Teoretycznie nie mamy szans. Niemcy, mimo kontuzji w ich drużynie i odejścia z niej tak ważnych postaci jak Philipp Lahm czy Miroslav Klose, mają potencjał, który powinien pozwolić im odnieść spokojne zwycięstwo. Ale choć w Krzynówku głośniej od eksperta odzywa się kibic, to trudno nie zgodzić się z tym, co mówi.
Sport.pl przypomina pięć pamiętnych spotkań reprezentacji Polski w eliminacjach wielkich turniejów. I choć nie zawsze po nich kroczyliśmy już tylko od zwycięstwa do zwycięstwa, to stęsknieni dobrej gry kadry w sobotę po prostu chcielibyśmy taką zobaczyć. I to chyba nawet bez względu na wszystko, co wydarzy się w następnych meczach naszej walki o Euro 2016.
A że w piłce niespodzianki naprawdę się zdarzają w czwartek przypomnieli Słowacy. W Żylinie pokonali Hiszpanię 2:1, choć bukmacherzy dawali im dwa razy mniejsze szanse (oferowali dziewięciokrotność wniesionej stawki) na taki sukces niż dają Polakom na zwycięstwo nad Niemcami (Fortuna na naszą wygraną wystawia kurs 4,25).
Eliminacje Euro 2008 rozpoczęliśmy fatalnie, przegrywając w Bydgoszczy z Finlandią 1:3. - To był klęska, ale Leo Beenhakker wykorzystał ją, żeby do nas dotrzeć - wspomina Paweł Golański. - Pokazał, że jest osobą, która naprawdę wie, kiedy i co trzeba krzyknąć, a kiedy trzeba zachować spokój. Po porażce z Finlandią spadła na nas ogromna fala krytyki. Oczywiście to nam się należało. Ale kilka dni później graliśmy z Serbami, czas do tego meczu był dla nas bardzo trudny i nie wiem, jak byśmy sobie poradzili, gdyby Beenhakker nie wziął ciężaru na swoje barki. Dziennikarzom mówił, że fatalny mecz z Finlandią to jego wina, was i nas przekonywał, że potrafimy grać inaczej, że jesteśmy warci dużo więcej, niż pokazaliśmy. On nas przekonał, że nie ma powodu, żebyśmy nie myśleli pozytywnie. Rozmawiał z nami, zarażał swoją wiarą. Zapewniał, że znajdzie pomysł, by eliminacje wcale nie były przegrane ? opowiada obrońca. Wielką wiarę w pierwszy w historii awans do finałów mistrzostw Europy drużynie i kibicom dał mecz, który odbył się 11 października 2006 roku. Cztery dni przed starciem z Portugalią na Stadionie Śląskim ludzie Beenhakkera wygrali pierwszy raz pod jego wodzą, przywożąc z Kazachstanu skromne 1:0. W Chorzowie pokonali czwartą drużynę MŚ 2006 tylko 2:1, a mogli i powinni rywala rozbić. Warto przypomnieć sobie cały mecz i choć przez chwilę mieć nadzieję, że w jego ósmą rocznicę gracze Nawałki zbliżą się do poziomu, jaki zaprezentowali piłkarze Beenhakkera.
- Niewiara w nasz zespół była wtedy chyba jeszcze większa niż teraz w kadrę Nawałki. My umiemy sprawiać niespodzianki. Często w eliminacjach mamy jeden wielki mecz, który buduje nam drużynę. Czuję, że sobota wcale nie będzie dla Niemców taka łatwa, jak uważa większość - zapowiada Krzynówek.
Od stycznia do sierpnia 2000 roku reprezentacja Polski rozegrała sześć meczów towarzyskich. Kolejno przegrała z Hiszpanią 0:3, z Francją 0:1, zremisowała 0:0 z Węgrami i Finlandią, uległa Holandii 1:3 i zremisowała z Rumunią 1:1. Tymi spotkaniami zespół do eliminacji MŚ 2002 przygotował Jerzy Engel. Przed wrześniowym starciem z Ukrainą w Kijowie, które rozpoczynało batalię o koreańsko-japoński mundial, wszyscy baliśmy się kompromitacji.
- Byliśmy rozsmarowywani przez media, a kibice rzeczywiście bali się, że będziemy tylko wysoko przegrywać. Atmosfera wokół drużyny była fatalna, dużo gorsza niż teraz - przypomina Tomasz Iwan. - Ukraińcy mieli nas rozjechać. Szewczenko, Rebrow, gdzie nam do nich? Tak myśleli wszyscy. Tylko nie my. Nas ta atmosfera mocno wkurzała - dodaje jeden z liderów tamtej kadry.
