Euro 2016. Pan piłkarz Albert Gudmundsson i minister Albert G. I wnuk - szalony komentator

Gudmundur Benediktsson to komentator islandzkiej stacji telewizyjnej, który oszalał przy zwycięskiej bramce Islandii w meczu z Austrią. Stał się jednym z bohaterów mistrzostw. Ale równie ciekawa jak jego głos jest jego historia, a dokładnie: historia jego rodziny. Jego syn to jeden z największych talentów islandzkiej piłki, a dziadek to jeden z bardziej znanych piłkarzy w historii kraju, który po zakończeniu kariery został kontrowersyjnym ministrem.

Gudmundur Benediktsson sławny na całą Europę stał się w środę, gdy komentował bramkę zdobytą przez Islandię w meczu z Austrią. Ten gol dawał Islandczykom drugie miejsce w grupie.

Tekst Kuby Polkowskiego (PZPN, Łączy nas piłka) powstał do trzeciego numeru "Kopalni - sztuki futbolu". To książka/magazyn zbierająca w jednym miejscu najlepszych polskich dziennikarzy sportowych, blogerów i pisarzy. Każdy numer ma swój temat przewodni - w przypadku trzeciego była to relacja futbolu z wielką polityką i władzą. "Kopalnię" można zamawiać na TUTAJ.

Politycy i bankierzy na Islandii unikają tego tematu. Wszyscy go znają, ale nie chcą o nim opowiadać. To wstydliwa historia.

- Reprezentuję zwykłych ludzi w świecie polityki. Najważniejsi są wyborcy. Zamierzam służyć ludziom, nie systemowi - mówił w 1982 roku Albert Gudmundsson. Przemawiał jak przeciętny działacz partyjny, ale Islandczycy widzieli w nim kogoś więcej.

Pierwszego zawodowego islandzkiego piłkarza, zawodnika Milanu i Arsenalu, szefa federacji. Kochali go bezgranicznie, choć na markę zapracował tylko w zagranicznych klubach - w kadrze zdążył zagrać tylko sześć sparingów. Gdy Islandczycy zgłosili się do eliminacji mundialu, Gudmundsson był już za stary, by pomóc reprezentacji.

Legenda chciała być prezydentem, dostała się do parlamentu, została ministrem finansów, a później ministrem infrastruktury. I okazało się, że skupiła się na służeniu sobie. Karierę Gudmundssona zakończyła afera korupcyjna. Tylko zły stan zdrowia sprawił, że nie wylądował w więzieniu.

- Dziś mało kto pamięta go z boiska. Większość utożsamia go z polityką. W telewizji zachowało się niewiele archiwaliów z czasów jego gry w Milanie czy w lidze francuskiej. Pamięć o nim się zaciera, zwłaszcza u młodzieży. Niemniej jego generacja wciąż postrzega go jako najlepszego piłkarza w historii islandzkiej piłki - mówi Vidir Sigurdsson z dziennika "Morgunbladid".

Gud jest skończony

- Był kwiecień 1949 roku. Graliśmy w Rzymie z Lazio, Torino pojechało na mecz z Interem. Po tych spotkaniach lecieliśmy na sparingi: my do Madrytu, oni do Lizbony. W tym samym czasie mieliśmy międzylądowanie w Barcelonie, gdzie samoloty musiały zatankować. Przerwa trwała kilka godzin, więc razem z chłopakami z Toro zjedliśmy obiad i urządziliśmy sobie małą imprezę. Na co dzień rywalizowaliśmy, ale bawiliśmy się doskonale. W Madrycie zastała nas wiadomość, że samolot z piłkarzami Torino rozbił się na wzgórzu Superga.

Z rocznego pobytu we Włoszech Gudmundsson najlepiej zapamiętał właśnie imprezę z drużyną, która przeszła do historii jako Grande Torino.

