Londyn 2012. Trener Bogackiej: Trzymaj byka za rogi

- Strzelectwo to dziwny sport. Trzeba mieć szczęście i dobrą nogą z łóżka wstać. Przy ostatnich strzałach Sylwii serce waliło mi tak, że o mało gardłem wyskoczyło - mówi Ryszard Taysner, trener Sylwii Bogackiej w Gwardii Zielona Góra.

Andrzej Tomasik: Bardzo się pan denerwował, oglądając występ Sylwii?

Ryszard Taysner: Oj, strasznie! Przy ostatnich strzałach serce waliło mi tak, że o mało nie wyskoczyło mi przez gardło. Musiałem trzymać gębę na kłódkę. A w duchu stale powtarzałem do Sylwii: "Trzymaj byka za rogi!". O wszystkim mógł zadecydować jeden strzał i dwie grubości włosa. W finale szanse na medal miała nawet zawodniczka z ósmym wynikiem w kwalifikacjach. Ale udało się! Jest srebrny medal. To przeogromny sukces. Marzenia się spełniły. Uważam, że w życiu nie wolno tylko planować, trzeba również marzyć. Realizacja planów nie daje takiego szczęścia jak spełnianie marzeń.

Przed igrzyskami Sylwia przyznała się, że chciała zrezygnować ze strzelectwa.

Bo to nie jest atrakcyjna dyscyplina sportu, zwłaszcza dla kobiety i zwłaszcza w trakcie żmudnej pracy treningowej. To są nudne zajęcia. Trzeba trzymać stałą wagę. Za dużo - źle, za mało też nie za dobrze. U Sylwii ideał to 55-56 kg, wtedy kombinezon leży na niej najlepiej. Nie przeszkadza. Ale są też inne wyrzeczenia. Dlatego po igrzyskach może być różnie. Nie wiem, co Sylwia postanowi. Może zechce wrócić do domu do Jeleniej Góry i skończy ze sportem? A może zaweźmie się na kolejne cztery lata? Na następnych igrzyskach w Rio de Janeiro byłaby zawodniczką wiekową w pneumatyku. Dziś ma 31 lat i już należy do najstarszych.

Co Sylwia mogła robić między eliminacjami a finałem?

Strzelcy praktykują w takich chwilach spokojne rozmowy z trenerami lub psychologami. A Sylwia? Jak ją znam, to znalazła sobie miejsce, w którym była sama i się koncentrowała.

Dobrze ją pan zna?

Spędzam z nią więcej czasu niż z własną żoną. Pracujemy razem od dziewięciu lat. To fantastyczna kobieta, do tego ładna i z charakterem, no i pięknie się uśmiecha.

Czas poświęca przede wszystkim strzelectwu.

Trening zaczynamy zwykle o godzinie 10 i pracujemy przez trzy-cztery godziny. Zależy, co mamy do zrobienia i jak przebiegają zajęcia. Gdy coś jest nie tak, pracujemy dłużej. Później Sylwia ma jeszcze zajęcia ogólnorozwojowe.

Spieracie się na treningach?

Raczej nie. Kiedy trafia się trudny temat, to raczej milczymy, a ja później kłócę się w domu z żoną. Praca z Sylwią jest przyjemna, ponieważ to konkretna osoba. Dla niej liczy się plan i jego realizacja. Co u strzelca ważne, Sylwia jest bardzo obowiązkowa, ma w sobie ogromną samodyscyplinę i determinację. Muszę też powiedzieć, że jest ambitna, a treningi stara się realizować perfekcyjnie. To nie są pogaduszki z przerwami na strzelanie, tylko maksymalna koncentracja.

Spodziewał się pan, że może być tak dobrze? Przecież to nie jest jej koronna konkurencja.

Strzelectwo to dziwna dyscyplina. Trzeba mieć szczęście i dobrą nogą wstać z łóżka.

Jakimi karabinami strzela pana zawodniczka?

W Londynie ma dwa karabiny: pneumatyczny i kulowy, oba firmy Anschutz. Uzbrojony w rozmaite dodatkowe osprzęty pneumatyk kosztuje ok. 15 tys. zł, kulowy jest droższy - ok. 17 tys. zł.

Ciężko było namówić Sylwię na przeprowadzkę ze Śląska Wrocław do Zielonej Góry?

Musieliśmy zapewnić jej warunki do rozwoju i pracy. Mieszka blisko klubowej strzelnicy i - na razie - czuje się dobrze.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.