Piszczek, Campos, Muserski... czyli nieoczekiwana zmiana miejsc

Wiele trenerskich decyzji przyprawia kibiców o palpitacje serca, a drużyny skazuje na porażkę. Są jednak i takie, które okazują się przebłyskiem geniuszu, bo nagle napastnik okazuje się świetnym defensorem, środkowy bloku błyszczy w ataku, a obrońca bryluje na skrzydle

Brent Burns

San Jose Sharks rozpoczęli obecny sezon NHL wyśmienicie. Drużyna wygrała siedem pierwszych meczów, ustawiając klubowy rekord, jeśli chodzi o start rozgrywek. Drużynie w niczym nie przeszkadzała absencja czołowego obrońcy, Brenta Burnsa. Mierzący blisko dwa metry, i ważący około 100 kg "Burnzie" najpierw dochodził do siebie po operacji przepukliny, potem zbyt wcześnie wrócił na lód i przerwa w grze się przedłużyła.

W tym czasie Sharks z najlepszej ekipy NHL stali się... niemal najgorszą. Grali fatalnie, zawodzili szczególnie pod bramką rywali - statystyki pokazywały, że są najmniej skuteczną drużyną ligi. Burns wrócił, ale sytuacji drużyny to nie poprawiło. Trener Todd McLellan przestawiał piątki, mieszał w składzie, szukał rozwiązań. Kiedy Shakrs wypadli poza czołową "ósemkę" Konferencji Zachodniej, i znaleźli się poza strefą gwarantującą grę w play-off, wpadł na kolejny pomysł. Przesunął Burnsa z obrony do ataku. Desperacja? Tak, i to mimo faktu, iż Burns grał kiedyś jako skrzydłowy. W juniorskiej Ontario Hockey League w barwach Brampton Battalion był najlepiej punktującym swojego zespołu w play-off. Minnesota Wild wybrali go w drafcie 2003 roku jako napastnika, ale trener Jacques Lemaire przesunął go na obronę. Podczas lokautu w 2004 r. Burns grał w filialnym klubie Wild, Houston Aeros, którego trenerem był wówczas... McLellan. Ten wystawiał go głównie w ataku. Teraz znów nakazał mu powrót na skrzydło.

- Byłem trochę zaskoczony, ale i podekscytowany - skomentował Burns pomysł trenera. - Ale najważniejsze, że znów mogę grać [po powrocie na lód Burnsowi przytrafił się kolejny uraz - red.]

Mniej więcej w połowie drugiej tercji meczu z St. Louis Blues Burns dostał podanie od Scotta Gomeza i uderzeniem "z klepki" pokonał bramkarza rywali. Sharks przegrali, ale ich gra ofensywna wyglądała o niebo lepiej. W 12 kolejnych meczach jako napastnik (z przerwą na mecz z Phoenix Coyotes, gdy wrócił do obrony) Burns zdobył 14 punktów (6 goli i 8 asyst).

"Trener Todd McClellan wyszedł na geniusza" - skomentował portal Bleacherreport.

Gol Burnsa - napastnika w meczu z Anaheim Ducks:

 

Dmitrij Muserski

Historia Dmitrija Muserskiego nieco przypomina tę Brenta Burnsa. On też zaczynał na innej pozycji, by po latach "wrócić do korzeni". Siatkarz o wzroście 218 cm długo grał jako atakujący - na tej pozycji zaczynał w Lokomotiwie Biełgorod. Potem przemianowano go na środkowe, bo na pozycji atakującego Rosjanie mieli kłopoty bogactwa: byli Semen Połtawski i Maksym Michajłow. Na środku Muserski był znakomity - poprowadził Rosjan do zwycięstwa w Lidze Światowej w 2011 r. W półfinale "sborna" pokonała Polskę, w finale - Brazylię. W obu meczach Dmitrij był nie do zatrzymania.

Ale już rok później, w finale Igrzysk Olimpijskich w Londynie, Brazylijczycy znaleźli sposób i na niego, i na Michajłowa. Po dwóch setach Rosja przegrywała 0:2, w trzecim było 17:21...

Wtedy Władimir Alekna postawił wszystko na jedną kartę: Muserskiego przesunął na atak, Michajłowowi kazał przyjmować. I Brazylia pękła. Muserski w samym tylko trzecim - kluczowym - secie zdobył 16 punktów, w całym meczu miał ich 31, grając na fenomenalnej skuteczności - z 49 ataków skończył 28. Rosja wygrała 3:2 i zdobyła olimpijskie złoto.

- Zdałem sobie sprawę, że jeśli nie zrobię zmian, przegramy 0:3. Podjąłem ryzyko świadomie, jeśli pomysł by nie zadziałał, dziennikarze nieźle by się po mnie przejechali - mówi Alekno.

Wtedy trener Rosjan mógłby spróbować jeszcze czegoś innego. Bo Muserski... - Byłby nawet świetnym libero, wcale nie broni gorzej od zawodników grających etatowo na tej pozycji - opisywał Dmitrija Aleksiej Wierbow, jeden z najlepszych libero na świecie.