Do Mediolanu przybył w 1948 r., po dobrym sezonie w Nancy. Wejście do szatni Rossoneri ułatwił mu Paddy Sloan. Irlandczyk, były pilot RAF-u, z którym poznał się dwa lata wcześniej, starając się o angaż w Arsenalu. Szybko się zaprzyjaźnili. Sloan był człowiekiem o pozytywnym usposobieniu, co kontrastowało z nordycką naturą Alberta, ale świetnie się rozumieli nie tylko na boisku. Gud - jak mówili na niego koledzy - był nieco wątły, sprawiał wrażenie apatycznego, ale zachwycał techniką, inteligencją i elegancją w grze. W Mediolanie widziano w nim centrocampistę światowej klasy. Po podpisaniu kontraktu stał się pierwszym profesjonalnym piłkarzem w historii Skandynawii.

W Italii zaczął świetnie. 3 października 1948 roku wyszedł w pierwszej jedenastce na mecz z Atalantą obok Ettore Puricellego, Giuseppe Antoniniego i Riccardo Carapellese. Ustawiony na środku miał być mózgiem drużyny. Już w 11. minucie legendarny bramkarz Atalanty Giuseppe Casari został pokonany, a mediolańska Arena Civica zaczęła fetować blondwłosego Islandczyka, który strzelił gola w debiucie. Milan wygrał 3:0, ale obserwujący spotkanie dziennikarz "Calcio Illustrato" Leone Boccali wystawił Gudowi bardzo surową recenzję.

"To wspaniały technik, który potrafi uderzyć z dystansu, dokładnie podać i emanuje pewnością siebie. W aktualnej formie wygląda jednak słabo fizycznie. Nie walczy, jest mało agresywny, nie wywiera presji na rywalu. Jego inteligencja sprawia, że podejmuje właściwe decyzje, ale jeśli rywal go rozgryzie, w łatwy sposób można go zneutralizować". Na koniec dodał: "Gud e fritto", czyli "Gud jest ugotowany", co jest typowym włoskim zwrotem w odniesieniu do piłkarza skończonego.

Zanim Gud się skończył, zagrał jeszcze 13 meczów w Milanie. W maju 1949 roku do biura klubu zapukał klubowy lekarz Interu Mediolan. Jego rozmowa z prezesem według Gudmundssona wyglądała tak:

- Mam w gabinecie waszego Islandczyka z zerwanymi więzadłami w kolanie. Mogę go zoperować, wróci do grania.

- Nie mamy na to pieniędzy. Musimy mu podziękować.

Marzenia o podbiciu Italii skończyły się na 14 meczach w Serie A i dwóch golach, ale Gudmundsson i tak był zadowolony. Cieszył się, że nauczył się języka włoskiego.

Jego transfer zapoczątkował modę na piłkarzy z Północy, która wkrótce opanowała cały Półwysep Apeniński. Gunnar Gren, Gunnar Nordahl i Nils Liedholm - czyli szwedzkie trio Milanu Gre-No-Li - początkowo podpisali identyczne kontrakty jak Gud. Na jego wzór. Karierę we Włoszech zrobili jednak zdecydowanie większą.

Żona, dwa fakultety i Arsenal

Piłka nożna była największą pasją Gudmundssona, ale nie całym życiem. Kiedy w 1944 roku spakował torbę, uścisnął matczyną dłoń i wyjechał z Rejkiawiku na południe, do Glasgow, nie przypuszczał, że zostanie profesjonalnym piłkarzem. Priorytetem była nauka. Na uczelni Skerry's College studiował ekonomię oraz inżynierię morską. Planował rozkręcić biznes na rodzinnej wyspie. Był najlepszym piłkarzem Valuru Reykjavik, ale nie wiedział, czy jego umiejętności są wystarczające, by grać za granicą. Brakowało punktu odniesienia.

- Przed wybuchem II wojny światowej piłka była jedyną rozrywką, choć i tak mocno ograniczoną ze względu na islandzką pogodę. Kraj był bardzo mocno odizolowany od świata. Paradoksalnie dopiero wybuch wojny sprawił, że kontakty z Europą się nasiliły. Zaczęły przypływać do nas zagraniczne statki, więc grywaliśmy z ich załogami. Z czasem odwiedzały nas pierwsze reprezentacje innych krajów, głównie ze Skandynawii. I tak nie było jednak wielkich perspektyw na karierę piłkarską. Dlatego wyjechałem do Szkocji - opowiadał po latach.

