Szkocja - Polska 2:2. Michał Okoński: Nasza wiara niezachwiana

W tę reprezentację trzeba wierzyć. Nie tylko dlatego, że innej nie mamy - pisze Michał Okoński, dziennikarz ?Tygodnika Powszechnego? i komentator Sport.pl.

"Na początku lat siedemdziesiątych stałem się Anglikiem: oznacza to, że nienawidziłem Anglii tak samo jak połowa moich rodaków" - cytat z "Futbolowej gorączki" Nicka Hornby'ego przypomniał mi się gdzieś koło osiemdziesiątej minuty meczu ze Szkotami, kiedy wraz z tłumem rodaków zaczynałem mieć dosyć zmian Nawałki (zabawne, jak to się szybko potrafi odwrócić: jeszcze kilkanaście minut wcześniej wychwalaliśmy go bez opamiętania za odkrycie i konsekwentne stawianie na może najlepszego na boisku Mączyńskiego, no i nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze, że Arkadiusz Milik sam poprosił o zmianę), wkurzało mnie granie na aferę, nerwowe przeliczanie punktów Niemców i Irlandczyków, a nade wszystko to wciskające się gdzieś poczucie, że oto kolejny raz zainwestowałem swoje uczucia w niewłaściwy obiekt.

Wcześniej oglądało się to fantastycznie - po szybko strzelonym golu Polacy kontrolowali grę, dobrze utrzymując się przy piłce i czekając na okazję do prostopadłego podania (skrzydłami nie wychodziło), a kiedy Szkoci zaczęli robić się coraz groźniejsi - tak samo jak we Frankfurcie drużyna Nawałki nie bała się pójść na wymianę ciosów. Bywało: piłka do przodu wędrowała bardzo szybko (tu właśnie rola ruchliwego pomocnika Wisły), a Marshall dobrze bronił strzały reprezentantów Polski. Nawet jeśli sami musieliśmy drżeć dużo wcześniej niż przed 44. minutą, bo i Szkoci atakowali, zmuszając Pazdana, Glika czy Krychowiaka do desperackich interwencji, wszystkie dobre słowa, jakie wypowiadaliśmy dotąd na temat polskiej drużyny pozostawały przecież aktualne. Że przy cudownym uderzeniu Ritchiego w pobliżu piłkarza Bournemouth nie było nikogo z naszych? Że postawiony w trudnej sytuacji niespodziewanym podaniem tak chwalonego Mączyńskiego Grosicki stracił piłkę tuż przed golem Fletchera? No dobrze, ale wcześniej w akcjach Polaków asekuracji nie brakowało. Podobnie jak pomyślunku w rozegraniu. I fajnej ruchliwości napastników.

"Nienawidziłem Anglików tak samo jak połowa moich rodaków" - napisał Hornby. Miał dość kolejnych rozczarowań? Uważał, że bezpieczniej będzie przybrać pozę sztucznego nieco dystansu, tak na wszelki wypadek, żeby w razie wpadki mniej bolało? Bogu dziękować, tym razem nie dałem się wcisnąć w ten schemat. Nie zacząłem pisać tekstu o wielkich niespełnionych, zestawiając Roberta Lewandowskiego na przykład ze Zlatanem Ibrahimoviciem, który mimo heroicznych wysiłków (pamiętacie baraże przed ostatnim mundialem?) zazwyczaj nie był przecież w stanie wciągnąć Szwedów na wielki międzynarodowy turniej. Nie wybrzydzałem nad słabszym występem Błaszczykowskiego (zwłaszcza że widziałem jego pracę w defensywie). Nie ironizowałem, widząc w ostatniej minucie doliczonego czasu gry, jak przed bramką Marshalla pojawia się nawet Fabiański. "Niejednoznaczność przyszła z wiekiem" - przypomniałem sobie jeszcze jeden cytat z tekstu Hornby'ego o kibicowaniu własnej reprezentacji. I zostałem wynagrodzony.

Niejednoznaczność, bo kiedy opadły emocje, wielu komentatorów zaczęło przypominać, że wygrana z Niemcami (sztuka, która - nawiasem mówiąc - udała się również Irlandczykom, którzy zaraz zjadą do Warszawy) zafałszowała obraz tych eliminacji, naznaczonych poza tym głównie remisami. Bo o Robercie Lewandowskim można by powiedzieć, że tym razem był mniej widoczny i że nie trafił w piłkę po podaniu Grosickiego w 11. minucie - ale przecież strzelił dwa gole, osiągając niebywałą średnią czternastu bramek w ostatnich pięciu meczach w klubie i reprezentacji (a chce się chwalić zwłaszcza tego ostatniego, zdobytego z determinacją godną wielkich kapitanów). O Miliku, że wprawdzie zszedł z kontuzją, ale wcześniej błyszczał za plecami napastnika Bayernu. O Krychowiaku, że raz czy drugi niepotrzebnie faulował i że przy pierwszym golu Szkotów zabrakło go przed polem karnym Fabiańskiego, ale trudno mówić o tym meczu bez kilku jego bloków, strzału z końcówki, otwierającego podania do Grosickiego i - jednego z kilku - rajdu lewą stroną z pierwszej połowy. O Pazdanie, że na początku bojów o Euro go nie było, a pozycja Szukały wydawała się niezagrożona, ale przecież wczoraj grał bardzo dobrze. O trenerze Nawałce w końcu - że na każdym etapie tych eliminacji miał szczęśliwą rękę do piłkarzy, czasem był to Mila, czasem Peszko, a teraz wspomniani Pazdan i Mączyński. O nich wszystkich: wszak tym golem w ostatniej akcji pokazali, że mają charakter; że mimo kontuzji i zmęczenia (odwieczny polski problem: zagrać dwa dobre mecze w cztery dni ) zasługują na to, żeby uwierzyć w nich również w niedzielę.

Prawda: pisałem przed meczem felieton o niezostawianiu wszystkiego na ostatnią chwilę . To nie był, tak naprawdę, felieton o futbolu. W futbolu nic przecież nie smakuje tak jak gol zdobyty w ostatniej minucie meczu. Nawet jeśli został wturlany do bramki z metrowej zaledwie odległości.

Nie każdy remis z Irlandią da nam awans? Ależ horror [SPRAWDŹ WARIANTY]

W niedzielę na Stadionie Narodowym Polska z Irlandią
Więcej o:
Copyright © Agora SA