Euro 2016. Turniej stanu wyjątkowego. Komandosi przy drużynach, autobusy pod specjalnym nadzorem. Stade de France: tam gdzie terroryści przegrali

Właśnie się zaczyna Euro stanu wyjątkowego. Z cieniem zamachów nad turniejem, z tajniakami na każdym kroku, również przy polskiej kadrze. Ale stojąc pod Stade de France nie dowiesz się, że listopadowa noc terroru zaczęła się właśnie tutaj

- Gdzie oni są? - pyta znajomy z Norwegii, który przyszedł na Stade de France po akredytację. Gdzie są oni, czyli mundurowi. Policjanci, żandarmi, żołnierze - nie widać żadnego. W zasięgu wzroku są tylko ochroniarze z prywatnych firm. Gdy rozmawiamy, do Euro zostało kilkadziesiąt godzin. Miał być turniej pod lufami, a w okolicach Stade de France jeszcze trudno to poczuć.

Na lotnisku można poczuć. W metrze - też. Widać, że władza czuwa. Każe otwierać walizki, gdy nabierze podejrzeń. Choć też nie jest to mobilizacja taka jak w grudniu, przy okazji losowania grup finałowych i szczytu klimatycznego. Wtedy jeszcze nie minął miesiąc od zamachów, wszyscy cały czas oglądali się za siebie, w bocznych uliczkach centrum Paryża spacerowali żołnierze ubrani i wyposażeni jak do szturmu i trzeba było czekać ponad pół godziny na pozwolenie na przejście z jednego korytarza lotniska Charlesa de Gaulle'a na drugi. A teraz wszystko idzie sprawnie. I bez epatowania bronią i mundurami. Są tam gdzie to nieuniknione. A gdzie się da, umundurowanych zastępują tajniacy. Żeby nie było atmosfery oblężenia. Im bliżej stadionów i baz Euro tym ta dyskrecja większa. Podczas warsztatów na temat bezpieczeństwa UEFA prosiła delegacje finalistów, żeby o szczegółach zabezpieczania mistrzostw nie mówić publicznie. Dokładne dane pozostały tajne.

"Nie są dla piłkarzy widoczni, ale są wszędzie"

Polska, tak jak każda inna reprezentacja, jest osłonięta przed atakiem trzema pierścieniami zabezpieczeń: mundurowi, tajne służby plus prywatna ochrona. Kadrze towarzyszy na każdym kroku trzech komandosów, chodzą w cywilnych ubraniach i mają się jak najmniej rzucać w oczy. - Teraz się obejrzyj, został sam z tyłu - podpowiada jedna z osób ze sztabu kadry. I dopiero wtedy można wychwycić, kto podczas wieczornego spotkania w ośrodku treningowym kadry cały czas trzyma rękę na mocno wypchanej kieszeni. - Nie są dla piłkarzy widoczni, ale są wszędzie. Gdy poszliśmy na spacer, jeden z nich szedł z nami jak Desperado, z długą spluwą w futerale - słyszę. Tajniacy zabezpieczają też boczne uliczki odchodzące od hotelu, patrolują La Baule wieczorami. Gdy hotel Polaków, Barriere L'Hermitage, był remontowany przed Euro, służby pilnowały co się dzieje na budowie, prześwietlały pracowników. Żeby nikt nie zamurował ładunku wybuchowego. Tak samo, standardowo, działają służby podczas budowy stadionów na turnieje. Tak było we Francji, ale i w Polsce i na Ukrainie przed Euro 2012. Na Ukrainie zdarzały się w latach 90 podczas wojen gangów właśnie takie zamachy na stadionie: detonowanie zamurowanego wcześniej ładunku.

Pod szczególną obserwacją są pojazdy obsługujące polską kadrę i inne drużyny. Kierowcy nie mogą bez uzgodnienia ze służbami opuszczać ani autobusu drużyny, ani żadnego z samochodów przydzielonych Polakom. Żeby nikt nie miał okazji do podłożenia ładunku. Takich obostrzeń jest więcej. A Polska jest wśród finalistów Euro 2016 dopiero w trzeciej, ostatniej grupie ryzyka zamachu. Są drużyny chronione dużo mocniej.