Iwan twierdzi, że po świetnej grze w Kijowie pokonaliśmy 3:1 uchodzącą za faworyta grupy Ukrainę, bo drużynie posłużyła sportowa złość. - Co tu dużo gadać, w naszej drużynie nie brakowało piłkarzy z jajami. Piotr Świerczewski czy Tomasz Hajto to byli naprawdę mocni ludzie, dlatego zawzięliśmy się, pokazaliśmy charakter i dokonaliśmy pozornie niemożliwego. Mówię nie tylko o tym zwycięstwie nad Ukrainą. Przecież później jako pierwszy zespół z Europy zapewniliśmy sobie awans na mundial - mówi Iwan.
Miejmy nadzieję, że i w kadrze Nawałki objawią się wreszcie mocni ludzie, który dokonają 'pozornie niemożliwego'.
Jakie szanse dawano Polakom w wyjazdowym meczu z Holendrami, w składzie których grali tak genialni zawodnicy jak Ronald Koeman, Frank Rijkaard, Dennis Bergkamp czy Marco van Basten? Na pewno nie większe niż teraz w meczu z Niemcami. A jednak w Rotterdamie podopieczni Andrzeja Strejlaua prowadzili 2:0, a ostatecznie dowieźli do końca cenny remis 2:2. W październiku 1992 roku, po spotkaniu z półfinalistą Euro 92, mieliśmy prawo uwierzyć w szanse naszej drużyny na awans do finałów MŚ 1994 w USA.
W maju 1993 roku było jeszcze lepiej. Po remisie 1:1 z Anglią na Stadionie Śląskim mieliśmy bilans trzech zwycięstw i dwóch remisów na półmetku eliminacji. Niestety, pięć ostatnich spotkań przegraliśmy. - Organizacyjnie nie byliśmy gotowi do gry na mistrzostwach. Dla naszej piłki to były zupełnie inne czasy niż obecnie - mówi w rozmowie ze Sport.pl Dariusz Adamczuk. Wicemistrz olimpijski z Barcelony, z 1992 roku, grał i z Holendrami, i Anglikami, tym drugim strzelił gola, który aż do 84. minuty i trafienia Iana Wrighta dawał nam duże nadzieje na zwycięstwo. Niestety, wygranej nie było i wszystko się posypało.
- Andrzej Rudy zrezygnował z kadry właśnie z powodów organizacyjnych. Grał na Zachodzie, był przyzwyczajony do pewnych standardów. Jak jechał z drużyną na mecz, z autokaru wszyscy wychodzili w takich samych polówkach, mieli takie same dresy. A w reprezentacji każdy biegał w tym, co miał - opowiada. - Mecz z Anglią graliśmy w sobotę, a jeszcze na czwartkowy trening w ogóle nie chcieliśmy wyjść. Starsi piłkarze powiedzieli, że mają dość, że nie godzą się na szopkę w takim meczu. Działacze obiecali, że załatwią nam markowe stroje, no i załatwili - koszulki Adidasa z Niemiec przywiózł Andrzej Grajewski. Były w porządku, gorzej, że na dresach obok orzełka mieliśmy napis HSV, bo sprzęt przyjechał z Hamburga - dodaje Adamczuk.
Lewandowskiemu, Piszczkowi i spółce PZPN zapewnia absolutnie wszystko, czego piłkarzom trzeba. A skoro reprezentanci nie muszą marnować energii na spory o podstawowe sprawy, mamy prawo liczyć, że ugrają chociaż taki wynik jak kadra z lat 1992-1993 w Rotterdamie albo Chorzowie.
Zadowoleni bylibyśmy pewnie i z powtórki scenariusza z sierpnia 1995 roku. Wtedy reprezentacja grała na Parc des Princes z Francją w eliminacjach Euro 96. Po golu Andrzeja Juskowiaka długo utrzymywaliśmy sensacyjne prowadzenie, 'trójkolorowi' nie potrafili nas złamać, mimo że od 56. minuty grali w liczebnej przewadze, bo po dwóch żółtych kartkach boisko opuścił wtedy Tomasz Łapiński. - Bohaterem był Andrzej Woźniak [po tym spotkaniu zyskał przydomek 'Książę Paryża'], który bronił wspaniale. Na pewno uratował nam remis. Ale do dziś żałuję, że dał się zaskoczyć Youriemu Djorkaeffowi z rzutu wolnego. Przecież radził sobie z trudniejszymi piłkami, m.in. z rzutem karnym [strzelał Bixente Lizarazu]. Szkoda, choć ten remis i tak był cenny, Francja miała już wtedy znakomity zespół, wielkich piłkarzy - wspomina Juskowiak.
To prawda, 10 miesięcy po meczu z nami Francuzi dotarli do półfinału Euro 96, który przegrali z Czechami dopiero po rzutach karnych. A w 1998 roku zdobyli mistrzostwo świata.
W sobotę zespół Adama Nawałki również zmierzy się z rywalem najwyższej klasy. Ciekawe czy Robert Lewandowski wystąpi w roli Juskowiaka, a Woźniaka zagra Wojciech Szczęsny.