W Glasgow Gudmundsson spotkał Roberta Jacka. Człowieka o ciekawym życiorysie, któremu 30 lat później napisze wstęp do książki. Jack z wykształcenia był trenerem piłkarskim, który po studiach wyjechał na Islandię, dosłownie na kilka miesięcy, by poznać kulturę oraz trenować dzieci, ale został na dłużej. Poznał żonę, nauczył się języka i zrobił drugi fakultet - z teologii na Uniwersytecie w Rejkiawiku.

W Glasgow Gud umawiał się z Jackiem na indywidualne treningi w parku, by podtrzymać formę. Szkot szybko jednak się zorientował, że z umiejętnościami nowego kolegi szkoda tracić czas na kopanie piłki między drzewami. Załatwił mu testy w Glasgow Rangers. Gudmundsson spędził na Ibrox Park ponad dwa lata.

Na ostatni rok studiów Gud przeniósł się do Londynu, gdzie po dobrych występach w lidze szkockiej zabiegał o niego George Allison. Anglik - najdłużej pracujący trener Arsenalu po Arsenie Wengerze - szukał wzmocnień, bo kariery skończyli niedawni liderzy zespołu Cliff Bastin i Ted Drake. Gudmundsson zagrał w sparingu ze Spartą Praga oraz w meczach ligowych ze Stoke (1:0) i z Chelsea (1:2), ale na tym się skończyło, gdyż nie dostał pozwolenia na pracę. Po studiach znów ruszył na południe. Tym razem do Francji.

Arsenal jednak o nim nie zapomniał. Po kilku latach gry w Nancy, Mediolanie i paryskim Racingu dawny asystent Allisona Tom Whittaker zaproponował Gudmundssonowi wyjazd na tournée do Ameryki Południowej. Ówczesny klub Islandczyka Racing zgodził się, zastrzegając, że może on zagrać tylko w dwóch z siedmiu sparingów, które miały zostać rozegrane w 12 dni.

Biała Perła

Gudmundsson wysłał żonę i córkę do Rejkiawiku, sam zaś stawił się na lotnisku w Londynie, skąd 25 zawodników Arsenalu udało się w długą, 48-godzinną podróż do Rio.

Pierwszy mecz rozegrano dobę później, rywalem londyńczyków było Fluminense. W biografii Gudmundsson wspominał, że na Maracanie panował wówczas taki upał, że nie byłoby różnicy, gdyby grali w saunie - termometr wskazywał 40 stopni Celsjusza. Mimo żaru lejącego się z nieba islandzki chuderlak już na początku pokonał bramkarza gospodarzy. Brazylijski sędzia gola nie uznał, choć Gudmundsson twierdził, że na 100 procent był on prawidłowy. Można mu wierzyć, autorytet sędziego mocno podważa to, że nie uznał jeszcze trzech goli Anglików.

Gdy jednak wściekły kapitan Arsenalu zawołał drużynę i zarządził ostentacyjne zejście z boiska, jego zapędy wyhamowała publiczność. Tłum, który przyszedł na stadion, by zobaczyć, jak ich pupile leją Europejczyków, zaczął gwizdać, buczeć, odpalać petardy hukowe i rzucać wszystkim, co było pod ręką. Domagał się igrzysk. Bez względu na pracę arbitra. W obawie przed eskalacją zamieszek mecz został dokończony, a grające ultraofensywnie Fluminense, preferujące w tamtym czasie ustawienie 4-2-4, przegrało 1:5.

W kolejnych meczach Arsenal odniósł jeszcze tylko jedno zwycięstwo, dwukrotnie zremisował, trzy razy przegrał. Wyprawa do Brazylii to jednak nie tylko sparingi, ale i okazja, by lepiej poznać kraj. Podczas spaceru w Sao Paulo kierowca na oczach piłkarzy potrącił pięcioletniego chłopca. Na przechodniach nie zrobiło to jednak wrażenia, zachowywali się, jakby podobne przypadki oglądali na co dzień. Piłkarze Whittakera rzucili się jednak na pomoc. Gdy przyjechała policja, zawodnicy zostali wzięci za pierwszych podejrzanych, gdyż lokalne służby z automatu traktowały osoby zastane na miejscu wypadku jako potencjalnych sprawców.