Rosjanie zdobywają złoto w Londynie:

 

Łukasz Piszczek

To chyba najbardziej spektakularny przykład przemiany. Łukasz Piszczek jako junior strzelał gole dla LKS-u Goczałkowice-Zdrój, gdzie trenerem był jego ojciec Kazimierz, potem grał w Gwarku Zabrze, z którym zdobył mistrzostwo Polski juniorów. Zapowiadał się na niezłego napastnika - ba, w 2004 roku został królem strzelców ME u-19 w Szwajcarii (razem z Turkiem Alim Ozturkiem strzelili po cztery gole), więc sprowadziła go Hertha Berlin. Wciąż jako napastnika. I jako napastnik Piszczek został wypożyczony do Zagłębia Lubin. W ciągu trzech sezonów strzelił 14 goli, a w 2007 roku zdobył z Zagłębiem mistrzostwo Polski.

Wrócił do Herthy, ale napastnik, który w sezonie strzela jedną bramkę, raczej nie przydaje się drużynie. W drugim było niewiele lepiej, ale w trzecim trener Lucien Favre wymyślił, że bardziej przyda mu się Piszczek-obrońca.

- Na treningach często ćwiczyliśmy sytuacje jeden na jednego. Trener chwalił mnie za zachowanie w defensywie. Mówił, że szybko wszystko łapię, że to go interesuje. Jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, jakie ma plany wobec mnie - opowiadał Piszczek w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego". - Postawiłem się, że i tak będę grał w pomocy. "Zobaczmy, zobaczymy..." - pokiwał głową Favre. Wiedział, co mówi. Następny sezon zacząłem jako obrońca - dodawał Piszczek.

Kiedy skończył mu się kontrakt z Herthą (która spadła do 2. Bundesligi), wzięła go Borussia Dortmund. Początkowo jako zmiennika Patricka Owomoyeli. Ale kiedy ten doznał kontuzji, w składu wskoczył Piszczek. Borussia zdobyła mistrzostwo, a Piszczek trafił do jedenastki sezonu. Kosztem m.in. Philipa Lahma. Portal Goal.com uznał go trzecim najbardziej udanym transferem sezonu 2010/11 w Bundeslidze. Przed nim byli tylko Raul (z Realu do Schalke) i Shinji Kagawa (z Cerezo Osaka do BVB).

Jorge Campos

Jorge Francisco Campos Navarrete był nietypowym bramkarzem. Nie tylko dlatego, że był dość niski jak na golkipera (173 cm), lubił grać daleko od bramki i wyróżniał się akrobatycznymi interwencjami i fantastycznymi, kolorowymi strojami (sam je projektował!). Ten bramkarz uwielbiał być napastnikiem. W 1988 roku trafił do UNAM Pumas. 22-latek nie mógł wygrać rywalizacji z Adolfo Riosem, a ponieważ bardzo chciał grać, poprosił, by sprawdzić go w roli napastnika. Zrewanżował się 14 golami! W kolejnych sezonach grał już w bramce i sięgnął z Pumas po mistrzostwo Meksyku. W 1996 roku mecz Atlante - Cruz Azul zaczął w bramce, ale ponieważ napastnicy Atlante grali fatalnie, trener wprowadził rezerwowego bramkarza i przesunął Camposa do przodu. Efekt? Zobaczcie sami:

 

Potem Campos przeszedł do Cruz Azul - tam bronił głównie Oscar Perez, więc Campos częściej pojawiał się na boisku w formacji ataku.

- Jorge miał refleks jak bramkarz i technikę jak napastnik. I do tego głowę szaleńca gotowego na wszystko, co cechuje tylko najlepszych - powiedział kiedyś o nim kolega z reprezentacji Meksyku Claudio Suarez. Campos w karierze strzelił 34 gole.

Bramkarze mimo woli

13 maja 2000 roku w meczu Bundesligi grały SC Freiburg i FC Kaiserslautern. W 31. minucie meczu bramkarz gości Georg Koch doznał kontuzji. Miejsce między słupkami zajął rezerwowy Uwe Gospodarek. Wytrwał kwadrans, też doznał urazu. Więcej bramkarzy na ławce K'lautern nie było, trener Otto Rehhagel wprowadził na boisko obrońcę Axela Roosa, a na bramce stanął inny defensor Michael Schjonberg. W 59. minucie pokonał go Gruzin Lewan Kobiaszwili, ale więcej Duńczyk wbić sobie nie pozwolił. Ba, w 84. minucie obronił rzut karny wykonywany przez Aleksandra Jaszwilego. Kaiserslautern przegrało, ale Schjonberg dostał wysoką notę 2,5 (w skali 1-6, gdzie 1 oznacza notę najwyższą). Najwyższą w drużynie.

A skoro już jesteśmy przy piłkarzach z pola, których sytuacja i trener zmusiły do przywdziania bramkarskich rękawic... W 1991 roku Legia Warszawa grała w ćwierćfinale Pucharu Zdobywców Pucharów z Sampdorią Genua. W pierwszym meczu warszawiacy pokonali Sampdorię - która w tamtym sezonie przegrała w Serie A zaledwie trzy mecze - 1:0. W rewanżu Legia, po golach Wojciecha Kowalczyka prowadziła 2:0, ale Włosi w końcówce wyrównali. Przy drugim trafieniu Maciej Szczęsny, bramkarz Legii uderzył Gianlukę Viallego i wyleciał z boiska. Między słupkami stanął obrońca Marek Jóźwiak. Gola nie puścił.

Więcej o:
Copyright © Agora SA