Trzy wybuchy na Stade de France

Mecz otwarcia Euro, Francja - Rumunia, zaczyna się o 21. Tamten mecz też był o 21. Też był piątek. 13 listopada 2015. Zamachowcy ruszyli do akcji o 21:05. Jako pierwsi z tych którzy tamtej nocy zaatakowali Paryż. Podeszli do bramek. Z jakiegoś powodu się z tym spóźnili. Nie zdążyli na moment, gdy przy bramkach na stadion stał tłum. Gdy zaczęli swój plan, 70 tysięcy widzów było już w środku, na trybunach. Nie udało im się wejść na stadion i zdetonować ładunki na trybunach. Nie mieli biletów, ochroniarze zawrócili ich sprzed dwóch wejść. Wtedy napastnicy przeszli do planu B: wywołania paniki wybuchami jak najbliżej stadionu, tak by zaatakować jak najwięcej uciekających osób przy stacji szybkiej kolejki RER B, gdzie czekał trzeci zamachowiec.

Od bram wejściowych Stade de France do dwóch miejsc, w których nastąpiły wybuchy, jest nie więcej niż 30 metrów. Oddziela je wąziutka ulica imienia Julesa Rimeta, szefa FIFA, który wymyślił piłkarski mundial. Po jednej stronie ulicy Rimeta są bramki stadionu, na którym w piątek grają Francja z Rumunią, 16 czerwca będzie mecz Polska-Niemcy, a 11 lipca finał. Po drugiej stronie ulicy Rimeta są lokale których szyby zostały rozbite albo podziurawione odłamkami po wybuchach. Pierwszy napastnik wysadził się o 21.17 przy barze Events, niedaleko bramy D. Drugi o 21.20 przy fast foodzie na wysokości bram H i J. Po tym drugim wybuchu służby na stadionie już wiedziały, że to atak na stadion i zaczęły ewakuację z trybuny VIP, gdzie był prezydent Francois Hollande. Trzeci terrorysta zszedł uliczką w dół, w stronę stacji kolejki. Nie dotarł do samej stacji. Pas szachida eksplodował przy McDonaldsie, po drodze na stację RER.

Plan B też się nie udał. Ochrona stadionu zapobiegła masowej panice, kibiców zebrano na płycie boiska, drużyny długo czekały w podziemiach stadionu na pozwolenie na powrót do hoteli. W tym czasie w centrum Paryża trwały szturmy na miejsca kolejnych zamachów, odbijania zakładników. Tam terroryści nie popełnili tylu błędów co na Stade de France. Pod stadionem zginęła oprócz zamachowców jedna osoba, kilkanaście zostało ciężko rannych, ponad 30 osób odniosło mniejsze obrażenia.

Nie stadiony, a strefy kibica są głównym zmartwieniem

Dziś między dwoma miejscami wybuchów przy stadionie jest biuro akredytacyjne mistrzostw. Wszystkie ślady zamachów zostały usunięte. W oknach lokali są nowe szyby, tam gdzie jeszcze w grudniu stały barierki, dziś są restauracyjne ogródki. Nie został ślad po tych miejscach, w których paliły się znicze, leżały sterty kwiatów i wieńców, szarfy z dedykacjami, karteczki z wypisanymi odręcznie wyrazami solidarności. Nie widać haseł "Je suis Paris", ani rysunków wieży Eiffla przerobionej na pacyfę. A ulica Rimeta stała się jeszcze węższa, bo wzdłuż ogrodzenia stadionu stanął dodatkowy płot, z kolorowymi dekoracjami z logo mistrzostw. To on wyznacza zamkniętą strefę Euro 2016 wokół Saint Denis. Dodatkowy krąg kontroli. Najpierw trzeba się dostać tam, dopiero potem można przechodzić przez bramki stadionu.

Wtedy, podczas zwykłego meczu - o ile Francja z Niemcami kiedykolwiek grają zwykłe mecze - system zabezpieczenia stadionu zdał egzamin. Tym bardziej powinien zdać podczas Euro, gdy w okolicach Stade de France będzie pełno agentów wyłapujących kibiców którzy podejrzanie się zachowują. Choć wszystkiego nie da się przewidzieć. Maracana, główna arena mundialu w Brazylii, też wydawała się świetnie zabezpieczona pierścieniami płotów, ale kibicom Chile udało się namierzyć słaby punkt i zaatakowali całą grupą jedną z bramek wejściowych, wdzierając się do środka, bez biletów, tuż przed meczem grupowym z Hiszpanią. Ale przed Euro 2016 obawy o bezpieczeństwo mniej dotyczą stadionów, a bardziej stref kibica. Tam tłumy ludzi nie będą osłonięte żadnym murem, jak na stadionach. Ale tam też mobilizacja służb jest największa.

Jak rosła wartość Roberta Lewandowskiego? W ciągu dwóch pierwszych lat 220 razy!

Czy obawiasz się o bezpieczeństwo Euro 2016?
Więcej o:
Copyright © Agora SA