Po ostatnim meczu tournée przedstawiciele Sao Paulo kilka godzin namawiali Gudmundssona do podpisania trzyletniego kontraktu. W biografii Islandczyk pisał, że oferowali więcej, niż byłby w stanie zapłacić jakikolwiek klub w Europie, ale odrzucił ofertę. Arsenal zapewniał go bowiem, że ma zgodę brytyjskiego Home Office na zakontraktowanie jednego obcokrajowca. Poza tym duszne, upalne i głośne Sao Paulo od początku nie przypadło Islandczykowi do gustu. Deszczowy Londyn był wówczas spełnieniem marzeń człowieka z Północy.

Powrót miał zacząć się od podróży z Sao Paulo do Rio. Piłkarze Whittakera spóźnili się jednak na samolot, mieli pokonać trasę pociągiem, ale ostatecznie przebukowali bilety na późniejszy lot. Kilkadziesiąt minut później samolot, którym mieli lecieć, rozbił się, uderzając o góry, pociąg zaś, którym nie pojechali, zderzył się z autokarem.

Przeznaczenie dopadło Gudmundssona jednak później. Po przylocie do Londynu okazało się, że Home Office, wbrew obietnicom Arsenalu, po raz kolejny nie wyraził zgody na zatrudnienie Alberta. Dla Islandczyka oznaczało to powrót do Francji.

Islandczycy i tak pękali z dumy, bo ich rodak, ich "Hvita perlan", czyli Biała Perła, zagrał na brazylijskiej ziemi i kręcił kolegami Leonidasa. Gudmundsson rozsławił wyspę na długo przed Björk i Sigur Rós.

Partia Niepodległości

Kiedy po zakończeniu kariery Gud wrócił na wyspę, był pełen pomysłów i energii. Chciał działać w biznesie, futbolu i polityce. Zaczął od wykorzystywania kontaktów we Francji, skąd importował odzież damską, ale szybko poczuł, że potrzebuje kolejnych wyzwań. Brakowało mu adrenaliny, której dostarczała rywalizacja na boisku. Szukał substytutu. W 1962 roku został konsulem Francji w Islandii. W 1968 roku wybrano go na prezesa Knattspyrnusamband "slands, czyli tamtejszego związku piłki nożnej, a dwa lata później wstąpił do centroprawicowego Sjálfstadisflokkurinn (Partia Niepodległości). Dopiero wtedy poczuł, że narodził się na nowo. Ogłosił się przedstawicielem ludu, jego drzwi były otwarte dla każdego obywatela.

Populistyczne hasła trafiały na podatny grunt. Słupki popularności rosły, Gudmundsson zaś prężnie działał, udostępniając na przykład na dwa lata mieszkanie Stowarzyszeniu Samotnych Rodziców. Uczynił z siebie społecznika. Szybko dostał się do rady miasta Rejkiawik.

Czasu na futbol miał coraz mniej, więc w 1973 roku zakończył pracę w federacji, dostając na odchodne złotą odznakę za wkład w rozwój islandzkiej piłki. Rok później dostał się do parlamentu, ale ciągle czuł się nienasycony.

Wydawało się, że tylko kwestią czasu jest, kiedy zostanie prezydentem. W wyborach w 1980 roku zebrał jednak tylko 20 procent głosów i zajął trzecie miejsce. Zwyciężyła - pierwszy raz w historii - kobieta. Vigd~s Finnbogadóttir zdobyła 33 proc. głosów, rządziła Islandią 16 lat. Tak dobrze, że w następnych wyborach głosowało na nią ponad 90 procent Islandczyków.

Minister, biznesmen i fałszerz

Gudmundsson się jednak nie poddawał. Trzy lata po porażce w wyborach został ministrem finansów. Grono swoich fanów skupił w stowarzyszeniu Hulduherrin, czyli Ukryta armia, na czele którego stanęła jego córka Helena. Wstąpiło do niego kilkanaście tysięcy osób. Dalej angażował się w biznes, na czele ze spółką Hafskip, która była drugim największym przewoźnikiem morskim na Islandii. Gu?mundsson był jej prezesem, ale nie miał czasu na doglądanie interesu. Do pomocy wziął ambitnego chłopaka z młodzieżówki Partii Niepodległości Björgólfura Gu?mundssona (zbieżność nazwisk przypadkowa).

