NHL rośnie w siłę i pieniądze

Otwierające sezon mecze w Sztokholmie, Berlinie i Helsinkach znów udowodniły, że Europejczycy kochają hokej zza oceanu. Ale czy z wzajemnością?

Masz dla nas temat? Propozycję? Zgłoś to na Facebook.com/Sportpl ?

Jeśli ktoś nie wiedział, jak dotrzeć do hali Ericsson Globe w stolicy Szwecji, wystarczyło, by kierował się za kibicami ubranymi w bluzy New York Rangers (częściej) lub Los Angeles Kings (rzadziej) - te dwie ekipy zagrały bowiem tydzień temu w Sztokholmie. Przed halą Globen kłębił się już tłum kibiców ubranych w hokejowe bluzy. Atmosfera "piknikowa". Fani pozdrawiali się, witali. Jakiś kilkulatek śmiało podszedł do naszej grupy. Ubrany był w koszulkę Washington Capitals z nazwiskiem "Backstrom" na plecach i już po chwili przybijał piątkę z klubowym kolegą Aleksandrem Owieczkinem, którego strój miał jeden z nas.

Klimat na trybunach też nie przypadłby do gustu Patrykowi Małeckiemu. Wrzaśnięcie "let's go Rangers!" tuż nad uchem barczystego kibica w bluzie Kings kwitowane było tylko jego drwiącym uśmieszkiem. Wśród widowni pełno było dzieci, obowiązkowo w hokejowej garderobie, w trakcie rozgrywki uzupełnionej o papierowe kaski.

Po trzech regulaminowych tercjach było 2:2. Kiedy na 52 sekundy przed końcem dogrywki Jack Johnson strzelił zwycięskiego gola dla Kings, hala Globen jęknęła zawiedziona. Ale piknik na trybunach trwał.

NHL po raz pierwszy zawitała na Stary Kontynent w 2007 roku - w Londynie Kings zmierzyli się z Anaheim Ducks. Impreza okazała się sukcesem, od tego czasu NHL wraca do Europy co rok. Cel?

Promocja. Ale nie tylko ta polegająca na zyskiwaniu nabywców klubowych pamiątek. Za oceanem plotkuje się, że w NHL powstanie europejska dywizja - mówił o tym m.in. Barry Melrose, były zawodnik i trener NHL, obecnie ekspert ESPN. Plan jest rozłożony w czasie na co najmniej kilkanaście lat, bo NHL dopiero przekonuje się do Europy. Szefowie ligi uczą się, że do Helsinek warto wysłać Anaheim Ducks z Teemu Selanne w składzie, a do Sztokholmu Rangersów, gdzie broni Lundqvist. W zeszłym roku w Pradze grali Phoenix Coyotes, którzy nie zdołali zapełnić hali kompletem kibiców.

NHL ma co inwestować. Ostatni lokaut, który w tej chwili paraliżuje koszykarską NBA, spadł na NHL w 2004 roku. Po raz pierwszy zdarzyło się wówczas, że jedna z głównych lig Ameryki Północnej odwołała cały sezon. Poszło o zarobki hokeistów, które sięgały aż 76 procent całych przychodów klubów. Negocjacje władz ligi i właścicieli klubów ze związkiem zawodowym graczy (NHLPA) trwały kilka miesięcy. Ostatecznie strony porozumiały się co do tego, że salary cap (górny pułap zarobków) jest ustalane co roku, i zawsze gwarantuje zawodnikom 54 proc. przychodów całej ligi - jeśli te ostatnie rosną, hokeiści zarabiają więcej.

Od tego czasu za oceanem trwa hokejowa hossa. NHL zanotowała właśnie piąty kolejny rok wzrostu przychodów, które wyniosły około 3 mld dol., i to mimo kryzysu ekonomicznego. Dzięki kontraktom z browarami Molson Coors (Kanada) i MillerCoors (USA) przychody z umów sponsorskich wzrosły o 33 procent. Zyski z samego tylko Meczu Gwiazd zwiększyły się o 64 procent.

W poprzednim sezonie hale wypełniały się średnio w ponad 93 procentach, na trybunach zasiadało przeciętnie 17 132 widzów. To trzeci wynik w historii całej ligi. Rosną zyski ze sprzedaży pamiątek, lokalnych sieci telewizyjnych związanych z poszczególnymi klubami (17 z 30 takich stacji podniosło oglądalność). Liga związała się na najbliższe dziesięć lat z medialnym koncernem Comcast/NBC, na czym zarobi 2 mld dol.

- Fani mówią o hokeju, oglądają go, i przywiązują się do NHL jak nigdy wcześniej - cieszy się John Collins, dyrektor do spraw operacyjnych NHL.

Wśród tych fanów są Europejczycy, tylko czy lidze naprawdę na nich zależy? Gwiazdy niezbyt chętnie przyjeżdżają do Europy na NHL Premiere. - Kiedy w 2007 roku graliśmy z Kings w Londynie, niektórzy koledzy byli niezadowoleni. W tym roku też czeka nas długa, ciężka wyprawa, ale będzie naprawdę wspaniale - zachęcał Selanne przed meczami Anaheim w Helsinkach i Sztokholmie. Ale i tak po przybyciu do Europy gwiazdor "Kaczorów" Bobby Ryan zapytany, co będzie robić w Europie, odparł: - Nie mogę się doczekać... lunchu i drzemki.

Cóż, Ducks do pokonania mieli blisko 20 tys. km, ponad 30 godzin spędzili w samolocie.

Wciąż nie wiadomo też, co będzie z zawieszeniem rozgrywek na czas zimowych igrzysk olimpijskich. Po finale IO w Vancouver Gary Bettman powiedział: - Jest czystą naiwnością myślenie, że igrzyska to dla nas tylko święto. Trzeba pamiętać, że przez to nasze rozgrywki doznają uszczerbku. Kontrakty zawodników, którzy wystąpili w igrzyskach, są warte 2,1 mld dol. Na dwa tygodnie straciliśmy nad nimi wszelką kontrolę.

Szefowie Światowej Federacji Hokeja na Lodzie (IIHF) argumentują, że turniej olimpijski jest znakomitą promocją hokeja na świecie, a w szczególności właśnie NHL. Wspierają ich sami hokeiści. Ci obecni i dawne gwiazdy. - Igrzyska olimpijskie pomagają hokejowi - mówi Wayne Gretzky.

Ale biznesmeni zza oceanu wiedzą swoje. - Robienie przerwy w środku sezonu nic do naszego sportu nie wnosi - stwierdził Rocky Wirtz, właściciel Chicago Blackhawks.

Bo rozgrywki trzeba przerwać na trzy tygodnie, puścić graczy w daleką podróż, ryzykując ich kontuzję, a hala stoi pusta... To się zupełnie nie kalkuluje. Wreszcie - umowa NHL z ESPN America na pokazywanie meczów w Europie wygasła i nie wiadomo, czy ktokolwiek będzie je pokazywał na Starym Kontynencie. Na Facebooku powstała nawet strona: No NHL on TV in Europe for 2011-12 season. Jej twórcy walczą o przywrócenie relacji. "Pier...one NHL, cholerny, chciwy Gary Buttman [butt - amer. tyłek]" - piszą zdesperowani. Oni czują, że NHL zostawiła ich na lodzie.

3 mld

wynoszą przychody NHL. W lidze hossa trwa nawet mimo kryzysu

NHL. Zwycięstwo Hurricanes  ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.