa miesiące temu pytał trenera Ryszarda Szewczyka, czy w ogóle jest sens jechać na igrzyska, tak go bolały nadgarstki. - My, sztangiści, nie jesteśmy normalni - mówił Bonk. - Nie mogłem wyrywać, usztywniałem nadgarstki taśmami i dźwigałem, brałem środki przeciwbólowe i dźwigałem. Nie mogłem przerwać, igrzyska były tuż-tuż. Na leczenie nie miałem czasu. Trzeba było zacisnąć zęby i zapieprzać. Udało się. Podwójnie. Żona jest w piątym miesiącu ciąży z dwoma bliźniaczkami, no i mam medal. Jest lekki [tu zważył go twardymi od sztangi dłońmi], ale ciężko wypracowany.

Bonk w każdym rwaniu pokazał, że umie walczyć. Brał na siebie 185, 188 i 190 kg, podchodził do podrzutu jako lider, ale wiedział dobrze, że Ukrainiec Ołeksy Torochtyj i Nasirelal Bavab z Iranu mogą podrzucić więcej. Chodziło tylko o to, by obronić brąz. Kiedy Bonk spalił na 225 kg, rywale mieli jeszcze po dwie próby. Torochtyj wygrał wynikiem 412 kg.

W kategorii o 11 kg lżejszej Ilia Ilin z Kazachstanu zwyciężył z wynikiem 419 kg.

Stec nablogował o Dołędze

"Wiem, dwaj nasi siłacze założyli wieczorem na szyje medale, ale pewnie nie tylko mnie do głębokości poruszył dramat trzeciego. Słowo "dramat" brzmi tutaj nawet zbyt lekko, sprawa Marcina Dołęgi wykracza poza sport, na londyńskim pomoście wydarzyła się życiowa tragedia" - napisał na blogu Rafał Stec .

Zobacz wideo
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.