Hafskip rywalizował z liderem branży, firmą Eimskip. Obie czerpały ogromne profity z transportu do Stanów Zjednoczonych. Z czasem jednak Amerykanie odkryli, że jest to opłacalny interes i uruchomili własne spółki, co dla Islandczyków wiązało się z dużymi stratami. Nowi konkurenci ze względu na umacniającego się dolara wygrywali większość przetargów na transport do Europy. Hafskip wpadło w problemy finansowe, ale teka ministerialna Gu?mundssona sprawiała, że kontrolował on największy bank w kraju, podlegający Skarbowi Państwa: Utvegsbanki. Stamtąd pochodziły pożyczki dla tonącej spółki "Guda".

Politycy z innych partii coraz częściej atakowali piłkarską legendę. Tym bardziej że zablokował on fuzję dwóch największych banków w kraju, by ratować własne interesy. Hafskip było w coraz poważniejszych tarapatach, wyprzedawało udziały, szukało szansy w mariażu z Efskipem, aż w końcu w 1986 roku ogłosiło bankructwo.

Ziemia na Islandii zatrzęsła się. Podobnie jak i kariera polityczna Gu?mundssona, wówczas już ministra infrastruktury. Policja ustaliła, że Hafskip fałszowało dokumenty, w tym rozliczenia podatkowe, przeprowadziło mnóstwo innych malwersacji finansowych. "Politycy i bankierzy na Islandii unikają tego tematu. Wszyscy go znają, ale nie chcą o nim opowiadać. To wstydliwa historia. Hafskip to islandzka afera Guinnessa, ich własny Enron" - pisało w 2002 roku "Euromoney". Premier Islandii Dav~? Oddsson:

- Ten okres to dramat całej Islandii: biznesu, prasy, parlamentu, systemu sprawiedliwości, wszystkich. Musimy zadać sobie pytanie, czy cała ta afera była tylko burzą w szklance wody, czy może czymś, co przerosło wówczas nasz kraj?

Prokurator postawił przed sądem kilkanaście osób. Część musiała zapłacić wysokie grzywny, Björgólfur Gu?mundsson został skazany na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata. I tylko Albert Gu?mundsson kolejny raz oszukał przeznaczenie. Ze względu na zły stan zdrowia i zaawansowany wiek (64 lata) nie został skazany. Sam czuł się niewinny, miał pretensje, że koledzy z Sjálfsta?isflokkurinn nie stają w jego obronie. Porzucił partię i założył Borgaraflokkurinn (Partię Obywateli), która w wyborach w 1987 roku dostała 11 proc. Kariery Gu?mundssona nie dało się już jednak uratować, dwa lata później został ambasadorem Islandii w Paryżu. Zmarł w 1994 roku.

Kto idzie w jego ślady

Kolejne życie w świadomości kibiców może nazwisku Gu?mundsson zapewnić prawnuk. Albert miał dwóch synów: Ingi Björna oraz Johanna Halldora. Pierwszy 15 razy zagrał w reprezentacji Islandii. Tradycję kontynuował wnuk Alberta - Gu?mundur Benediktsson (dziesięć meczów w kadrze), dziś drugi trener KR Reykjavik, a także komentator islandzkiej telewizji. Prawnuk uchodzi dziś za największy talent islandzkiej piłki, od lipca trenuje w PSV Eindhoven. Urodził się trzy lata po śmierci pradziadka, w 1997 roku. Dostał jednak po nim coś w spadku. Imię i nazwisko.

W 2013 roku po Alberta Gu?mundssona zgłosił się Arsenal. Ten jednak odmówił: - To była szalenie trudna decyzja, bo od małego im kibicuję. Ale nie czuję się gotowy na przeprowadzkę do Anglii - mówił junior. - Tak, to prawda, że mój pradziadek grał w Arsenalu oraz w Milanie. Chciałbym kiedyś pójść w jego ślady.

Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Zagraniczne media: Polska ma ekipę na ćwierćfinał Euro. Kto jest faworytem?

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.